Sabotaż, mydlenie oczu, dymisja i nie tylko. Wiceprezes KSM Krosno zabrał głos

WP SportoweFakty / Karol Słomka / Siergiej Łogaczow
WP SportoweFakty / Karol Słomka / Siergiej Łogaczow

KSM Krosno tegoroczne rozgrywki Nice PLŻ zakończyło na dziewiątym miejscu, co oznacza dla drużyny spadek do PLŻ 2. O minionym sezonie i nie tylko rozmawialiśmy z wiceprezesem klubu - Wojciechem Zychem.

O degradacji drużyny z Podkarpacia zadecydowała ostatnia kolejka, w której Wilki podejmowały Speedway Wandę Instal Kraków. Aby osiągnąć upragniony cel, zespół z Krosna musiał wygrać różnicą przynajmniej siedmiu punktów i zdobyć punkt bonusowy. Tak się jednak nie stał. KSM wygrał "tylko" 48:42, co oznaczało, że kończy rozgrywki tuż za bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie - Polonią Bydgoszcz.

WP SportoweFakty: Od meczu z Wandą minęło kilka dni. Emocje już opadły?

Wojciech Zych: Jeszcze nie do końca. Ciągle jest ogromny niedosyt i ból, że byliśmy już tak blisko tego ósmego miejsca i się nie udało go osiągnąć. Taki jest jednak sport. Trzeba się z tym pogodzić i żyć dalej, choć nie jest to łatwe.

Kibice byli po meczu wściekli. Nie brakowało nieprzychylnych komentarzy związanych ze wstawieniem do składu Tobiasa Buscha w miejsce Mirosława Jabłońskiego.

- Kibic płaci za bilet, ma prawo wymagać, więc to jest całkowicie zrozumiałe, że jest też niezadowolony jeśli drużyna spisuje się nie tak jakby sobie tego życzył. Temat Tobiasa Buscha jest teraz na tapecie, więc raz jeszcze pozwolę sobie wytłumaczyć skąd taka decyzja. Przede wszystkim zacznijmy od tego, że twierdzenie, iż odstawiliśmy od składu najlepszego zawodnika jest kłamliwe. Mirek Jabłoński w minionym sezonie faktycznie był liderem KSM Krosno, ale jedynie na wyjazdach. Proszę się nie sugerować średnią biegopunktową, bo ona nie jest w pełni miarodajna, ze względu na to, że w każdym meczu w Krośnie jeździł on w parze z młodzieżowcem i miał kilka punktów przypisanych praktycznie z urzędu.

Na waszym portalu publikujecie państwo ranking skuteczności zawodników, gdzie na podstawie tego z iloma rywalami dany zawodnik wygrał a z iloma przegrał, podajecie jego skuteczność. I jeśli według tej zasady sprawdzić jak spisywali się nasi zawodnicy w Krośnie, to Mirek Jabłoński jest zdecydowanie najsłabszy z "żelaznej piątki" która jeździła przez większość sezonu. Najlepiej na torze w Krośnie jeździł Łogaczow - z 64,5 proc. skutecznością, dalej Chrzanowski - 54 proc., Koza - 52,7 proc., Rempała - 51,2 proc. a Mirek miał jedynie 42,9 proc. skuteczność, więc nie można powiedzieć, że odstawiliśmy lidera, tylko najsłabsze ogniwo.

ZOBACZ WIDEO: Wybrzeże - Lokomotiv: upadek Zetterstroema (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

To pierwsza sprawa. Ostatni mecz w Krośnie wyszedł mu bardzo słabo i słabo też prezentował się teraz na przedmeczowym treningu, gdzie regularnie wszystko przegrywał. Mija cały sezon, a Mirek nadal nie potrafił się w Krośnie zabrać ze startu, a wiadomo jak jest to ważne na naszym torze. Co prawda uczciwie muszę powiedzieć, że Tobias Busch na treningu prezentował się równie źle, ale on w odróżnieniu od Mirka nie ma takich problemów ze startami, poza tym w Krośnie poniżej pewnego poziomu nigdy schodził. I choć to była II liga, to jednak w tej II lidze jeździł w jednym zespole z Rempałą czy Chrzanowskim, niejednokrotnie będąc lepszym, więc naszym zdaniem można było po nim oczekiwać wyniku na poziomie kilku punktów. To oczywiście było duże ryzyko, postawiliśmy wszystko na jedną kartę i się nie udało. Przyjmujemy to na klatę, bo pomyliliśmy się. Nie zgadzam się jednak ze stwierdzeniem, że była to decyzja zupełnie pozbawiona sensu.

A kto postanowił wprowadzić go do składu za Mirosława Jabłońskiego?

- Od czasu kiedy trener Ireneusz Kwieciński przestał odpowiadać za zespół, wszystkie decyzje podejmowaliśmy wspólnie - mam na myśli moją osobę, Irka który przecież ciągle był z nami, kierowników drużyny - Dawida Cysarza i Roberta Finfę oraz prezesa Janusza Steligę. Nigdy nie jest tak, że ktoś sobie coś wymyśli i tak ma być. To zawsze były nasze wspólne decyzje i tak też było tym razem.

Sezon zakończył się niepowodzeniem, tak jak i play-offy w poprzednich dwóch latach. Nie brakuje komentarzy, że zarząd powinien podać się do dymisji.

- Wiem o tym i odpowiem tak jak zawsze. Panowie Zych, Finfa, Steliga i inni nie są przyspawani do stołków, wbrew temu co się czasami mówi. Wszyscy jesteśmy tutaj nie dla pieniędzy, bo pracujemy społecznie, tylko dlatego, że kochamy żużel. My możemy ustąpić, na pewno poza częścią kibiców, ucieszyłyby się z tego też nasze żony. Tylko niech w końcu ktoś przyjdzie do klubu i jasno oraz wyraźne powie: "Panowie, mam pomysł na ten klub, mam pomysł jak zdobyć pieniądze i jak prowadzić to lepiej od was." Ja mogę całkiem ustąpić i z boku kibicować, a mogę też nadal pomagać jeśli będzie taka wola. Mi naprawdę zależy przede wszystkim na dobru żużla a nie na stołku, bo poza satysfakcją, że działam na rzecz czegoś co kocham, to nie mam z tego żadnych profitów.

"Zarząd tylko mydli oczy kibicom jakimiś celami po to, żeby ich ściągnąć na stadion, a zamiast stawiania sobie celów woli spokojnie jeździć w II lidze." To dość popularny zarzut, który od kilku lat coraz częściej pojawia się pod adresem waszej pracy.

- To nieprawda. Wszystko uzależnione jest od pieniędzy, których my mamy po prostu dużo mniej niż inne kluby. Po Rawiczu jesteśmy najmniejszym ośrodkiem w Polsce, a w dodatku leżymy w regionie, gdzie naprawdę nie jest łatwo o większych sponsorów. Nie możemy tym samym kontraktować najlepszych zawodników na rynku i obiecywać im czegoś, czego po prostu nie mamy. Nie oznacza to jednak, że nie mamy ambicji. Prosty przykład to ostatni mecz z Wandą. Stawaliśmy wręcz na głowie, żeby start Siergieja Łogaczowa był możliwy i żeby był on jak najlepiej przygotowany. Na wypadek jego absencji ściągnęliśmy zawodnika zapasowego, skorzystaliśmy z okazji i wypożyczyliśmy lepszego zawodnika młodzieżowego, a ktoś i tak potem powie, że ten mecz to był sabotaż z naszej strony. Takie słowa bolą, ale jak wspomniałem wcześniej rozumiem też, że kibic płaci za bilet, więc wymaga. Nie musi też rozumieć panujących realiów.

Tak naprawdę, to gdybyśmy nie mieli ambicji i nie chcielibyśmy się utrzymać, to do tego sezonu przystąpilibyśmy na zasadzie jazdy meczów tylko u siebie, bez wyjazdów i bez szansy na utrzymanie. Sezon przejechalibyśmy spokojnie, a finansowo przy samych meczach u siebie nie mielibyśmy nawet najmniejszych problemów. Na łatwiznę jednak nie poszliśmy.

A czy to prawda, że zawodnicy za mecz z Wandą mieli obiecaną premię jeśli zdobędą przynajmniej 49 punktów?

- Tak. Chcieliśmy zmotywować zawodników i w niedzielę otrzymali oni informację, że w przypadku osiągnięcia zakładanego wyniku będą mogli liczyć na dodatkowe pieniądze.

Nie żałuje pan, że oddaliście do Kolejarza Opole Pawła Miesiąca? Wydaje się, że mając takiego zawodnika w składzie o utrzymanie byłoby dużo łatwiej.

- My Pawła Miesiąca chcieliśmy w KSM, ale to było jeszcze w zimie, kiedy szykował się do startów w Argentynie. Po tej decyzji o łączniu lig był on jednym z pierwszych zawodników, z którymi chcieliśmy rozmawiać, ale nie był on wtedy zainteresowany podjęciem negocjacji. Prosił nas jedynie o umowę warszawską, umożliwiającą mu występy w Argentynie. Dopiero chwilę przed rozpoczęciem sezonu zgłosił chęć jazdy u nas, ale my wtedy mieliśmy już skompletowany skład. W założeniu, przynajmniej na początku, chcieliśmy jeździć piątką Polaków, a reszta miała czekać na swoją szansę. Nie chcieliśmy powtórki z 2015 roku, kiedy mieliśmy nadmiar Polaków i tworzyły się zgrzyty w drużynie. Vissing, Łogaczow i inni musieli więc poczekać na szansę. Podobnie musiałoby być w przypadku Pawła Miesiąca, ale nie miał on w związku z tym gwarancji kiedy zacznie jeździć i znalazł sobie inny klub. Łączyła nas jedynie umowa warszawska, więc nie robiliśmy mu problemów, bo to by było świństwo z naszej strony. Życie pokazało, że gdyby chwilę poczekał na swoją szansę, to wskoczyłby do składu i pewnie łącznie pojechał więcej meczów niż w Opolu.

Wspomniał pan o Łogaczowie. On pojechał dopiero w czwartym meczu drużyny, choć dobrą formę sygnalizował już wcześniej. Brak powoływania go to kolejny zarzut ze strony kibiców.

- Jak wspomniałem, założenie było takie, żeby w pierwszych meczach dać szansę Polakom. Nie płacimy żużlowcom wielkich pieniędzy i wbrew pozorom, pomimo tego, że kilka drużyn wypadło, nie było nam łatwo zakontraktować polskich seniorów. W związku z tym przy rozmowach ustaliliśmy, że przynajmniej na początku będziemy na nich stawiać i nie będziemy wykonywać nerwowych ruchów. Po inauguracji w Krakowie, gdzie zdobyliśmy 42 punkty i okrzyknięto to ogromną niespodzianką, mieliśmy jechać z Lokomotivem i nie widzieliśmy powodów do zmian w składzie. Na trening z nastawieniem pokazania się przyjechał Siergiej, założył nowe "gumy" i podszedł do niego jak do zawodów, bo to mu się po prostu opłacało. Zawodnicy wiedzieli jednak, że zmian nie będzie i zamiast się zabijać, mieli robić swoje i szukać jak najlepszych ustawień. W meczu wyszła jednak ogromna klapa, zostaliśmy rozgromieni i dopiero wtedy otworzyła się szansa przed Siergiejem. Mógł już pojechać z Polonią Piła w Krośnie, ale na treningu przegrał rywalizację z Kozą i Malitowskim. Na cztery starty spod taśmy, trzy razy był ostatni.

W tym miejscu chciałbym jeszcze poruszyć wątek pozostałych obcokrajowców, bo przez cały sezon nie brakowało zapytań, dlaczego nie jeżdżą Vissing, Jakobsen czy Busch. My monitorowaliśmy ich wyniki. Na własne potrzeby stworzyliśmy bazę danych, gdzie w pięć sekund możemy odnaleźć wyniki wszystkich żużlowców na świecie. W naszym odczuciu oni po prostu nie gwarantowali niczego więcej. Pod koniec sezonu byliśmy już trochę pod ścianą i może też trochę pod presją postanowiliśmy skorzystać z Jakobsena i Buscha. Niestety to był nasz błąd.

Z biegiem sezonu Siergiej Łogaczow był coraz lepszy. W końcówce sezonu był już niekwestionowanym liderem drużyny.

- To niesamowicie utalentowany chłopak. Jeździ na żużlu dopiero od trzech lat, ale bardzo szybko się uczy i ma ogromne wsparcie od Grigorija Łaguty. Ma też co prawda jeszcze gorącą głową, stąd kilka niepotrzebnych upadków, ale myślę, że to kwestia objeżdżenia, nabycia jeszcze troszeczkę większego doświadczenia i będzie to materiał na zawodnika do Ekstraligi. Z tego co wiem, to już teraz są z niej zapytania o niego.

Zatem raczej nie ma się co łudzić, że zostanie w Krośnie?

- Jeśli będziemy jeździć w II lidze, to na pewno nie. Siergiej wzbudza niesamowite zainteresowanie i jego wartość znacznie wzrosła. Myślę, że przydałby mu się jeszcze sezon regularnej jazdy w I lidze, ale nie zdziwię się też jeśli wyląduje gdzieś w Ekstralidze.

A co pan powie o pozostałych zawodnikach? Ktoś zaskoczył, kogo by pan chciał zostawić?

- Na razie jest za wcześnie, żeby rozmawiać o składzie, bo nie wiemy jak będą wyglądały rozgrywki. Poza tym, może ktoś będzie chciał jednak przejąć ten klub po nas, tego też nie wykluczam. Na pewno największym zaskoczeniem in plus był Siergiej Łogaczow. Nie można moim zdaniem mieć też większych pretensji do Ernesta Kozy, to rozwojowy zawodnik i bardzo mu zależy. Mirosław Jabłoński jeździł bez zarzutu na wyjazdach, szkoda jednak że w Krośnie było tak jak było. Marcin Rempała był świetnie przygotowany do sezonu i pierwsze mecze w jego wykonaniu były bardzo dobre. Z biegiem sezonu coś się jednak zacięło, a wyniki na wyjazdach były fatalne. Tomek Chrzanowski tak jak rok temu słabo zaczął sezon, wypadł na chwilę ze składu, ale pod koniec był bardzo solidną drugą linią. Problemem byli juniorzy, bo wszyscy wiemy jak wyszło z Damianem Dąbrowskim. Adrian Bialk i Marcin Turowski dopiero uczą się żużlowego rzemiosła.

No właśnie, juniorzy. Zgodnie z regulaminem znika instytucja gościa, więc dla KSM to duży problem.

- Bardzo duży, ale w zależności od tego czy to my będziemy zarządzać klubem, czy ktoś inny, to trzeba sobie z tym jakoś poradzić. Moim zdaniem to źle, że rezygnujemy z tego zapisu, bo to nie wpłynie na to, że kluby nagle zaczną więcej szkolić. Jeśli zapis budził kontrowersje, bo mocni juniorzy jeździli jako goście, to może po prostu trzeba zmienić jego treść i to załatwiłoby sprawę. Juniorzy będący numerami 3-4 w swoich klubach, np. Kamil Wieczorek w Rybniku, nie będą przez to jeździć. My nie szkolimy dlatego, że wolimy brać juniorów z zewnątrz, tylko dlatego, że nas na to nie stać. Jakbyśmy chcieli porządnie szkolić, to nie mielibyśmy pieniędzy na ligę. W tej chwili szkolimy w stopniu minimalnym, mamy jednego adepta, który czyni systematyczne postępy i myślę, że już w przyszłym roku podejdzie do egzaminu.

Decyzja o tym, że pojedziecie w Nice PLŻ zapadła dość późno. Nie dość, że przybyło wam meczów i to przy wyższych kontraktach, to w dodatku więcej ich było na wyjeździe niż u siebie. Jak to wygląda od strony budżetowej?

- Pieniędzy szukaliśmy na bieżąco, również w trakcie sezonu. Mamy małe zaległości, ale to na pewno zostanie uregulowane, bo ciągle spływają do nas środki od sponsorów. Tak szacunkowo nasz budżet w tym roku wyniesie mniej więcej 800-900 tys. złotych, ale dokładne sumy będziemy w stanie podać dopiero na koniec roku, bo nie mamy jeszcze wszystkiego podliczonego i tak jak wspomniałem, ciągle spływają do nas pieniądze. W tym roku pierwszy raz w trakcie naszej dziesięcioletniej działalności największym sponsorem klubu nie byli kibice. Na trybunach była dość duża sinusoida, bo były mecze z kapitalną frekwencją, ale i nie brakowało takich z fatalną. Współpracujemy w tej chwili z ok. 80 firmami i to one zapewniły nam największy zastrzyk pieniędzy. Z tego miejsca chciałbym im za to serdecznie podziękować. Tak jak i miastu, które nas mocno wspiera i pomaga jak tylko może.

Magia I ligi zadziałała?

- Tak i to jest kolejny argument, dlaczego zależało nam na utrzymaniu. O pieniądze było zdecydowanie łatwiej, a poza tym w przyszłym roku byłoby o cztery mecze mniej, dzięki czemu stać by nas było na podpisane lepszych kontraktów. W dodatku znowu mielibyśmy derby i zapewne pełny stadion, już nie tylko ze Stalą Rzeszów ale i z Unią Tarnów. Powiem tak, wbrew pozorom pod względem organizacyjnym, I liga była dla nas zdecydowaniem bardziej korzystna.

Pod koniec sezonu nie brakowało uwag odnośnie organizacji meczów. Np. na stoiskach gastronomicznych brakowało wody.

- Trzeba pochylić głowę i przyznać, że kibice faktycznie mają rację. Powinno to wyglądać inaczej. Przy klubie działa nas jednak tylko garstka osób i nie jesteśmy w stanie wszystkiego ogarnąć, jeśli tematy nam się nawarstwiają, a tak właśnie było pod koniec sezonu. Nie stać nas też, żeby zatrudnić na etat pracowników. Mam jednak nadzieję, że takie problemy już się nie powtórzą.

Chciałbym jeszcze spytać o tor. Na ten temat z panem czy z prezesem Januszem Steligą rozmawiam praktycznie co roku. Zawsze podkreślacie, że chcielibyście wymienić nawierzchnię, ale kwestie finansowe stoją na przeszkodzie. Teraz jest podobnie?

- Oczywiście. Problem z torem jest przede wszystkim w trakcie gorących miesięcy, bo wtedy on betonuje i nie jesteśmy w stanie go ani bronować ani robić z nim cokolwiek dobrego. Znaleźliśmy teraz nawierzchnię, którą można byłoby przetransportować do Krosna z dużo bliższej miejscowości, niż to wcześniej zakładaliśmy i wyszłoby to dużo taniej, a to właśnie koszty transportu zawsze były dużym problemem. Jesteśmy w trakcie przygotowywania kosztorysu i będziemy rozmawiać z miastem, bo bez wsparcia nie jesteśmy w stanie tego sami zrobić. Gdyby udało się wymienić nawierzchnię, to przy okazji można byłoby też zrobić kilka innych rzeczy - przy nachyleniu łuków, krawężnikach czy odwodnieniu. Byłoby świetnie gdyby udało się to zrobić przed kolejnym sezonem, ale tak jak wspomniałem, dużo tu zależy od miasta. Ten tor jest naszym przekleństwem, a od zeszłego roku już nawet nie jest atutem.

Rozmawiał Wojciech Ogonowski

Źródło artykułu: