Urodzony w Brazylii, ale od dzieciństwa wychowujący się w Szwecji, żużlowiec we wtorek na torze w Vastervik zdobył 13 punktów. Taki sam dorobek zgromadził na swoim koncie Andreas Jonsson i właśnie ta dwójka była najskuteczniejsza w ekipie Trzech Koron.
Szwedzi wygrali zdobywając 48 punktów i pewnie awansowali do sobotniego finału, który odbędzie się w Manchesterze. Najgroźniejszymi rywalami reprezentacji dzierżącej puchar im. Ove Fundina byli we wtorek Australijczycy. Z 37 "oczkami" zajęli oni drugie miejsce.
- Po prostu jestem szczęśliwy, że wygraliśmy - powiedział po zawodach Antonio Lindbaeck. - Wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Przyjechaliśmy do Vastervik i wiedzieliśmy, co możemy zrobić, ale cały czas było bardzo trudno. Byliśmy na swoim domowym torze i to też powodowało dodatkowe nerwy. Trzymaliśmy się jednak razem i pokazaliśmy, że jesteśmy silnym zespołem - dodał jeden z filarów szwedzkiej reprezentacji.
Szwedzi niepomyślnie rozpoczęli wtorkowe zmagania, bowiem od taśmy, w którą wjechał Fredrik Lindgren. Lindbaeck, podobnie zresztą jak Jonsson, rozgrzeszał kolegę. - Wiedzieliśmy, że Australia będzie trudnym przeciwnikiem do pokonania, ale zrobiliśmy to. Na początku zawodów startowaliśmy z zewnętrznych pól, natomiast oni z wewnętrznych. Freddie dotknął taśmy. Startował właśnie z zewnętrznego, trudnego pola, więc "ok". Rywalizowały ze sobą dwa dobre zespoły, ale to my byliśmy tym lepszym - oznajmił.
ZOBACZ WIDEO Włodzimierz Szaranowicz: igrzyska to nie tylko sport (źródło: TVP)
{"id":"","title":""}
Bardzo ważny był 16. wyścig, który właściwie przesądził o zwycięstwie w półfinale i awansie Szwedów do finału. Australijczycy skorzystali wtedy z jokera, w rolę którego wcielił się Chris Holder. Jego ewentualne zwycięstwo przedłużało nadzieje Kangurów na wygraną. Miał on jednak piekielnie trudne zadanie, bowiem oprócz niego przed taśmą startową ustawili się m.in. Greg Hancock i właśnie Antonio Lindbaeck.
Holder początkowo prowadził, ale wkrótce do walki o zwycięstwo włączyli się wspomniany Amerykanin i Szwed. Do mety pierwszy dotarł Lindbaeck, niemalże jednocześnie pozbawiając Australijczyków złudzeń. Gonitwa ta była widowiskowa i pasjonująca. - Była zabawa. Za każdym razem kiedy ścigam się z Chrisem czy Gregiem tak jest i zawsze można przewidzieć, że będzie to dobry bieg. Naprawdę to kocham i oczywiście odczuwam trochę więcej frajdy, gdy taki wyścig wygrywam - skomentował "Toninho".
Szwedzi w półfinale pokazali, że ich zeszłoroczne zwycięstwo w Drużynowym Pucharze Świata nie było dziełem przypadku. W sobotnim finale znów mogą odegrać kluczową rolę. Jeśli wygrają, będzie to czwarty puchar im. Ove Fundina w historii w ich dorobku a trzeci przy udziale Antonio Lindbaecka. Po raz pierwszy na najwyższym stopniu podium DPŚ stanął on w 2004 roku w Poole, mając zaledwie 19 lat.
po jakiemu to?