LOTTO Warsaw FIM Speedway Grand Prix of Poland było jednym z najpiękniejszych żużlowych widowisk w historii cyklu. Dwa, trzy biegi nudne, ale cała reszta była niesamowita. Jak organizatorzy osiągnęli ten efekt?
Po pierwsze wyciągnęli wnioski z wtorkowego testu toru, w którym wzięli udział juniorzy. Już wtedy tor był dobrze przygotowany, ale jednak czegoś brakowało. To właśnie wówczas pojawiła się sugestia ze strony PZM, by odpowiedzialny za nawierzchnię Ole Olsen zrobił z nią dwie rzeczy. Duńczyk usłyszał, że ma mocniej nawilgocić tor, a poza tym zmodyfikować jego kosmetykę.
Przed sobotnimi zawodami nawierzchnia została dobrze namoczona. Dzięki pogodzie, w środku było chłodno (dodatkowo dach był zamknięty), ta wilgoć w torze się trzymała. To sprawiło, że już na starcie mieliśmy nawierzchnię, która była świetnym materiałem do obróbki. Resztę, według polskiego pomysłu, zrobił Olsen i jego maszyny.
O odpowiednim namoczeniu już było, ale pora wyjaśnić na czym polegała kosmetyka, która dała tak piorunujące efekty w postaci świetnego show. Otóż zarządzono co prawda zbieranie luźnego materiału do środka toru, ale drapano wyłącznie zewnętrzną część nawierzchni. Ona też była polewana wodą. Od krawężnika do środka toru nie robiono nic. Dzięki tym zabiegom uruchomiono szeroką.
Swoją drogą tor w Warszawie był o dwa metry szerszy niż tory w Cardiff czy Horsens. To też ułatwiało wyprzedzanie.
Warto wyjaśnić, że w torze nie było ani jednej dziurki. Na pierwszym łuku mieliśmy co prawda trzy upadki, ale wzięły się one z tego, że zawodnicy wjeżdżali w pas przyczepnej nawierzchni nie trzymając zbyt mocno motocykla i nagle maszyna dostawała przyspieszenia i uciekała im spod tyłka.
ZOBACZ WIDEO Pogoda zrobiła rozgardiasz w żużlowym kalendarzu
Podobno był show i wiele scigania, Panie Ostafiński ile w pierwszych 12 biegach było mijanek? Mijanki zaczęły Czytaj całość