WP SportoweFakty: Jak się panu wraca do Gdańska po niedawnych perturbacjach?
Robert Miśkowiak: Wszystko jest już w porządku. Spędziłem w Wybrzeżu fajny okres i wciąż jest dobry klimat. Były problemy finansowe, ale atmosfera pozostawała świetna. Życzyłbym każdej drużynie, by miała taką, jak my w 2013 roku.
Sentyment pozostał.
- W Gdańsku odjechałem sporo meczów. W niedzielę trafiłem z ustawieniami i miałem swój pomysł na moją jazdę na tym torze. To zadziałało, ale nie ma reguły, że musi. Dlatego właśnie cieszę się, że trafiłem i wszystko się dobrze poukładało. Wygraliśmy to spotkanie, a rywale chcieli bardzo zwyciężyć.
ZOBACZ WIDEO Piotr Myszka: w Rio czuję się jak na wakacjach (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Kiedy poczuliście, że wygrana jest wasza?
- Przez większość spotkania to gdańszczanie prowadzili, a do tego mieli pecha w postaci taśm i defektów. Tak naprawdę wynik mógł być inny, ale to jest sport - jedni się cieszą, inni rozpaczają. Jak ja przegrywam, to najchętniej bym to wszystko rzucił i skończył z tym żużlem. Jak się prześpię, odetchnę, to po 48 godzinach chcę jechać znowu. Jak nie ma wyniku, jest frustracja i to nie pomaga. Wybrzeżu życze wszystkiego najlepszego. Mam duży sentyment do tego toru, stadionu i do zespołu, jaki mieliśmy w 2013 roku. Jeszcze tu się zjawię na jakimś turnieju, czy zawodach.
Zdobył pan dwanaście punktów i bonus dla Orła Łódź. Czy mogło być jeszcze lepiej?
- Był to całkiem dobry występ w moim wykonaniu poza pierwszym wyścigiem. W nim przegrałem start i też nie byłem wolny, ale jechali najlepsi rywale w tym spotkaniu. Gdański tor jest ciężki do mijania, jak nie ma się w miarę szybkiego sprzętu i miejsca na to, by minąć zawodnika.
Po wypowiedziach pana oraz Tadeusza Zdunka widać, że do niczego nie zamykacie sobie drzwi.
- Absolutnie nie. Mamy bardzo dobre relacje i często się spotykamy, choćby na motocrossowych mistrzostwach Polski i innych imprezach. Dużo rozmawiamy o sporcie. Teraz my wygraliśmy, ale pan Tadeusz od razu po meczu do mnie przyszedł i pogratulował mi fajnego występu. Jedni się cieszą, inni mają frustrację. Dobrze, że tym razem nie trafiła ona na mnie.
Czy czujecie, że droga do wygrania ligi jest już bardzo prosta?
- Nie ma co tego okazywać, mamy trochę meczów do odjechania i trzeba wygrać. Czeka nas spotkanie z częstochowianami, którzy mają nowe silniki i sprzęt. Zbroją się i nie chcą przegrywać spotkań. Jest trochę punktów do zdobycia, również bonusowych. Musimy podchodzić do tego z pokorą, bo można dostać pstryczek w nos i tabela wygląda inaczej. Mamy przewagę, co daje nam spokój. Musimy jechać do końca. Trochę szczęścia, spokoju i będzie dobrze.
Witold Skrzydlewski wprost mówi, że wiele czynników musi zadecydować, byście przystąpili do PGE Ekstraligi. Czy nie byłoby szkoda waszej pracy?
- Na pewno tak, ale pewne rzeczy muszą zostać poukładane, co nie zależy od nas - zawodników. Mam na myśli stadion i wymogi licencyjne. Jedźmy tak, jak wcześniej. Chcemy wygrywać, jesteśmy sportowcami i fajnie byłoby wygrać ligę. To byłoby zwieńczenie naszej pracy i postawienie kropki nad i. Później pomyślimy co dalej. Fajnie byłoby jeździć w PGE Ekstralidze
No właśnie. Będzie pan jeździł w końcu w tej klasie rozgrywkowej? To już dziewiąty sezon z rzędu na jej zapleczu.
- Chciałbym awansować i tam jeździć. Muszą być ku temu stworzone warunki. Ważne, by wejść do tej klasy rozgrywkowej z dobrą formą i nastawieniem. To bardzo istotne, by mieć za sobą dobry sezon. Wtedy inaczej się przystępuje do wyższej ligi. Wszędzie trzeba jechać.
Teraz czeka was spotkanie w Opolu. Czy będzie to formalność?
- Drużyna, której punkty nie liczą się do całej klasyfikacji Nice PLŻ pokazała już, że potrafi jechać dobrze. Opolanie wygrali z Wandą, przegrali tylko dwoma punktami z Wybrzeżem. Oni chcą też wygrywać i mają dobry sprzęt. Nie ma co ich lekceważyć. Trzeba podejść jak do normalnych zawodów.
Rozmawiał Michał Gałęzewski