Takiej konferencji prasowej nie było już dawno. Męska dyskusja Skrzydlewskiego i Kędziory

Tak ciekawej konferencji prasowej przed meczem Nice PLŻ nie było już dawno. Witold Skrzydlewski i Lech Kędziora mocno różnili się w ocenie pierwszego spotkania na Łotwie. W obecności dziennikarzy wywiązała się bardzo interesująca dyskusja.

Orzeł Łódź przegrał pierwsze spotkanie rundy finałowej w Daugavpils 43:47. Takim wynikiem bardzo rozczarowany był Witold Skrzydlewski, który liczył, że jego zespół odniesie na Łotwie zwycięstwo. Zupełnie w innych kategoriach rezultat swojego zespołu ocenił trener Lech Kędziora. Różnica zdań była widoczna na środowej konferencji prasowej, która poprzedziła rewanżowe spotkanie w Łodzi. Dziennikarze dyskusji prezesa i szkoleniowca przysłuchiwali się z ogromnym zaciekawieniem. - Na Łotwie polegliśmy - podsumowywał niedzielną konfrontację prezes łódzkiej drużyny. - Nie polegliśmy, tylko przegraliśmy. Każdy chciałby osiągnąć taki wynik w Daugavpils - bronił rezultatu Kędziora.

Prezesa Orła, który bez wątpienia nie jest minimalistą, takie wytłumaczenie jednak nie przekonało. - Jak ktoś ma drużynę za czapkę gruszek, to może chcieć takiego wyniku. Czymś innym jest jednak budowanie zespołu za talary. Dla mnie to nie jest dobry wynik - podkreślał stanowczo Skrzydlewski. - Jechały dwa równorzędne zespoły, które na swój wynik pracowały cały rok - przekonywał Kędziora. - Czasami trzeba się liczyć z przegraną. Oglądałem powtórkę meczu w Toruniu, gdzie Stal Gorzów przegrała ośmioma punktami. U nas po takich spotkaniach ciągle jest pogrzeb i wielka cisza. Wszyscy rozjeżdżają się po robocie. W Gorzowie potrafili się cieszyć, nikt nie miał ponurej miny - przekonywał Kędziora. - Nie róbmy przedwczesnego pogrzebu. Wynik, który osiągnęliśmy w Daugavpils w dwóch i pół zawodnika, wcale nie jest taki zły jak uważa pan prezes - dodawał szkoleniowiec Orła.

- Tylko płaciłem hotel za siedmiu, więc nie wiem, jak to możliwe, że dojechało dwóch i pół? - odparł od razu w swoim stylu Skrzydlewski. - Nie byłoby tematu, gdyby do dwójki Lahti, Jamróg dołączył Miśkowiak. Nie rozmawialibyśmy o Schleinie i Gapińskim. Ten drugi mówił, że nie może się dopasować, ale zrobiłby to, gdyby pojechał w 14. biegu. Jego styl jazdy nie gwarantował jednak żadnego punktu więcej. Zresztą sześć punktów Miśkowiaka to też tragedia. Robert nie mógł znaleźć żadnego rozwiązania. Na tym czasami polega specyfika tego sportu, że dwóch jest dopasowanych a reszta nie. Pracowaliśmy jak się dało, żeby to zmienić. Pomagali nawet mechanik Lahtiego i Jamroga, którzy tego dnia zrobili wynik - tłumaczył Kędziora.

- Panie trenerze, sam pan wcześniej zauważył, że Gapińskiemu nie pasuje tor w Daugavpils. W rundzie zasadniczej zdobył na nim cztery punkty. To po co jechał na niedzielny mecz? - zastanawiał się Skrzydlewski. - Bo był przygotowany - odpowiedział Kędziora. - Tak samo jak podczas meczu w Częstochowie - odparł Skrzydlewski. - Mogłem wziąć Tungate`a, ale on również nie pojechałby na "twardym". Pan prezes jednak jak zawsze wie najlepiej po meczu - stwierdził szkoleniowiec łódzkiej ekipy.

ZOBACZ WIDEO: Skandia Maraton: Maja Włoszczowska na finale w Dąbrowie Górniczej (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Co ciekawe, lista uwag prezesa do trenera była znacznie dłuższa. - Uważam również, że na próbie toru powinni jechać doświadczeni zawodnicy, żeby przekazać reszcie drużyny uwagi. Pan desygnował przyszłego gwiazdora Oskara Bobera, żeby go promować. Popełnił pan błąd - stwierdził Skrzydlewski. - To nic by nie wniosło. Chciał jechać tylko Jakub Jamróg i Tomek Gapiński. Reszta nie przejawiała takiej chęci - podsumował Kędziora.

Obaj panowie różnią się nie tylko w ocenie meczu na Łotwie. Mają również zupełnie inne odczucia przed niedzielnym spotkaniem w Łodzi. W przypadku Witolda Skrzydlewskiego pesymizm związany jest z wydarzeniami w poprzednich sezonach. - Ja już przegrałem finał z panem Ślączką o dwa punkty. Mam to ciągle z tyłu głowy. Inny przykład? W Daugavpils już kiedyś wygraliśmy, a później oni przyjechali do nas i postawili nas do kąta. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Wtedy trenerem był już pan Ślączka, który po pierwszej wygranej nabrał powietrza, był pewny w siebie. W rewanżu nawet nie mruknęliśmy - wspominał Skrzydlewski.

Na Kędziorze historia nie robi większego wrażenia. Przed rewanżem jest pewny swego. - To może dobrze, że przegraliśmy na tej Łotwie. Historia, o której mówi pan prezes, się nie powtórzy. Zapraszam w niedzielę na "grande finale". To będzie sukces Orła Łódź. Początek o godzinie 13:45 - zakończył spotkanie z dziennikarzami szkoleniowiec łódzkiej ekipy.

Jedno jest pewne - Orzeł musi w niedzielę odrobić straty z Daugavpils. W przeciwnym razie o awansie do PGE Ekstraligi nie będzie nawet mowy. - Musimy awansować sportowo. Inne rozwiązanie nas nie interesuje. Wtedy możemy dopiero rozważać czy stać nas pod względem finansowym na jazdę z najlepszymi - podkreślał już wcześniej Witold Skrzydlewski.

Witold Skrzydlewski i Lech Kędziora na przedmeczowym spotkaniu z dziennikarzami dyskutowali ze sobą po męsku, różnili się, potrafili z siebie żartować, ale z całą pewnością jeden i drugi chce tak samo mocno zakończenia sezonu sukcesem łódzkiej drużyny. To wszystko zwiastuje ogromne emocje. Kibice na pewno nie będą żałować pojawienia się na stadionie. Kto będzie ostatecznie cieszyć się ze zwycięstwa w rozgrywkach? Działacze Orła na jeden i drugi scenariusz są już gotowi. - Będzie feta albo konsolacja. Najwyżej będą cieszyć się nasi koledzy z Łotwy, których bardzo szanuję. Kibiców zachęcam, żeby po spotkaniu nie opuszczali stadionu. Będzie można wyjść na murawę, porozmawiać z zawodnikami, zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia  i zebrać autografy - zakończył szef łódzkiego klubu.

Źródło artykułu: