Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Czarownica zamiast zajączka

Świąteczna niedziela. Pojedli, popili? Bo ja strasznie. Mówię tu jednak tylko o jadle, czyli o polskich tradycyjnych frykasach, ale i o obcych na co dzień memu żołądkowi zagranicznych specjałach typu szynka tyrolska czy szwarcwaldzka, nadziewane serem ostre papryczki, liście winogron, oliwki z fetą i różne tam takie.

W tym artykule dowiesz się o:

W końcu, jesteśmy już w Europie. Natomiast pełną abstynencję od wszelkiego alkoholu dziś zachowuję. Wam też to polecam, żeby nie skończyło się jak w tym starym dowcipie:

"Nawalony facet wraca do domu i na podwórku zarzuciło go na drzewo rosnące przy ścieżce. Z logiką normalną dla takiego stanu, postanowił zemścić się na drzewie, czyli wyciąć je w pień. Wszedł do domu i dłuższy czas bezskutecznie szuka piły. W końcu podchodzi do żony i pyta:

- Gdzie piła?

Żona wystraszona odpowiada:

- U sąsiada.

- A dlaczego dała sąsiadowi?

Żona coraz bardziej wystraszona, odpowiada drżącym głosem:

- Dała, bo piła..."

W kościółku też już byłem, a wiecie, że w jednej parafii niedawno wisiało takie ogłoszenie (parafialne, rzecz jasna):

"Za tydzień Wielkanoc. Bardzo proszę wszystkie panie składać jajka w przedsionku."

A teraz już o żużlu. Wyczytałem, że w Finlandii wierzono, iż między Wielkim Piątkiem a Wielkanocą latały na miotłach czarownice. Dlatego obecnie symbolem świąt wielkanocnych jest tam nie zajączek, lecz czarownica. W niedzielę wielkanocną po fińskich domach chodzą dziewczynki przebrane za czarownice, trzymające w rękach rózgi. Pukają do drzwi, recytują krótki wierszyk (virvon varvon tuoreeks terveeks tulevaks vuodeks, vitsa sulle, palkka mulle), za co otrzymują od domowników słodycze i datki pieniężne. Coś łatwy do wyrecytowania ten wierszyk, prawda?

Co to ma wspólnego ze speedwayem? Ja też wierzę w jedną czarownicę, czyli w zawodnika angielskich Witches z Ipswich, a także naszej Unii Leszno - Jarosława "Małego" Hampela. Dziś trzymam za niego kciuki, żeby w niemieckim Pocking (gdy jeszcze piszę te słowa, to już tam trwają zawody) przeszedł rundę kwalifikacyjną do IMŚ 2010. Awans do GP to przecież główny cel bieżącego sezonu dla tego zawodnika.

- Jarek, nic na siłę, masz jeszcze czas, zdążysz wrócić do światowej elity, a zresztą samymi umiejętnościami już tam jesteś – powiedziałem "Małemu" po zakończeniu ubiegłorocznego turnieju o "Złoty Kask" we Wrocławiu.

- Bartek, ale to się tylko tak mówi, a mnie przecież czas przecieka między palcami – odparł ten ambitny zawodnik, który w ubiegłym sezonie był specem od… drugich miejsc.

Kiedyś nazywałem go "zajączkiem", bo uważałem, że jeśli nie wygra startu, albo wyjścia z pierwszego łuku, to potem robi dużo szumu za plecami rywali, lecz tak naprawdę, nie umie skutecznie i zdecydowanie ich wyprzedzać, że robi to na zasadzie: "nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go". To z piosenki Agnieszki Osieckiej. Grali i śpiewali "Skaldowie".

Króliczek, zajączek, niezły zwierzyniec mi się tu zrobił, ale cóż, wielkanocny czas jest.

Teraz taka dygresja: pamiętam, że kiedy byłem menedżerem Atlasa Wrocław, to tyle szumu za przeciwnikami robił na torze młody Rafał Haj, dziś mechanik Grega Hancocka. Niby w tych Hajowych akcjach było sporo chęci (tzw. will), ale głównie polegało to na nagłym wyginaniu się na motorze, co powodowało natychmiastowe majtnięcie tylnym kołem, kontrą i wytraceniem szybkości. Nic to nie dawało. W końcu jednak Rafał złapał o co w tym chodzi. Pamiętam taki mecz we Wrocławiu ze słabiutkim wówczas Rybnikiem, kiedy "Rafi" po wewnętrznej po prostu odsuwał rywali na zewnątrz i spokojnie wyprzedzał ich przy krawężniku. A to nie są bezpieczne i łatwe akcje.

Wracam jednak do Hampela. Nie tylko ja mu zarzucałem brak umiejętności wyprzedzania. Przecież nawet taki fachowiec jak Krzysiek Cegielski (a gdzież mi do "Cegły"?) publicznie w telewizji proponował Jarkowi, żeby sobie na treningach ustawiał pachołki na torze i jeździł między nimi.

Pamiętam jak Heniek Jasek, z którym razem zapisaliśmy się do szkółki żużlowej wrocławskiej Sparty, a który potem zasłynął efektownymi wyprzedzankami, tłumaczył innym kolegom: - Wystarczy, że na wejściu przetrzymacie gaz o ułamek sekundy dłużej niż rywal, to zaraz będziecie przed nim!

Łatwo mówić, trudniej wykonać. Dziś waleczny Jasek jest trenerem Kolejarza Rawicz. W każdym razie Hampel otrzymywał od wielu fachowców lub "fachowców" (dzień dobry, to ja!) rady bardziej lub mniej mądre, ale zawsze życzliwe.

- Wiesz, cenię sobie te twojej ostre opinie, bo dzięki nim nie uderzy mi woda sodowa do głowy, wiem, w którym miejscu jestem, czego mi brakuje, co trzeba poprawić. Zresztą zobacz sam, że to wyprzedzanie idzie mi już całkiem nieźle. I dobrze, że się nie krępujesz pisać tego, co naprawdę myślisz – komplementował mnie "Mały" po ubiegłorocznym "Złotym Kasku".

Z tą wodą sodową to niezły żart, bo akurat Jarek jest ostatnią osobą, której to grozi. To ponadprzeciętnie inteligentny i skromny człowiek. Jestem dumny, że mogę być jego kolegą, choć przecież o ileż jestem starszy od niego! Ale nie bójcie się, nie każę mu do siebie zwracać się per wujku.

Sporo osób nie zgadzało się z tymi moimi opiniami na temat Hampela, acz przecież nie tylko ja je wygłaszałem. Np. kibice z Piły twierdzili, że "Mały" w barwach tamtejszej Polonii (super, iż teraz nastąpiła jej "Matrix Reaktywacja") po wspaniałych szarżach mijał rywali na trasie niczym tyczki slalomowe na stoku narciarskim. Potem zmienił styl, bo poprawił starty, a być może tak właśnie miał ustawione motory. Zresztą, jeśli ktoś zdecydowanie jako pierwszy wychodzi spod taśmy, to ma najłatwiej. Nie musi się później pocić i walczyć z rywalami. To oni go gonią.

A ja sobie kombinuję, że tak naprawdę, Hampel przełamał się na dobre i zaczął jak rekin połykać rywali na trasie od czasu wygranego, wspaniałego finału DPŚ w Lesznie w 2007 roku! Tak to sobie wykoncypowałem. Tylko boję się, żeby "Małego" przez te szarże nie dopadła jakaś paskudna kontuzja (tfu, tfu, odpukać w tę moją niemalowaną, drewnianą głowę!). A on po urazie długo dochodzi do siebie.

To dla mnie wciąż główny kandydat do schedy po wielkim Tomaszu Gollobie.

Dziś w Pocking szczególnie specjalne zawody dla mnie. Nie tylko za Hampela ściskam kciuki, bo duże ambicje ma również Damian Baliński. To też jeden z moich najbardziej ulubionych żużlowców. Wiadomo, "walczak", jakich mało.

W Pocking byłem w 1989 roku. Tam, na dzień przed monachijskim finałem IMŚ (wygrał go świetny Hans Nielsen), na takim wiejskim, ale miłym stadioniku, o ile dobrze pamiętam, położonym tuż obok sportowego lotniska, rozegrano prestiżowe zawody dla dawnych sław. Dla żużlowych oldboyów. Dosłownie na łokcie, niczym młodzieniaszkowie, walczyli na torze np. Bruce Penhall, Barry Briggs, Anders Michanek itd., ale w tym cudownym turnieju (spod znaku: "wspomnień czar") wygrał po kapitalnych akcjach… Zenon Plech. Dziś trener Polonii Bydgoszcz. To wskazówka dla Hampela i Balińskiego.

Jeszcze po kolejce

Jutro polany poniedziałek, a wiec jeszcze po kropelce (acz nie polecam, nie polecam!), a raczej po kolejce. Żużlowej. Jakoś nie mam przekonania co do jakości tego zestawu par. Obym się mylił, ale nie mogę sobie za bardzo wyobrazić, żeby Atlas na polanym torze we Wrocławiu nie rozbił przybyszów z pięknego Gdańska (uwielbiam to miasto!). Nawet trener przyjezdnych Robert Sawina przyznał w internecie, że jego zawodnicy są "ciężko przestraszeni przed tym meczem". Zasłona dymna? Wątpię.

Nie mogę sobie też wyobrazić, żeby Stal Gorzów, która mierzy co najmniej w srebro, i absolutnie ma na to skład, nie pozbierała się po klęsce w Lesznie i jutro łatwo u siebie nie poradziła sobie z wielce ambitnym, ale przecież beniaminkiem z Bydgoszczy.

A czy Włókniarz bez Nickiego Pedersena i po tych wszystkich finansowych zawirowaniach będzie miał na tyle siły i odporności psychicznej, by się ostro przeciwstawić takiemu walcowi, jakim wydaje się być w tym sezonie Unia Leszno? Częstochowskie "Lwy" pojadą u siebie. Zobaczymy, na ile w tym przypadku będzie to atut miejscowych. Czy młody Lewis Bridger błyśnie w debiucie, jak jego rodak Ben Barker z Atlasa? I oby Lewis zadebiutował, a na to się na szczęście zanosi. A co z ponoć zatartymi silnikami Tomka Gapińskiego? Itd. itp.

Jak zawsze, będę kibicował teoretycznie słabszym. We wszystkich tych meczach (jak wiemy, królewski Unibax ma przełożone "tête à tête" z brązową Zielonką) poszczególne wyścigi mogą być bardzo emocjonujące, ale czy końcowe wyniki tych spotkań będą na styku? Trochę wątpię. I komu przeszkadzał joker?

Modlitwa kibola i forumowicza?

We Wrocławiu na trybunach będzie przyjaźnie, nie wiem za wiele o relacjach pomiędzy fanami Gorzowa i Bydgoszczy, lecz obawiam się meczu pod Jasną Górą. O ile dobrze pamiętam, w ubiegłym roku w play off w spotkaniu Złomreksu z Unią Leszno na tamtejszym stadionie publiczność zachowała się, delikatnie mówiąc, niezbyt elegancko. Ktoś na kogoś się wypinał, padały wyzwiska. Jak znam życie, zawiniły obie strony. Tym razem pamiętajcie, że to drugi dzień świąt wielkanocnych, więc sobie odpuśćcie. Rywalizujcie np. na fajne oprawy i pomysłowe hasła (ale bez wulgaryzmów).

Tylko czy taki mój apel tu pomoże? Przecież mówi się, że Polak "modli się pod figurą, a diabła ma za skórą".

Zapewne wrócicie z kościoła, przeczytacie ten felieton i… znów będziecie mnie mieszać z błotem w swoich postach. Tak, Chrystus zmartwychwstał, ale czy koniecznie w was wszystkich? Ja tam wielu z was generalnie nie lubię, bo zbyt często oceniacie mnie jako człowieka, a nie moje teksty, lecz pomodliłem się szczerze, żebyście żyli w szczęśliwości, zdrowiu i harmonii, żebyście pozbyli się frustracji i kompleksów, żebyście stali się ludźmi spełnionymi. I żeby żużel zawsze dawał wam radość. Natomiast spodziewam się niestety, że przynajmniej niektórzy z was (jeśli nie większość) mogła odwzajemnić mi się modlitwą rodem z filmu pt. "Dzień Świra" – w wolnym przekładzie: "Dzień Czekańskiego", aczkolwiek ja raczej bardziej przypominam bohatera równie rewelacyjnego, tyle że telewizyjnego, filmu pt. "Żółty szalik" z serii "Święta Polskie".

Już wam kiedyś tu cytowałem ową "Modlitwę Polaka" (czyli i żużlowego kibica, i forumowicza, jak rozumiem, chyba też, prawda?). Może nie wszyscy przeczytali, więc jej końcowy fragment powtórzę, nie żeby kogoś obrazić, ale ku przemyśleniu własnego postępowania przez każdego z was, przepraszam - oczywiście przez każdego z nas:

" Kto ja jestem?

Polak mały! Mały, zawistny i podły!

Jaki znak mój? Krwawe gały!

Oto wznoszę swoje modły do Boga, Maryi i Syna!

Zniszczcie tego s.......a!

Mojego rodaka, sąsiada, tego wroga, tego gada!

Żeby mu okradli garaż,

żeby go zdradzała stara,

żeby mu spalili sklep,

żeby dostał cegłą w łeb,

żeby mu się córka z czarnym

i w ogóle, żeby miał marnie!

Żeby miał AIDS-a i raka,

oto modlitwa Polaka!"

Amen. Czy naprawdę tacy jesteśmy? Czy musimy być tacy?

Bartłomiej Czekański

Komentarze (0)