22-latek nie przebiera jednak nogami i nie spogląda nerwowo na wyświetlacz swojego telefonu, z nadzieją, że ktoś z tarnowskiego klubu wkrótce zadzwoni i dojdzie do finału negocjacji z macierzystym zespołem. W międzyczasie otrzymał też zapytania z innych rejonów Polski, które poważnie rozpatruje. - Pojawił się jakiś kontakt ze strony paru zespołów. W tym z Tarnowa. Nie ukrywam, że chciałbym wrócić, ale co z tego wyjdzie? Musimy uzbroić się w cierpliwość. Na tym etapie wolałbym wiele nie wyjawiać - przekazał.
- Na pewno nie mogę mieć klapek na oczach i czekać tylko na Unię. Muszę brać pod uwagę również inne opcje, by potem nie zostać z ręką w nocniku - dodał.
Swego czasu, dało się usłyszeć, że po spadku do drugiej ligi jego dotychczasowej drużyny - KSM-u Krosno Koza nie jest zainteresowany dalszą jazdą w barwach Wilków. - Uparcie będę powtarzał, że póki nie ma na "papierze" czarno na białym, że dojdzie do ponownego podziału lig w Polsce na trzy klasy, nie chcę niczego przesądzać. Jakie by jednak nie były wybory żużlowej centrali skłaniam się ku dalszym startom w Nice PLŻ. Los jednak płata różne figle i co on przyniesie będzie trzeba przyjąć - tłumaczył.
Jednym z ostatnich akordów sezonu 2016 na polskich torach był sobotni turniej w Świętochłowicach. Koza reprezentował kombinowany team KiM Group, dla którego przywiózł siedem oczek. - Wiedziałem już wcześniej o tych zawodach. Muszę przyznać, że podszedłem do nich trochę z marszu, bo nie siedziałem na motocyklu dwa tygodnie. W ogóle go nie czułem. Moje decyzje jeśli chodzi o przełożenia były nietrafione. Cały czas gdzieś błądziłem z ustawieniami. Po pierwszym nieudanym wyścigu pojawiły się nerwy ponieważ ambicja nie pozwala mi na spuszczanie z tonu, bez względu, czy to zawody ligowe, czy turniej towarzyski. Zawsze chcę pokazać się z jak najlepszej strony. Dlatego wynik mnie nie zadowolił, ale szczerze mówiąc nie przejmuje się nim. Każdy chciał zakończyć sezon na luzie, spotkać się jeszcze z kolegami z toru. Mieliśmy również zamiar nazbyt nie szarżować, gdyż głupio by było sobie coś zrobić i zacząć przerwę zimową z kłopotami zdrowotnymi. A jak widać można było narobić sobie kłopotów. Sędzia nie włączył w jednym z biegów czerwonego światła i Oliver Berntzon najechał na juniora gospodarzy łamiąc sobie obojczyk. Na pewno mu nie zazdroszczę położenia w jakim się obecnie znalazł - zakomunikował.
Jeździec rodem z Tarnowa zdaje sobie sprawę, że takie zawody zamykające sezon mogą być w pewnym sensie formą castingu. Istnieje ewentualność, że na "ostatniej prostej" zawodnicy przekonają swoją postawą prezesów, którzy nie mają jeszcze pozamykanych składów. - Pewnie w jakimś stopniu rezultaty idą w świat, zwłaszcza, że tych turniejów nie ma już za dużo w kalendarzu. Stąd nie zginą pod natłokiem innych wyników, jak to bywa w środku rozgrywek. Wydaje mi się, że działacze śledzą, co tam jeszcze osiągamy, wyciągają jakieś swoje końcowe wnioski. U mnie to akurat chyba zadziałało na niekorzyść, bo szału nie zrobiłem - zaśmiał się na zakończenie.
ZOBACZ WIDEO Paweł Przedpełski nie ma obaw przed wejściem w dorosły żużel