Ten sezon należał do Grega Hancocka. Amerykanin po raz kolejny zapisał się w historii czarnego sportu. "Grin" poprawił swój rekord i w wieku 46 lat został mistrzem świata. Wcześniej po złote medale Indywidualnych Mistrzostw Świata Hancock sięgał w latach 1997, 2011 oraz 2014. Droga do czwartego w karierze mistrzowskiego tytułu nie była usłana różami, ale Hancock udowodnił swój kunszt i znów jest na szczycie.
Hancock jest jak wino - im starszy tym lepszy. Przed każdym sezonem "Grin" zapowiada, że jego celem jest zdobycie mistrzowskiego tytułu. Wielu fanów słowa te traktuje z przymrużeniem oka, ale Hancock udowadnia, że mimo kolejnych lat na karku w niczym nie ustępuje młodszym zawodnikom. 46-latek wykorzystuje swoje olbrzymie doświadczenie, unika niebezpiecznych szarż i skutecznie zdobywa kolejne punkty. Spokój i opanowanie - to charakterystyczne cechy Hancocka, choć zdarzają mu się sytuacje, kiedy puszczają mu nerwy. Tak było choćby po jednym z meczów w Szwecji, kiedy to rzucił się z pięściami na Nickiego Pedersena. Przysłowiową rysą na szkle jest również zachowanie w dziewiątym biegu, gdy Hancock celowo przepuścił Holdera, za co został później wykluczony.
Hancock jest gwarantem nie tylko pokaźnej zdobyczy punktowej, ale również dobrym duchem drużyny. To właśnie on buduje atmosferę w swoich zespołach, służy radą młodszym i mniej doświadczonym zawodnikom. Widać to było choćby podczas półfinałowego rewanżowego meczu w Zielonej Górze. W parkingu Hancock pomagał swoim kolegom, a Get Well Toruń awansował do finału PGE Ekstraligi, w którym uznał wyższość Stali Gorzów.
- Cały ten sezon mówi sam za siebie. Naprawdę spodobało mi się w Toruniu, to był prawdopodobnie jeden z najbardziej komfortowych, satysfakcjonujących momentów w ostatnich latach. Klub jest bardzo stabilny i nie odczuwałem żadnej niepotrzebnej presji, co sprawia, że wszystko staje się łatwiejsze - ocenił Hancock.
ZOBACZ WIDEO Paweł Przedpełski nie ma obaw przed wejściem w dorosły żużel
Na początku sezonu, kiedy Hancock w starciu z Ekantor.pl Falubazem Zielona Góra zdobył zaledwie 5 punktów i bonus w czterech biegach, pojawiły się opinie, że "Hancock się skończył". Nic bardziej mylnego, Amerykanin szybko uporał się z problemami sprzętowymi i na koniec sezonu może fetować czwarte mistrzostwo w karierze. Jego klasę doceniają kibice, a dla wielu żużlowców "Grin" jest wzorem do naśladowania i z pewnością każdy z nich chciałby się utrzymać na topie tak długo jak 46-latek.
Tym samym Hancock dołączył do legend czarnego sportu. Po cztery tytuły mistrza świata na swoim koncie mają również Hans Nielsen i Barry Briggs. Więcej razy po złote medale sięgali jedynie Tony Rickardsson, Ivan Mauger i Ove Fundin. - To jest niesamowite, niewyobrażalne. Jestem szczęśliwy, to jest mój wielki dzień. dziękuję wszystkim. Ciężko mi zebrać myśli, cokolwiek powiedzieć. Urodziłem się po to żeby jeździć i zdobywać tytuły - stwierdził Hancock chwilę po czwartym wyścigu, w którym zapewnił sobie triumf w tegorocznym cyklu Grand Prix. Kilkanaście minut później został wykluczony za niesportowe zachowanie i wycofał się z turnieju.
Dla Hancocka sportowe życie pełne sukcesów rozpoczęło się po czterdziestce. "Grin" to jeden z najbardziej utytułowanych żużlowców w historii tego sportu. Na swoim koncie oprócz czterech złotych medali (1997, 2011, 2014, 2016) ma dwa srebrne (2006 i 2015) oraz trzy brązowe krążki (1996, 2004, 2012). Jest filarem reprezentacji USA, która głównie dzięki jego dobrej postawie w tym sezonie awansowała do barażu Drużynowego Pucharu Świata.
Swoją karierę Amerykanin rozpoczął w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Wówczas żużlowcy zza oceanu należeli do ścisłej światowej czołówki. Kibice po raz pierwszy usłyszeli o jego dobrej jeździe w 1989 roku, kiedy to ścigał się dla Cradley Heath Heathens. W lidze polskiej zadebiutował w 1992 roku w Unii Leszno. Ścigał się również dla klubów z Gniezna, Wrocławia, Gdańska, Częstochowy, Zielonej Góry, Tarnowa, Bydgoszczy, Rzeszowa oraz Torunia.