Do zdarzenia doszło na drugim łuku pierwszego okrążenia siódmej odsłony dnia. Mirosław Jabłoński bez ogródek zaatakował prowadzącego Władimira Borodulina. Kapitan GTM Startu Gniezno wyszedł na pierwsze miejsce, a Rosjanin wyniósł się pod bandę i groźnie upadł. Kontaktu między zawodnikami nie było, więc z powtórki wykluczony został Borodulin. Decyzja sędziego Michała Sasienia nie spodobała się niektórym kibicom. Tomasz Bajerski jej jednak nie kwestionował.
- Jabłoński pojechał ostro, ale nie było żadnego faulu. Po prostu ostra jazda. Tak się teraz jeździ na żużlu. W tym przypadku decyzja sędziego była słuszna. Tego nikt nie podważał. Prawdę mówiąc, to jest kolejne spotkanie przegrane przez upadek i kontuzję jednego z zawodników - mówił szkoleniowiec Naturalnej Medycyny PSŻ-u Poznań.
Borodulin co prawda tor opuścił o własnych siłach, ale później został przewieziony do szpitala. Gdyby Rosjanin pojechał trochę inaczej i przymknął manetkę gazu, to najprawdopodobniej zdołałby uniknąć groźnego upadku. Jak tę sytuację ocenił menadżer GTM Startu Gniezno?
- Nie było kontaktu. Mirek faktycznie wszedł ostro. Rozmawiałem z jednym z zawodników gospodarzy i powiedział, że postąpiłby tak samo. Miałem obawy, że sędzia może to różnie zinterpretować. Nasz zawodnik na pewno nie chciał nikomu zrobić krzywdy. Taki jest żużel. Czasem akcje są na pograniczu ryzyka. Troszeczkę zabrakło miejsca dla Borodulina. Może on też nie zdążył odpowiednio wcześniej zareagować - powiedział Rafael Wojciechowski.
ZOBACZ WIDEO Kulisy pracy kierownika drużyny w PGE Ekstralidze