Akcję meczu Andersen przeprowadził w wyścigu trzynastym, kiedy przegrał start ale w pierwszym łuku wykonał kapitalny manewr, którym wyprzedził obu rywali. Kibiców rozgrzał również w biegu dziewiątym, kiedy do ostatnich metrów ścigał dobrze dysponowanego Josha Grajczonka i w końcu dopiął swego. Na zakończenie spotkania fani w Łodzi emocjonowali się również za sprawą Duńczyka, który początkowo jechał trzeci, ale bez większych problemów zdołał wyprzedzić lidera gości Dawida Lamparta.
W całym meczu Hans był o krok od płatnego kompletu punktów. Tylko raz przegrał z rywalem. W siódmym wyścigu do samej mety gonił Dawida Lamparta, ale wtedy górą był rzeszowianin. - Tor był przygotowany świetnie. Było na nim wiele ścieżek. Można było wyprzedzać zarówno po wewnętrznej jak i zewnętrznej. To bardzo pomaga zawodnikowi, jeśli nie wyjdzie idealnie ze startu - mówił po spotkaniu Andersen.
A warto podkreślić, że Duńczyk był jedynym zawodnikiem Orła, który nie wziął udziału w żadnym z treningów poprzedzających niedzielny mecz ze Stalą Rzeszów. Andersen w ogóle rzadko przyjeżdża do Łodzi, żeby kręcić próbne kółka na stadionie Orła, ale w niczym mu to nie przeszkadza. W parku maszyn zawsze imponuje luzem i pewnością siebie. Widać, że zawsze doskonale wie, co robi. Nie wykonuje żadnych nerwowych ruchów.
Na ten moment to niekwestionowany lider zespołu Janusza Ślączki. Jego równą formę najlepiej obrazują liczby. Hans świetnie spisuje się zarówno na własnym torze (średnia 2,308) jak na wyjazdach (2,250).
Warto przypomnieć, że Andersen nie popisał się w kluczowym meczu ubiegłego sezonu. W osiągnięciu dobrego wyniku w finałowej rywalizacji z Lokomotivem Daugavpils przeszkodziła mu kontuzja ręki. Klub uznał, że warto go jednak zatrzymać i całe szczęście, że w Łodzi podjęto taką decyzję. Bez Duńczyka w składzie Orzeł prawdopodobnie nie liczyłby się już w walce o pierwszą czwórkę.
ZOBACZ WIDEO MPPK jednak bez obcokrajowców?