WP SportoweFakty: Zdobył pan pięć punktów z bonusem. Jak może pan ocenić swój występ?
Szymon Woźniak: No cóż, jak ktoś spojrzy na portal WP SportoweFakty, to pewnie powie, że mizeria, ale ja się naprawdę napracowałem. Rywale nie byli łatwi do pokonania. Pięć punktów i jeden bonus - cóż, niby mało, ale wydaje mi się, że w świetle generalnego wyniku drużyny, to były ważne "oczka". Tam, gdzie ja zdobywałem te jedynki, drużyna z Torunia gubiła punkty. Myślę, że przyczyniłem się do tego bardzo ważnego dla nas zwycięstwa.
Znajdujecie się w dość ciężkim położeniu w kontekście walki o play-offy. MRGARDEN GKM Grudziądz wygrał z Fogo Unią Leszno za trzy punkty.
- Gratuluję zespołowi z Grudziądza, ale według naszych obliczeń, przy wygranej w Lesznie, to my wyjdziemy obronną ręką. Matematycznie play-offy w dalszym ciągu są możliwe, także byłbym daleki od skreślania naszego zespołu. Żużel jest sportem nieprzewidywalnym i dopóki piłka w grze, jedziemy o wszystko.
Ten mecz różnił się od pozostałych. Zgromadzeni kibice doświadczyli wielu mijanek.
- Ciężko to wszystko wyjaśnić kibicom. Pomyślą, że jeździliśmy na tym obiekcie cały sezon i jeszcze się go nie nauczyliśmy. Wierzcie mi państwo, że naprawdę jest ciężko. Z każdym meczem dowiadujemy się nowych rzeczy i z każdym spotkaniem uczymy się więcej na temat tego owalu. Jestem przekonany, że gdybyśmy mieli jeszcze trzy mecze, to bylibyśmy jeszcze lepiej dysponowani. Do Leszna na pewno pojedziemy zmotywowani. Jesteśmy sportowcami, dlatego walczymy do końca.
Tym razem nawierzchnia zachowywała się nieco inaczej niż zwykle. Słońce kryło się za chmurami, w związku z czym tor wolniej przesychał. Zgodzi się pan z tą opinią?
- No racja, coś w tym jest. Mimo że przed meczem nic na to nie wskazywało, to tym razem tor był dosyć przyczepny. Po pierwszych wyścigach cała drużyna musiała dokonać korekt w swoich motocyklach. Cieszymy się jednak, że w ostatecznym rozrachunku to my byliśmy lepszym zespołem. Jechaliśmy z bardzo trudnym rywalem, można by powiedzieć, że z pretendentem do złota. To może nas tylko napawać optymizmem i mobilizować do dalszej walki.
W sobotę bronił pan barw reprezentacji Polski w finale Mistrzostw Europy Par. Wówczas mieliście sporo pecha...
- Muszę przyznać, że to nadal nie mieści mi się w głowie. Niby żaden prestiż, tak prawdę rzecz ujmując. Obojętnie jednak jakie by to nie były zawody, kiedy ktoś mnie powołuje do kadry i kiedy ja jadę dla swojego kraju, dla Polski, to zrobię wszystko, żeby zwyciężyć. Tak jak powiedziałem - nieistotne jaki był prestiż tych zawodów, my, z Kacprem (Kacprem Gomólskim - dop. red.) i po części Adrianem (Adrianem Cyferem - dop.red) naprawdę zostawialiśmy kawał serca na tym, trzeba sobie to otwarcie powiedzieć, bardzo niebezpiecznym torze. Tam praktycznie każdy łuk mógł się skończyć koszmarnym wypadkiem. Ten owal był w beznadziejnym stanie. Zawody w Rydze to jedno wielkie nieporozumienie. Wszystko, co działo się w trakcie turnieju, głównie przez kierownika zawodów, który robił wszystko, aby te zawody zostały przerwane po czternastu wyścigach, co dawało korzystny rezultat Łotyszom, pozostawia naprawdę olbrzymi niesmak. Nam tym bardziej, ze względu na ten kawał serca, który zostawiliśmy na torze. Później czuliśmy się jakby ktoś nas, za przeproszeniem mówiąc, spoliczkował. Nie mieści mi się to w głowie, że nas, jako potęgę żużla na świecie, tak potraktowano. Ja mam taki charakter, że bym tego bez echa nie pozostawił. Jednak to już zostawiam naszym działaczom. Teraz już nie jestem w stanie opowiedzieć wszystkiego, co tam się działo, ale to było po prostu kino.
Jakie były zatem postępowania kierownika zawodów?
- Powiem pokrótce o tych najważniejszych sprawach. Zazwyczaj równania toru były krótkie, bo pogoda była bardzo niepewna. Deszcz zaczynał lekko padać, traktory zjechały, sędzia włączył zielone światło, po czym zawodnicy chcieli wyjeżdżać na tor. Kierownik zawodów ich na ten owal nie wpuścił, nakazując ponowną kosmetykę nawierzchni. Znów wyjechały traktory, które jeździły kolejne dziesięć minut, co nie dawało kompletnie żadnego efektu. Doświadczeni kibice wiedzą, co się dzieje podczas równania toru, kiedy pada deszcz. Wówczas nawierzchnia staje się coraz gorsza.
Kolejne kuriozum to przerwa w zawodach ogłoszona przez kierownika. Poinformował nas, że sędzia zmierza do parku maszyn, aby porozmawiać z zawodnikami na temat toru. Czekaliśmy na arbitra dłuższą chwilę, pogoda się pogarszała. Ktoś zadzwonił do sędziego, bo ten się nie pojawiał. Arbiter odrzekł, że nie wie nic o żadnym spotkaniu i siedzi zdziwiony w wieżyczce. Po prostu szkoda gadać... Nie sądziłem, że można się posunąć do takich rzeczy, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Ze sportem to nie miało nic wspólnego. Nam może być tylko przykro, bo naprawdę dużo serca tam zostawiliśmy i zasłużyliśmy sobie na ten złoty medal. Ktoś nam to niestety odebrał w niesprawiedliwy sposób. Cóż, tak jak wspomniałem, pozostawiam to osobom kompetentnym, a mi może być jedynie przykro i żal.
Uważa pan, że polscy działacze podejmą jakieś kroki w tej sprawie?
- Życzyłbym sobie tego. Naprawdę bym sobie życzył, bo to już jest nie pierwszy raz, kiedy Polacy, jako potęga żużla na świecie, są traktowani jak chłopcy do ustawiania, jeśli chodzi o regulamin czy przepisy. Liczę na polskich działaczy. Ja mam taki charakter, że bym tego tak nie zostawił. Po prostu honor by mi na to nie pozwolił.
Rozmawiał i notował Mateusz Domański
ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": fawele - ciemna karta Brazylii (źródło TVP)
{"id":"","title":""}