Tor w Lesznie pozwalał zawodnikom na ciekawe ściganie. Gorąco zrobiło się zwłaszcza w ósmym biegu, gdy Nicki Pedersen zdecydował się na ostry manewr i zamknął pod bandą Antonio Lindbaecka. Nie była to jedyna sytuacja, po której można było mieć do niego zastrzeżenia. W czternastej gonitwie zawodów Duńczyk wywiózł po starcie swojego kolegę z zespołu - Grzegorza Zengotę, przez co ten spadł na koniec stawki.
- Pedersen pojechał tak, jakby była to już liga lub zawody Grand Prix. Tymczasem był to przecież tylko sparing - zauważa były trener, a obecnie żużlowy ekspert, Jan Krzystyniak. Z czego może to wynikać? Być może z faktu, że Duńczyk nie może być teraz pewny swego. - Nicki widzi, że menedżer Piotr Baron nie da mu niczego za darmo. Chcąc być w składzie, musi to sobie wywalczyć na torze - dodaje.
Duńczyk zdobył w czterech biegach niedzielnego sparingu sześć puntów i bonus. Wypadł bladziej niż Peter Kildemand, który może być uznawany za jego konkurenta do miejsca w składzie. - Po pierwszym test-meczu to on jest najbliżej tego, by siedzieć na ławce. Mimo tego zaangażowania i zamykania rywali, wcale nie zabłysnął. Nie dowierzam jednak w to, by miał przesiedzieć ten sezon na rezerwie. Czas działa na jego korzyść, bo pewnie teraz weźmie się do ciężkiej pracy - stwierdza Krzystyniak.
Ekspert naszego portalu zaznacza przy tym, że ostra jazda może sprowadzić na zawodnika problemy, gdy zacznie się sezon. Zwłaszcza, że Pedersen od lat ma łatkę agresywnie jeżdżącego zawodnika. - Można zapytać: jeśli Nicki jeździ tak bezpardonowo podczas sparingu, to co będzie w trakcie sezonu? To nie jest metoda na sukces. Mam wrażenie, że jeśli Nicki będzie przesadzać, to zostanie szybko sprowadzony na ziemię przez sędziów, którzy mają do dyspozycji ostrzeżenia i kartki. Powinien mieć się na baczności - kwituje Krzystyniak.
ZOBACZ WIDEO Falstart juniora. Nie rozumie nowego toru