Piotr Olkowicz. Pan z telewizora: Kasprzak urodzony pod szczęśliwą gwiazdą

- Krzysztof Kasprzak ilekroć spojrzy w lustro przypomina sobie, że nie zawsze kaski zapinał w stu procentach regulaminowo - pisze w swoim felietonie Piotr Olkowicz.

W tym artykule dowiesz się o:

Pan z telewizora to cykl felietonów Piotra Olkowicza, który przez wiele lat komentował żużel w Canal+. To jego głos słyszeliśmy oglądając rundy Grand Prix.

***

Zastanawiając się ostatnio jakie będą dalsze wydarzenia w związku ze śmiertelnym wypadkiem Krystiana Rempału i jaki wpływ mogą mieć na przyszłość dyscypliny, przypomniała mi się podobna historia sprzed lat. Kryterium Asów Lig Żużlowych w roku 2004 mogło zdziesiątkować szeregi leszczyńskich Byków w przededniu ligowych zmagań. Najpierw Krzysztof Kasprzak pomógł Rafałowi Dobruckiemu w solidnym strzale w płot na pierwszym wirażu, ale niedługo potem sam uczestniczył w akcji, w której przekonaliśmy się, że Krzychu urodzony jest pod szczęśliwą gwiazdą.

Olbrzymia prędkość po szerokim wyjściu z pierwszego łuku, wyprzedzenie Sebastiana Ułamka wydaje się formalnością i wtedy Kasprzak wjeżdża w bandę. Uważni obserwatorzy podzielili uwagę pomiędzy leżącego na torze juniora, a toczący się po murawie niczym futbolówka jego niebieski kask. Krzysztof do dziś na lewym policzku nosi ślad tamtego peelingu i ilekroć spojrzy w lustro przypomina sobie, że nie zawsze kaski zapinał w stu procentach regulaminowo.

Fura szczęścia, jaką miał wtedy jeszcze nie raz zdawała się niewyczerpana. Tak było ponad rok później, kiedy z Rune Holttą zaparkowali w bramie na Smoczyku. Kilka miesięcy później, kiedy w Wienner Neustadt lunęło moneta spadła również na stronę wybraną przez KK-ja. "Całe życie na farcie" - mawiał jeden z bohaterów filmu "Brunet wieczorową porą". I tak to się niejednokrotnie toczyło, choć bywały obszary, gdzie na ten przykład Janusz Kołodziej stawał na drodze do złota w IMP-ie. Ale i tu los się w końcu odwrócił, bo w najlepszym sezonie młodego Kaspera, w szalonym finale w Zielonej Górze wspiął się w końcu na najwyższy punkt pudła (oczywiście w towarzystwie Janka) i mógł zameldować mamie, że trzeba będzie dohaftować coś od niego obok wpisu Papy Zenona na czapce Kadyrowa.

ZOBACZ WIDEO Fantastyczny powrót Realu Madryt! Królewscy uratowali pozycję lidera [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Wspomniany rok 2014 mógł być jego. Nieco chłodniejsza głowa a pierwszy skalp w GP powinien mieć już w dalekim Auckland. Jedno niezrozumiałe wyjście z wirażu było wodą na młyn dla Martina Smolinskiego, który dogonił i wyprzedził za chwilę Nickiego Pedersena. Ale widać było, że KK jest w gazie. Po powrocie do Europy, czekał spokojnie na Bydgoszcz. Tam wspiął się na szczyt GP po radosnej ścigance w strugach deszczu z Jarkiem Hampelem i pognębionym na wyjściu z ostatniego wirażu Darcy`m Wardem.

Powołania do kadry poszły już wcześniej zatem zaprosiłem Krzyśka, żeby chociaż współkomentował test mecz Polska - Australia. Kiedy przyjechał do Ostrowa emanował wewnętrzną siłą i spokojem zdając sobie jednocześnie sprawę, że utrzymanie takiej dyspozycji przez kilka kolejnych miesięcy może nie być najłatwiejsze. A pech czaił się tuż za rogiem. Zawody najlepszych par świata, a w zasadzie jeden z wyścigów w Landshut sprawiły, że lewe kolano Krzyśka już nigdy miało nie być takie samo. Ekspresowe, trudno to nawet nazwać, leczenie czy rehabilitację więzadeł przerwał wyjazd na inauguracyjne ściganie GP na ziemi fińskiej. KK odjechał kilka treningowych kółek, by… przedłużyć konsultacje i swoje rozterki do dnia zawodów. Leniwy jeszcze przed zawodami park maszyn oczekiwał co będzie, bowiem wcześniej poszła plotka o możliwości wycofania z turnieju. Kiedy zobaczyłem w końcu kuśtykającego Kaspera z minimalnie załzawionymi oczami jasnym się stało, że do gry wchodzi nieświadom sytuacji Kauko Nieminen. Broniący tytułu Tai Woffinden długo nie chciał w to uwierzyć. Sądząc, że to blef zaproponował nawet zakład. - Pińćdziesiąt złotych - rzucił wyciągając rękę. - Może być wspólne piwko - przybiłem, Jacko Trojanowski przecinał. Pociecha z wygranej była marna, bo kiedy Tajski poszedł się przebierać Krzysiek z tatą i całym teamem sadowili się na trybunie głównej.

Rehabilitacja trwała, męczarnie w Pradze dały siedem "oczek" do klasyfikacji, a potem kiedy wydawało się, że jest coraz lepiej miała miejsce próba w Malilli. Taśma w pierwszym biegu wprowadziła taką nerwowość, że KK nie był po prostu sobą. Dodatkowo, kiedy już nawet wygrywał start wydawało się, jakby jechał nie na swoich motocyklach. To zero było niestety po nierównej walce. W drugiej części sezonu wszystko wróciło do normy. Finał w Cardiff, gdzie wcześniej bywał w finale, a raz prawie wygrał na przypadkowym silniku pożyczonym od Warda, kiedy został wezwany na zastępstwo. Druga wygrana w życiu w łotewskim słońcu, seria trzecich lokat w Gorzowie, Vojens i Sztokholmie i nawet końcowe zwycięstwo w Toruniu na nic się zdały. Przewaga Grega Hancocka była na tyle duża, że nawet kiedy i jego dopadł pech i opuścił pierwszy od dwudziestu lat turniej GP, Krzysiek mógł tylko marzyć o doścignięciu go. Srebro będące dla wielu nieosiągalnym marzeniem okazało się… pechowo przegranym złotem.

Na koniec anegdota, znowu o kasku. Mam nadzieję, że ta historia nie była przewidziana do kolejnej części wspomnień Marka Cieślakka. Za czasów jego występów w Anglii jeździł w parze z legendarnym fińskim jeźdźcem. Był to Kai Niemi. Prowadzący "Narodowy" kiedy się obejrzał zobaczył, że jego kumpel jedzie bez kasku - starodawnego orzeszka, który musiał zrzucić pęd powietrza. Przepuścił Fina na prowadzenie, aby nie szprycować jego nieosłoniętej łepetyny. Podwójne zwycięstwo nie zostało jednak przyznane parze londyńczyków, Niemi został wykluczony.
W przededniu nowego sezonu banalna sentencja. Kask jaki jest każdy widzi. Chodzi jednak o to, żeby zawsze był prawidłowo używany.

Piotr Olkowicz

Źródło artykułu: