- Chciałem bardzo serdecznie przeprosić kibiców - powiedział po zakończeniu spotkania prezes gnieźnieńskiego klubu, Arkadiusz Rusiecki. - Proszę nie winić zawodników za tę postawę. Jak mówi stare, wyświechtane przysłowie - pierwsze śliwki robaczywki. Mam nadzieję, że sprawdzi się ono w naszym przypadku i że będzie już tylko lepiej. Jeśli przegrywa się na inaugurację przed publicznością, która zjawia się na obiekcie niemal w komplecie, to chciałoby się powiedzieć: gorzej być nie mogło. Pocieszamy się więc tym, że stać nas na to, aby dalej walczyć, podnieść się jak najszybciej, nie przynosić wstydu Gnieznu i aby kibice mogli być z nas dumni.
Chyba żaden sympatyk czerwono-czarnych nie spodziewał się porażki swoich ulubieńców na inaugurację sezonu. - Tak naprawdę myślę, że przed tymi zawodami nie mieliśmy sobie nic do zarzucenia, jeśli chodzi o przygotowania - uważa Rusiecki. - Polegliśmy tutaj organizacyjnie, nie sportowo. Na pewno trzeba wyciągnąć wnioski dotyczące przygotowania toru. Po drugie, ten mecz i silny przeciwnik pokazał, że byliśmy bezradni, jeśli chodzi o możliwość ewentualnego wystawienia do biegu zawodnika rezerwowego. Musi on być na tyle silny i mieć taki potencjał, żeby był w stanie zastąpić w drużynie liderów. Oczywiście, pozostaje otwartym pytanie, czy my takowego na tę chwilę mieliśmy.
- Spotkało nas przykre rozczarowanie, ale nie możemy robić z tego tragedii - przestrzega sternik Startu. - Zespół musi się bardzo szybko podnieść i uwierzyć w siebie, zapomnieć o tym meczu już jutro i myśleć o przygotowaniach do kolejnych. Wierzę w to, że co się źle zaczyna, dobrze się kończy. To musi być myśl, która będzie nam przyświecać w najbliższych dniach.
W poniedziałek podopiecznych trenera Mirosława Kowalika czeka pojedynek wyjazdowy - w Grudządzu. - Powiem wprost: jedziemy tam wygrać! Nie może być inaczej. Oczywiście, zaplanowaliśmy przed sezonem zdobywać punkty głównie na własnym terenie. Skoro na inaugurację się nie udało, to trzeba ich szukać na wyjeździe. Rzecz jasna, nie ma mowy, żebyśmy upatrywali rywala w gronie słabszych ekip, bo to bardzo silny zespół. Niemniej jednak uważam, że trzeba wykorzystać wiedzę Mariusza Puszakowskiego i Mortena Risagera na temat grudziądzkiego toru i sposobu jego przygotowania. Nie chcę wyrokować, czy ci zawodnicy znajdą się w składzie, bo to jest rola trenera. Mamy jednak kilka atutów po swojej stronie i musimy je wykorzystać. Nie wyobrażam sobie, żeby zawieść tę rzeszę kibiców, która dzisiaj odwiedziła nasz stadion.
Drużyna Startu przed rozpoczęciem sezonu rozegrała zaledwie dwa sparingi (w Toruniu i Bydgoszczy). Czy włodarz klubu z Wrzesińskiej w tym upatruje, chociaż po części, przyczynę porażki gnieźnian? - Można byłoby tak powiedzieć, gdyby Rybnik zaczął przygotowania i wyjechał na tor w połowie lutego - twierdzi. - Dobrze, że tak się nie stało, miał chyba jeszcze mniej jazdy od nas. Sparingi, które udało nam się rozegrać, w kontekście inauguracyjnego meczu na własnym torze, niewiele dały. Nie upatrujmy jednak przyczyny porażki w braku rozjeżdżenia. Po prostu nie wszystko jeszcze jest dopracowane tak, jak byśmy sobie tego życzyli: zawodnicy w kwestii sprzętu, trener w kwestii potencjału swojego zespołu i my, działacze, jeśli chodzi o optymalne przygotowanie toru.
Pojedynek beniaminka pierwszej ligi z RKM-em ROW Rybnik obserwowała na gnieźnieńskim obiekcie bardzo liczna grupa kibiców. Nie da się ukryć, że wpływ na frekwencję na kolejnych spotkaniach w Gnieźnie (najbliższe czeka nas 19 kwietnia, Start zmierzy się wówczas z drużyną Intaru Ostrów Wlkp.) będą miały wyniki osiągane przez czerwono-czarnych. - Wszyscy mamy pełną świadomość tego, że na Wrzesińską nie przyciągniemy tłumów w sytuacji, kiedy drużyna będzie przegrywać - mówi Arkadiusz Rusiecki. - Tylko waleczną jazdą i szybką rehabilitacją uda nam się odzyskać ich zaufanie i ściągnąć na stadion. Mam nadzieję, że nastąpi to możliwie jak najszybciej. Polska reprezentacja piłkarska też w kiepskim stylu przegrała w Irlandii Północnej, potem się zmobilizowała i ustanowiła rekordowe zwycięstwo nad San Marino. Owszem, zespołów w pierwszej lidze, które można by porównać do reprezentacji San Marino, nie ma. Warto brać jednak wnioski z rehabilitacji mentalnej, bo ona w tej chwili jest najważniejsza. Widzieliśmy, że wiele brakuje naszym juniorom, jeśli chodzi o przygotowanie psychiczne, obaj chyba nie wytrzymali presji. Myślę, że pozostała część zespołu niedostatecznie spasowała się z torem - kończy.
współpraca: Wojciech Prusakiewicz