Bez Hamulców 2.0: Efekt Hancocka? Zawodnicy siedzą cicho, żeby nie stracić kasy

Rok temu PZM został zasypany skargami żużlowców. Co najmniej trzydziestu z nich poinformowało centralę, że kluby im nie płacą. Teraz znalazł się tylko jeden taki śmiałek.

Dariusz Ostafiński
Dariusz Ostafiński
Łukasz Trzeszczkowski Newspix / Łukasz Trzeszczkowski

Bez Hamulców 2.0 to żużlowy felieton Dariusza Ostafińskiego, w którym autor pisze o kulisach speedway'a.

***

Pewien znany wszystkim Anglik uprzejmie napisał, że jego klub zalega mu z płatnościami. Poza nim nie zgłosił się jednak nikt. Już nawet działacze PZM zaczęli się zastanawiać o co tutaj chodzi, bo na pewno nie o to, że nagle nigdzie nie ma problemów finansowych. One nadal są. Może już nie tak duże, jak w poprzednich latach, ale cudów nie ma. Wygląda jednak na to, że większość uciekła w szarą strefę, czyli w dodatkowe kontrakty z tzw. sponsorami. Piszę "tak zwanymi", bo w wielu przypadkach są to tacy sponsorzy, jak w tej słynnej już umowie Grega Hancocka z PGE Stalą Rzeszów. Polegała ona na tym, że klub zobowiązywał się znaleźć sponsora na ileś tam tysięcy złotych, a jak go nie potrafił pozyskać, to obiecywał, że sam wypłaci te pieniądze.

Są tacy, którzy takie papiery (choć są one w myśl regulaminu nielegalne) podpisują. Nabierają się? Nie, po prostu, o ile chcą zarobić więcej niż regulamin pozwala, nie mają innego wyjścia. Kiedy jednak nadchodzi czas wypłaty, a na koncie zawodnika nie ma przelewu, to nie może się on nikomu poskarżyć. Musi się też modlić o to, żeby przypadkiem świat się o tej jego lewej umowie nie dowiedział, żeby nikomu w PZM, GKSŻ tudzież Ekstralidze Żużlowej ten ekstra-kontrakt nie wpadł w ręce, bo to groziłoby karą nawet w wysokości 50 tysięcy złotych. Tyle miał dostać Hancock za drugą umowę z PGE Stalą, która przez cały rok leżała sobie w szufladzie, a nagle, w trakcie kontroli audytorów wysłanych przez Ekstraligę, jakimś dziwnym trafem się odnalazła. Klubowi, który też ponosi konsekwencje nieprawidłowo spisanych umów, bardziej opłaciło się zapłacić karę, niż wypłacić liderowi blisko pół miliona złotych.

Oczywiście są też umowy ze sponsorami jak najbardziej legalne. Jednak i w tym przypadku, w razie braku wypłaty, zawodnik nic u podmiotu zarządzającego rozgrywkami nie wskóra. Tych umów w procesie licencyjnym nie ma.

Kluby podpisują lewe umowy (często też, uwaga, zawierają je na gębę) i dzięki nim, delikatnie mówiąc, mogą trzymać zawodników w szachu. I to nie tylko grożąc ich ujawnieniem. Znam co najmniej jeden klub, w którym żużlowcy usłyszeli "podpisz kontrakt na kolejny sezon, a w marcu przyszłego roku dostaniesz te swoje ekstra pieniądze". A co jak nie podpisze? Nie dostanie? Pewnie, że tak. Jeden z żużlowców startujących w Grand Prix chciał w tym okienku zmienić barwy. W nowym miejscu oferowano mu 250 tysięcy za podpis i dodatkowe 100 tysięcy w przypadku zdobycia medalu oraz 5 tys. za punkt. Zawodnik chciał trochę więcej, ale i tak przyznał, że oferta jest kusząca. Ostatecznie jednak jej nie przyjął. Zadzwonił do działacza klubu, żeby mu powiedzieć z żalem, że musi zostać tu, gdzie jest, bo nie dostanie zaległych pieniędzy z dodatkowej umowy sponsorskiej. Chodziło o bodaj 300 tysięcy złotych.

PS1: Po 12 latach pracy w "Przeglądzie Sportowym", z własnej woli znalazłem się w nowym miejscu. Witam serdecznie wszystkich Czytelników WP SportoweFakty i proszę o kredyt zaufania. Jak to mówi Darek Górzny "po czynach nas poznacie".

ZOBACZ WIDEO Andrzej Rusko: Wrócimy na najnowocześniejszy stadion żużlowy na świecie


KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×