Damian Gapiński: Światowy żużel potrzebuje świeżości

WP SportoweFakty / Adrian Skorupski
WP SportoweFakty / Adrian Skorupski

Teza o tym, że żużel umiera byłaby sporym nadużyciem. Warto jednak zwrócić uwagę na symptomy, które mogą świadczyć o coraz większym kryzysie.

Kiedy ekspert naszego serwisu - Jacek Frątczak w swoim cyklicznym tekście napisał o problemie szkolenia młodzieży, wśród komentarzy pojawiło się zdanie, że zabrakło jedynie stwierdzenia: "żużel umiera". Nie do końca można się z tym zgodzić. Ta dyscyplina nie umiera, ale widać symptomy jej poważnego kryzysu. Warto prześledzić to, co na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat się wydarzyło. Dlaczego też trudno mówić o rozwoju tej dyscypliny. Nasuwające się wnioski w większości przypadków zmierzają do głównego problemu, jakim jest zaprzestanie szkolenia młodych zawodników.

10 lat temu w finale Drużynowego Pucharu Świata spotkały się reprezentacje Danii, Szwecji, Wielkiej Brytanii i Australii. Polaków zabrakło, bo wcześniej przegrali półfinał z Australią... jednym punktem. Słabo spisali się również w barażu. Ich wynik można uznać jednak za wypadek przy pracy, bo rok wcześniej i rok później wywalczyliśmy złote medale. W tym roku finał może wyglądać podobnie. Awans już zapewnili sobie Polacy i Wielka Brytania. W drugim półfinale faworytami są Szwedzi, a Duńczycy mają duże szanse na wygraną w barażu. W kwestii układu sił na arenie międzynarodowej nic się zatem nie zmieniło. Nadal obracamy się w tym samym sosie. O najlepszą czwórkę tradycyjnie ocierają się Australijczycy i Rosjanie, a później jest przepaść. Pojedynczy zawodnicy decydują o obliczu drużyny. Zmianie nie uległa również formuła rozgrywania zawodów. Nadal są to czwórmecze, które już dawno uznane zostały za najmniej ciekawy system.

W światowym żużlu panuje moda na rozwój turniejów indywidualnych. Nadal są one jednak powieleniem tej samej formuły, a wśród uczestników widzimy te same twarze. Na linii organizatorów powstał nawet konflikt o to, gdzie mogą startować najlepsi żużlowcy. Odpowiadająca za organizację Speedway Grand Prix firma BSI postulowała nawet o regulaminowy zakaz startu zawodników w konkurencyjnych turniejach. Dzisiaj w SGP w większości królują te same nazwiska, które były obecne 10 lat temu. Na podium stali Greg Hancock i Nicki Pedersen. Także dzisiaj odgrywają ważną rolę. Spośród liczących się żużlowców dołączył jedynie Tai Woffinden. Niejednokrotnie pojawia się zdanie, że Greg Hancock jest jak wino - im starszy, tym lepszy. Statystyki ligowe temu przeczą. Amerykaninowi po prostu na przestrzeni lat nie wyrosła żadna poważna konkurencja w postaci kilku zawodników, którzy mogliby zagrozić jego pozycji.

Podobnie jest z rozgrywkami ligowymi. PGE Ekstraliga to obecnie najsilniejsza liga świata. To w niej startują najlepsi żużlowcy, a mecze cieszą się największym zainteresowaniem ze strony kibiców. Poziom Ekstraligi powoduje, że telewizje biją się o możliwość pokazywania spotkań ligowych. Rosnące wpływy od sponsora tytularnego i ze sprzedaży praw telewizyjnych pokazują, że polska liga w tym zakresie zmierza we właściwym kierunku. Cieszy również deklaracja prezesa Wojciecha Stępniewskiego, który marzy, aby od 2019 roku w telewizji można było zobaczyć wszystkie mecze ligowe. Ale nie wszystkie ligi się rozwijają. Jeszcze kilka lat temu Polska miała silną konkurencję. Angielska Elite League również mogła pochwalić się tym, że w jej klubach startują najlepsi zawodnicy na świecie. Miała jednak przewagę, bo brytyjskie tory uznawano za znacznie trudniejsze, niż polskie. Liga angielska cieszyła się dużym zainteresowaniem. Nazywana była prawdziwą szkołą żużlowego życia. Po piętach obu lig deptała szwedzka Elitserien, ale nigdy nie mówiono o niej, jako najsilniejszej. Dzisiaj Elite League ma znaczenie marginalne. Zainteresowanie ligą spadło do tego stopnia, że telewizje, które dotąd w dużej mierze utrzymywały kluby, nie są już zainteresowane pokazywaniem spotkań ligowych. Nie chcą startować w niej obcokrajowcy, a młodych i zdolnych Brytyjczyków również nie przybywa.

ZOBACZ WIDEO Aleksander Dzięciołowski: to będą najlepsze IO lekkoatletów od 16 lat (źródło: TVP)

{"id":"","title":""}

Aż prosi się o odświeżenie formuły rozgrywania imprez żużlowych. Dla Drużynowego Pucharu Świata jedynym właściwym rozwiązaniem są dwumecze. Mecz towarzyski Polska - Reszta Świata na Stadionie Narodowym obejrzało ponad 20 tysięcy widzów. Gdyby to był mecz rewanżowy z jakąkolwiek reprezentacją, a jego stawką byłby tytuł mistrzowski, to jestem pewien, że stadion pękałby w szwach. Międzynarodowe władze bronią się przed wprowadzeniem dwumeczy, bo wiedzą, że Polacy zdominowaliby rozgrywki, gdyż jako jedyni dysponują szeroką kadrą i mogą wystawić 6-7 wartościowych zawodników. Inni nie mogą? Niech zaczną szkolić. Grand Prix? Niech funkcjonuje nadal, ale jako Indywidualny Puchar Świata. Indywidualny mistrz świata niech będzie wyłaniany w formule jednodniowego finału. Te imprezy miały swój urok i wielu kibiców za nimi tęskni. Od lat brakuje również żużlowej Ligi Mistrzów, ale nie tej rozgrywanej w formule czwórmeczów. Drużyna kontra drużyna. Znowu brakuje zawodników? Czas zacząć szkolić młodzież.

Wzbranianie się przed zmianami w żużlu sprowadza się do problemu braku odpowiedniej liczby wartościowych zawodników. Także w Polsce mamy z tym poważny problem. Kluby podchodzące sumiennie do tematu szkolenia, można policzyć na palcach jednej ręki. Być może zmiana formuły DPŚ wpłynęłaby mobilizująco na inne kraje. Nie trafia do mnie tłumaczenie, że młodzież nie garnie się do sportu. To nieprawda. Młodzież mamy fantastyczną. Trzeba jej tylko stworzyć odpowiednie warunki. Obowiązująca zasada "przyjdź do szkółki ze swoim sprzętem i pieniędzmi na opłacenie treningów", to nie jest stworzenie warunków do rozwoju. To pójście na łatwiznę, które od lat się nie sprawdza. Sprawdza się natomiast świetnie zasada, że trzeba najpierw zainwestować, żeby później zarobić. Bez inwestycji w młodzież nie ma co liczyć na rozwój żużla.

Źródło artykułu: