WP SportoweFakty: Wiemy, że święta, że powinno być lekko, łatwo i przyjemnie, ale to pytanie musimy zadać: czy w związku z tym, że Fogo Unia Leszno ma sześciu seniorów, nie boi się pan, że pewna część ciała będzie pana bolała od siedzenia na trybunach.
Grzegorz Zengota (żużlowiec Fogo Unii Leszno): Zimą będę musiał ostro zasuwać, żeby tego nie doświadczyć w sezonie. Jeśli się okaże, że ta ciężka praca nie wystarczy, to po zakończeniu rozgrywek będę musiał się zastanowić, co zrobiłem źle. Swoją drogą, co rok walczę o skład. Jak przychodziłem, rywalizowałem z legendą Damianem Balińskim. Później też nie było wesoło. Dwa lata temu też była duża nadwyżka, bo Tobiasz Musielak skończył wiek juniora, był też jeszcze Przemek Pawlicki, teraz Kildemand. Strachliwy nie jestem. Przychodząc do Leszna, zgodziłem się z tym, że będę walczył o skład. Często słyszę, że kiedyś odszedłem z Falubazu Zielona Góra, bo bałem się konkurencji, ale to nieprawda. Zawsze i wszędzie muszę walczyć.
Skoro już wywołał pan temat Falubazu to chcieliśmy zapytać o szansę na powrót. Podobno w tym roku była.
- Można mówić o zainteresowaniu Falubazu, jednak do żadnej konkretnej rozmowy nie doszło. Priorytetem dla mnie było pozostanie w Unii. A co do powrotu, to ja codziennie jestem w Zielonej Górze, przecież tutaj mieszkam.
A propos tego co pan powiedział wygląda na to, że jest pan inny niż większość żużlowców. Krążą bowiem takie opinie, że zawodnik coś ustala z jednym klubem, a potem jedzie do kolejnego podbijać stawkę. Pan tymczasem mówi Unia była priorytetem.
- Nie wiem, jak robi większość. Powiem jak to wygląda u mnie. Jestem ostatnim, który stawiałby kogoś pod ścianą. Do tej pory zaczynałem jakiekolwiek poważne rozmowy od spotkania z klubem w którym jeździłem. A co do Leszna, bardzo to miejsce i klub polubiłem. Mam tutaj kibiców i sponsorów, dobrze się w Unii czuję.
Córki prezesa Rusieckiego za panem szaleją.
- Nie jestem jednak jakiś wyjątkowy, bo Przemka Pawlickiego też bardzo lubią. Chcę też powiedzieć, że ta sytuacja nic mi nie daje, bo jestem traktowany, jak każdy inny zawodnik.
ZOBACZ WIDEO Piotr Pawlicki: Nic nam nie mówili o Pedersenie, ale nie ma sprawy
Z panem jest tak, że choć każdy kolejny sezon jest lepszy, ciągle wielu ekspertów wątpi w to, że jest pan dobrym zawodnikiem.
- Całe życie muszę coś udowadniać. Buduję swoją markę na bazie własnych wyników i osiągów. Nie urodziłem się w żużlowej rodzinie i nie mam legendarnego nazwiska. Mam też łatkę zawodnika, który nie ma wielkiego talentu, ale ma osiągnięcia dzięki wielkiej pracy. To jest fajna opinia ale staje się już dla mnie kulą u nogi, przez co ciężko mi wskoczyć na ten najwyższy poziom sportowy. Ja jednak robię swoje i dążę do tego żeby z każdym rokiem stawać się lepszym. A eksperci? Zdarza się, że się mylą. Może pomylą się i tym razem.
A pojęcie talentu istnieje? Stwierdzenia w stylu, że dany zawodnik jest stworzony do żużla, że ma talent, mają uzasadnienie.
- Moim zdaniem jest tak, że jak ktoś ma zamiłowanie do robienia jakiejś rzeczy, jak to kocha, to jest w stanie bardzo szybko osiągnąć określone efekty. To jest proste. Jak robisz to, co lubisz, łatwiej się tego nauczysz. Jak robisz coś na siłę, trudno o postęp. Do żużla wiele osób trafia, bo słyszą opowieści o świetnych zarobkach zawodników i fajnym życiu. Potem jednak ciężko jest im przez to przebrnąć. Zwłaszcza jak przekonują się, że to trudny kawałek chleba.
Wiele osób czepia się pańskiej sylwetki na motocyklu. Faktycznie nie jest idealna.
- Wirtuozem nie jestem, ale też nie słyszałem żeby w żużlu ktoś dostawał punkty za wrażenia artystyczne, tak jak to jest w łyżwiarstwie figurowym. W żużlu nie chodzi o to, żeby ładnie wyglądać na zdjęciach. Greg Hancock nie ma pięknego stylu, ale cztery tytuły zdobył. Nicki Pedersen ma trzy tytuły, ale techniką nie powala na kolana. Rune Holta też nie jest wirtuozem. Jest nas wielu, ale na mecie i tak liczy się tylko zwycięstwo.
Myślał pan kiedyś o tym, żeby zmienić sylwetkę na motocyklu, żeby uniknąć złośliwych uwag.
- Jeśli eksperci wprowadzą punkty za styl, to może zacznę nad tym pracować. Trochę żartuję, ale przecież nie jestem jakimś brzydkim kaczątkiem. Nie wyginam się jak Holder czy Ward, ale i też Darcy był poza skalą. Wyróżniał się na tle innych. Takiego zawodnika długo nie będzie, bo jak już mówić, że ktoś jest stworzony do żużla, to trzeba by wymienić właśnie Warda. Wracając do mnie, niczego diametralnie nie będę zmieniał. Jeżeli już, to będę dopracowywał pewne szczegóły. Zależy mi na efektywności i dużej liczbie punktów. Robię to dla siebie, dla radości z jazdy i dla najbliższych.
I nie będzie pan chciał tego zmienić?
- Jestem otwarty na pewne sugestie ale nie będę wywracał wszystkiego do góry nogami. Moim celem jest dostać się wkrótce do Grand Prix, a to będzie najlepsza weryfikacja moich umiejętności. Fajnie by było jakby eksperci zaakceptowali mój styl jazdy. Każdy ma swój sposób na sukces.