Witold Skrzydlewski: Szanse na Ekstraligę? Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt

Prezes łódzkiego klubu nie zamierza czekać na cud. Chce wprowadzić swój zespół do Ekstraligi z pomocą kibiców oraz sponsorów. - Szanse oceniam pięćdziesiąt na pięćdziesiąt - mówi Witold Skrzydlewski.

WP SportoweFakty: Orzeł musi zebrać 2,5 miliona złotych, żeby pojechać w Ekstralidze. Czasu na zgromadzenie tak dużej sumy zostało już niewiele. Jak ocenia pan szanse?

Witold Skrzydlewski: Oceniam je pięćdziesiąt na pięćdziesiąt.

W ilu procentach finansuje w tej chwili klub rodzina Skrzydlewskich, a w ilu inni sponsorzy?

- Mogę powiedzieć, że w tej chwili rodzina Skrzydlewskich finansuje klub w siedemdziesięciu procentach. Resztę, te trzydzieści procent, dokłada Urząd Miasta oraz sponsorzy.

ZOBACZ WIDEO Ogromne emocje w Rio. Walka Michalik z perspektywy naszego komentatora

{"id":"","title":""}

Jak będzie wyglądać zaangażowanie finansowe rodziny Skrzydlewskich po awansie? Czy ono się radykalnie zwiększy?

- Nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Gdybyśmy mogli dalej utrzymać te siedemdziesiąt procent, to moglibyśmy powiedzieć, że jedziemy w Ekstralidze.

Zakładając, że wywalczycie awans. Do kiedy dajecie sobie czas na ogłoszenie decyzji, w której lidze pojedzie Orzeł?

- Najpierw musi nam się udać zdobyć tytuł, wygrać rozgrywki Nice PLŻ. A później mamy miesiąc na określenie się. Ja jestem realistą, bo bajki już w swoim życiu słyszałem różne. Jak byłem kiedyś prezesem Widzewa, to ludzie mówili, że już jadą z walizkami, tylko pociąg im odjechał z Warszawy. Ostatecznie nie zdążyli z tą kasą nigdy dojechać. My nie mamy zamiaru startować w Ekstralidze na kredyt, dlatego przy naszym pomyśle wsparcia klubu przez kibiców oraz firmy chcemy podpisywać umowy. Wszystko dlatego, że zdajemy sobie sprawę, co to jest słomiany zapał. Już tak mamy, że we wszystkich akcjach się zrywamy, podniecamy. Ktoś wpłaci w jednym miesiącu, a w kolejnym już tego nie zrobi. Dlatego chcemy mieć umowy, bo one oznaczają pewność.

Klub organizuje akcje, w której pomóc w Ekstralidze będą mogli sami łodzianie. Jakiego wsparcia z ich strony się pan spodziewa?

- Nie wiem. Dzisiaj nie jestem w stanie powiedzieć, jaką kwotę możemy uzyskać. Gdybyśmy mieli tylko pięćset takich osób. To załóżmy 500 osób razy 50 zł to jest 25000 zł miesięcznie, to wychodzi 300 000 zł na rok. To już jest jakaś kwota. Ktoś będzie wpłacał więcej, ktoś mniej. Ale musi być to serce i zaangażowanie. Przed drugą wojną światową, oczywiście jest to inna skala porównania, ale ludzie też składali się na karabin, na buty dla żołnierza itd. To samo dzisiaj robią ludzie na Ukrainie. Oni też się składają.

Co zrobi klub, jeśli uda się awansować, a nie uda wam się zebrać odpowiedniej kwoty?

- Wtedy zorganizujemy konferencję, a ja wystąpię na niej przed łodzianami. Powiem, że niestety, ale wygląda na to, że nie ma tu klimatu, by był klub żużlowy w najwyższej klasie rozgrywkowej. Może poczekamy na nowy stadion. A jeśli już będziemy mieć nowy obiekt i nie będzie chęci pomagania do tego byśmy trzeci raz wprowadzili zespół do Ekstraligi, to trzeba będzie, jak to mówił kiedyś pan Grajewski, przerobić stadion żużlowy na miejsce wyścigów dla psów.

Z kim chciałby pan rywalizować w finale Nice PLŻ, a z kim nie?

- Wiadomo, że najtrudniejszym przeciwnikiem będzie dla nas zespół z Częstochowy. Ze strony ekonomiczniej jest to jednak lepsze rozwiązanie, bo gwarantuje większą liczbę kibiców. Może paść nawet rekord wpływów. Do tej pory najwięcej pieniędzy klub zebrał, gdy jechał o awans do pierwszej ligi. To było blisko sześćdziesiąt tysięcy za bilety ze spotkania z klubem z Lublina. Należy jednak pamiętać, że wtedy było bardzo dużo kibiców gości. Wszystko odbywało się w bardzo miłej atmosferze. Myślę, że i tym razem będzie podobnie, bez względu na to, kto do nas przyjedzie.

Orzeł pochwalił się swoim pierwszym wychowankiem. Czy to oznacza początek szkolenia w Łodzi?

- Jeśli będziemy już mieli stadion oddany do użytku, to na pewno będziemy chcieli szkolić. Musi jednak być chęć ludzi. Wtedy zorganizujemy szkółkę. Trener nie będzie leżał już na plaży tylko trochę pracował, bo tak to przyjedzie, popatrzy, skasuje pełne kieszenie i odjeżdża. A później chodzi po plaży, ciśnienie mu rośnie, bo tyle pań w skąpych strojach. To oczywiście żarty. A co do Mateusza Błażykowskiego, to nasz pierwszy w historii wychowanek. Na przyszły sezon widzę go już w naszych barwach w meczu ligowym.

Ostatnio Andrzej Witkowski powiedział, że Orzeł nie powinien mieć problemów z jazdą w Ekstralidze na obecnym stadionie. Czy trzeba będzie coś zmienić na tym obiekcie? Czy wie pan już co i jakie będą tego koszty?

- Dlaczego mamy coś zmieniać? Stadion spełnia wszystkie wymogi. W Ekstralidze żużlowcy nie jeżdżą w inną stronę. Zawodnicy starują z tego samego miejsca, odjeżdżają wyścig, zjeżdżają do parkingu, a po wszystkim idą pod prysznic. Nie mamy oświetlenia, ale tego nie mają również inne kluby, które jeżdżą w Ekstralidze i tam to nikomu nie przeszkadza. 21 września 2017 roku będziemy mieli nowy stadion i wtedy moglibyśmy zwrócić uwagę klubom ekstraligowym, które zamiast siedzeń, mają deski. Ja się dziwię, że ktoś dopuszcza do imprez masowych obiekty, gdzie nie ma siodełek tylko właśnie deski. To jest bardzo niebezpieczne. Żaden klub piłkarski na poziomie Ekstraklasy, pierwszej ligi czy nawet drugiej nie może sobie na to pozwolić.

Kiedy dowiemy się więcej na temat nowego stadionu, a zwłaszcza na temat geometrii toru, który na nim powstanie?

- Geometria toru jest ustalana. Pracują nad tym fachowcy po to, żeby ten nasz tor był tak specyficzny, że jak ktoś tutaj przyjedzie, to nie będzie wiedział, w którą stronę ma jechać.

Za tydzień odbędzie się mecz z Częstochową. Czy to może być przedsmak finału? Czy frekwencja podczas tego meczu będzie też odpowiedzią czy w Łodzi jest zapotrzebowanie na Ekstraligę?

- Myślę, że tak. Podejrzewam jednak, że na tym meczu może pojawić się więcej kibiców z Częstochowy niż z Łodzi. Na samym początku sezonu mówiłem, że jest to jedyny pretendent do awansu. Wtedy wszyscy mówili, co ten Skrzydlewski opowiada, bo Częstochowa przegrywała mecze. Ale się nie myliłem. Co przemawia za tym klubem w najwyższej lidze? Tam jest infrastruktura, piękny stadion, jest zatrzęsienie kibiców i wielkie parcie na Ekstraligę. My z kolei chcemy wygrać mecz z Częstochową u siebie, który będzie za tydzień oraz dwumecz w finale z kimkolwiek przyjdzie nam się mierzyć. Ja obstawiam jednak, że w finale zobaczymy się ponownie z Włókniarzem.

Rozmawiała Agnieszka Pruszkowska

ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": mozaika różnorodności (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu: