Tomasz Dryła. Tylko motor: Czas honoru. Dlaczego to kocham? (felieton)

Druga połowa lutego, tor motocrossowy Bellpuig w Katalonii. Monstrum. Koszmarne podjazdy, półki i skoki, które bezlitośnie oddzielają przeciętniaków od prawdziwych kozaków.

Tomasz Dryła
Tomasz Dryła
Kadr z meczu Betard Sparta - Get Well WP SportoweFakty / Wojciech Klepka / Kadr z meczu Betard Sparta - Get Well

Na treningu jest 20 najlepszych polskich zawodników, wśród nich Luis Cartsens - Polak z hiszpańskimi korzeniami, aktualny brązowy medalista MP MX. Za jednym z zeskoków upada, a kierownica wbija mu się w udo. Nie ma publiczności, nie ma telewizji, nie ma zamieszania. Niestety jest cicho, więc powietrze nad torem rozdziera wydobywające się spod kasku wycie. Kto nigdy tak nie "wyglebił", nie zrozumie, jaki to ból... Spodnie rozdarte, krwiak już pięknie się wylewa, motor leży obok. Co robi Luis? Pchany jakimś dzikim instynktem podrywa się, dopada motocykla i... kończy trening z rozerwaną nogą.

Dwa tygodnie później, stolica tejże Katalonii. Barcelona kopie z Paryżem. Jeden frajer za drugim co kilka chwil pada na trawę, jakby zderzył się ze smokiem, rozkłada ręce, krzyczy coś w stylu "ej, panie sędzio, on mnie kopnął, boli mnie noga". Konwulsje. Na stadionie 90 tysięcy, telewizje z całego świata, przed ekranami miliony. A goście nie mają problemu, żeby przyznawać się, że ich boli. Czujecie to? Remontada. Remontada to by się przydała ich mózgom. Albo sercom...

Na Camp Nou na szczęście wtedy nie byłem. Na Bellpuig tak. Dlatego po sesji pytam Luisa, czemu to zrobił, czemu tak wiele zaryzykował. Na treningu! - Miałem im pokazać, że jestem piz...a? - rzuca krótko, zagryzając wargi. Ale to nie było tak naprawdę żadne wyjaśnienie. Dla mnie to była odpowiedź na pytanie, dlaczego jeszcze kocham sport.

Sport mnie wychował, sportowi w różnych formach poświęciłem ćwierć wieku, od małolata życie spędzałem na boiskach, halach, basenach i stokach narciarskich (dzięki, Tato!). Byłem dzieciakiem, od jakich w latach '90 roiło się na polskich podwórkach - bramki z plecaków, kosze narysowane kredą na ścianie, bmx przerobiony na żużlówkę Hansa, kapsle itd. - wszystko to było grane, kto dorastał w tych czasach, wie, o czym mówię.

ZOBACZ WIDEO Nie dał szansy innym klubom. Teraz chce popsuć plan prezesa

Ponad 20 lat byłem bezkrytycznym fanem niemal wszystkich dyscyplin, oglądałem, co się dało i znałem wyniki większości rozgrywek. Skracając to, co się potem stało, zacząłem myśleć. I zadawać sobie pytania. Co mi się w danej dyscyplinie podoba, dlaczego ją cenię, co mnie w niej pociąga i ekscytuje, czego w ogóle szukam w sporcie? Ja, a nie miliony. Okazało się, że lubię naprawdę niewiele dyscyplin.

W sporcie, tak jak w życiu, liczy się dla mnie szczerość i oddanie. Taka sportowa szczerość - coś, co sprawia, że jestem pewien, że nikt mnie nie oszukuje, że nie jestem dymany lub po prostu ośmieszany, jak kibice piłki nożnej wierzący, że interesują się rywalizacją, podczas gdy nader często oglądają zabawy bezwstydnych lalek. Lalek, które za wielką kasę nie brzydzą się okazywaniem słabości. Kilka lat temu zacząłem odkrywać, że radość z oglądania czerpię już tylko z motorsportu. A że sam coś tam próbuję jeździć na dwóch kołach - prawdziwie pasjonuję się dyscyplinami motocyklowymi.

Akcja z Luisem pokazuje sedno zagadnienia. I pozwala mi nazwać coś, co od dłuższego czasu tylko czułem. Facet z motocrossu wstydził się przyznać przed dwudziestoma kumplami, że coś go boli. Bo to oznaka słabości, niemęskie zachowanie w bardzo męskich okolicznościach. I tego właśnie oczekuję od sportu. Może na takim podwórku się wychowałem? Krew leciała z nóg i nosa, ale grało się dalej - pokazać, że się wymięka? Nigdy. Bo następnym razem przyłożą mocniej. Albo, co gorsze - wyśmieją. I wstyd przejść koło bloku. O pójściu znowu na boisko i spojrzeniu w oczy przeciwnikom nie ma mowy. Dorosły sport coraz częściej to traci, a piłka straciła na dobre i mogę się tylko dziwić rzeszom na całym świecie, że jakoś ich to nie razi. Widzieliście piłkarza ręcznego, czy rugbistę, któremu charakter pozwala na okazywanie (czy udawanie!) bólu? Jest zupełnie odwrotnie - zaciskam zęby i walczę dalej, żeby rywal nie pomyślał, że jest na tyle silny, by zrobić mi krzywdę. Chodzi o etykę dyscypliny, pewien kanon akceptowanych zachowań. Piłkarze permanentnie pokazują swoją słabość. Albo, co gorsza, udają ją. Nie mają problemu z tym, żeby na oczach milionów przyznać się, że są facetami słabymi, że bolą ich ciosy, których nie było. I nie mam na myśli tylko Suareza.

Oszustwo i brak etyki wpisane są w DNA dzisiejszych kopiących. Naszych największych gwiazd, grających w Bayernie, PSG itd. również. Z takich reprezentantów mam być dumny? Dumny to ja jestem z Maćka Janowskiego, kończącego zawody z dziurą, przez którą można sobie obejrzeć jego kość przedramienia. Z Jarka Hampela, który skleił nogę z dziewięciu kawałków i teraz, jak gdyby nigdy nic mówi, że nic mu nie jest, że wszystko gra. Dobrze wiece, że mógłbym tu podać pięćdziesiąt przykładów.

Szukam w sporcie walki do końca, przełamywania własnych barier, oddania, dowodzenia sobie i całemu światu, że jest się zakapiorem. Chcę rywalizacji twardych charakterów, nawet sukinsynów, którzy są przekonani, że można przezwyciężyć absolutnie wszystko. Że nic ich nie złamie w drodze do celu. Dlatego tak kocham speedway. Na tym portalu nie muszę nikomu opisywać sytuacji, w których zawodnicy, po koszmarnych dzwonach wstają, żeby za wszelką cenę zejść do parku maszyn o własnych siłach. Nie pokazać słabości. Nie klęknąć przed przeciwnikiem. Udowodnić mu, że są niezniszczalni.

Na początku znakomitego filmu "Rush" James Hunt tłumaczy, dlaczego laski lecą na kierowców wyścigowych. Podnieca je bycie z kimś, kto codziennie rzuca wyzwanie śmierci. Nie wiem, czy to prawda, ale czuję, że w pewnym kontekście to esencja sportu motorowego. Żeby było jasne - ryzyko, a nie laski. Żużel, motocross, rajdy, czy fmx na pewnym etapie nie pozwalają na robienie sobie jaj - z siebie i z kibiców. Po prostu. Każdy wyścig dochodzi do punktu, w którym wiesz, że to, co się dzieje, jest prawdziwe. Bo ściema skończy się tragedią, albo, w najlepszym wypadku, bezlitośnie pogardliwą oceną. Kiedy na szali leży twoje życie, nie ma miejsca na kalkulacje i całe uniwersum wie, że w tej chwili jest świadkiem czegoś unikalnie szczerego. Nie ma miejsca na udawanie. To jest po prostu niemożliwe. Jak czterech gości na pełnych kotłach, bez hamulców, wchodzi w łuk rozpychając się łokciami, to każdy wie, że dzieje się coś na maksa uczciwego. To jest ten moment, w którym nie mam wątpliwości. Jasne, w żużlu oszukuje się na potęgę. Nie czarujmy się. Jednak pod taśmą wszystkie brudy znikają. Na torze leży prawda. Piękna i zuchwała, albo cholernie bolesna, ale jedyna. Sporty motocyklowe mają ten pierwiastek totalnej uczciwości, ten punkt, w którym wszystko jest jasne, jak w czasach Koloseum. Cena bywa niestety bardzo wysoka. Ale to jest cena za sport totalny. Jeden z ostatnich…

Sezon za miesiąc. Ja wiem, że kluby, mistrzostwo, derby itd. Ale może warto zachować umiar w niektórych ocenach? Bo jaramy się jedną z najpiękniejszych dyscyplin na świecie. Cieszmy się tym, że nasz ukochany sport, przynajmniej podczas minutowych wyścigów, jest tak prawdziwy. I miejmy mnóstwo szacunku dla zawodników, którzy stawiają na szalę wszystko. Rozumiecie? Wszystko... Dzięki nim uczestniczymy w jednym z ostatnich nieskalanych kłamstwem sportowych misteriów. Doceńmy na trybunach, że nie musimy, jak fani futbolu, oklaskiwać nie brzydzących się kłamstwem panienek, od dziecka wychowywanych w jakimś chorym quasi-sportowym etosie dążącym do pieniędzy i sławy, a nie samodoskonalenia. Że oglądamy facetów, a nie piz...y.

PS. Obejrzycie to do końca, to tylko 40 sekund.

Tomasz Dryła

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy imponuje Ci postawa Luisa Cartsensa?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×