Michał Gałęzewski, WP SportoweFakty: Pierwszy mecz w nowym klubie, 13 punktów i bonus. Jak to możliwe?
Mikkel Bech, żużlowiec Zdunek Wybrzeża Gdańsk: Trudno mi powiedzieć czego spodziewałem się pod względem punktów. Wierzyłem jednak w to, że potwierdzę swoją formę, do której doszedłem w ostatnich tygodniach. Teraz to się udało.
Dlaczego polscy kibice musieli tak długo na pana czekać?
- Po prostu nie czułem się gotowy na jazdę w Polsce. Miałem tego lata kilka propozycji, ale długo się zastanawiałem, bo nie chciałem zmieniać tego, co tak dobrze działa. Dlatego czekałem na odpowiedni czas. Trafiłem i to mi się udało, czego dowodem jest najlepszy wynik w Polsce w mojej całej karierze, jaki wykręciłem w niedzielę. Posłuchałem sam siebie i zrobiłem to, co powinienem.
ZOBACZ WIDEO: #dzieńdobryLatoWP: zawody enduro w Bełchatowie
Pojechał pan w meczu bez jakiegokolwiek treningu w Gdańsku. Czy wbrew pozorom mogło to wpłynąć pozytywnie na niedzielny rezultat?
- Czasami łatwiej jest po prostu przyjechać na stadion, wsiąść na motocykl i pojechać. Wówczas wraz z teamem nie ma się tylu zagwozdek, a bywa że najłatwiejsze rozwiązania bywają najbardziej skutecznie. Pracowaliśmy bardzo dobrze z teamem i to pomogło.
Czy dobrzy znajomi z gdańskiego zespołu, jak Thomsen, Batchelor, czy Gomólski podpowiadali coś przed meczem?
- Tak, dużo z nimi rozmawiałem i bardzo fajnie mieć ich w zespole. Nie było dla mnie najmniejszego problemu zaaklimatyzować się w drużynie po tym, jak razem ścigaliśmy się w Danii.
Zaczynał pan wielką karierę w wieku 16 lat, podczas debiutu w Grand Prix. Co poszło nie tak w międzyczasie?
- Byłem bardzo młody i wszystko działo się tak bardzo szybko, w mojej karierze bardzo dużo zdarzyło się podczas pierwszych 2-3 lat. Serce i mózg nie pracowały wspólnie na sukces. Miałem wyniki, ale nie poszedłem za tym. Teraz jestem już ukształtowanym człowiekiem i wszystko działa inaczej. Trudno było mi wrócić, teraz jestem jednak silniejszy niż kiedykolwiek.
Czyli czuł się pan wielką gwiazdą podczas, gdy tak jeszcze nie było?
- Coś w tym jest. Stałem się najmłodszym zawodnikiem startującym w Grand Prix, wygrałem SWC. W takiej sytuacji, gdy wszystko przychodzi bardzo łatwo, trudno jest się zmobilizować w warsztacie, czy podczas treningów wydolnościowych. Przestałem się rozwijać, ale teraz te lata wpływają na mnie pozytywnie. Wiem, że do wszystkiego trzeba podchodzić w pełni profesjonalnie.
Presji było wtedy zbyt dużo? Niewielu żużlowców zostaje firmowymi zawodnikami Red Bulla.
- Wszystko działo się bardzo szybko i ja również wymagałem od siebie wiele. Sam na siebie nałożyłem zbyt dużo presji, ludzie z mojego otoczenia również liczyli na zbyt wiele. Gdy jest się pod presją 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, nie jest to dobre dla zdrowia i dla rozwoju. Przez lata jazdy pod przymusem nie czułem radości z tego, co robię. Teraz to odzyskałem i cieszę się żużlem.
Co się zmieniło w ostatnim roku, że nagle wrócił stary, dobry Mikkel Bech?
- Po prostu dorosłem. Jestem starszy i mój umysł pracuje dojrzale. Już zimą zmieniłem swoje nastawienie i w końcu czułem, że to co robię, to naprawdę ja. To wyszło bardzo dobrze.
Czy ten kontrakt w Gdańsku pokaże, w którą stronę pójdzie pana kariera? Tych kilka spotkań ma wpłynąć na kolejne lata?
- Nie patrzę tak daleko w przyszłość. Nowy rok jest przede mną, ja teraz awansowałem z Wybrzeżem do finału ligi i czekają nas najważniejsze spotkania. Gdy je odjadę, zobaczymy co stanie się w zimę.
Przyszedł pan w najważniejszej fazie sezonu. Czy w finałach może pan wykrzesać z siebie jeszcze więcej, niż w niedzielę?
- Punktowo będzie bardzo trudno, bo straciłem tylko punkt. Oczywiście żartuję, zawsze da się pojechać lepiej. Każdego dnia nad tym pracuję, by być jak najlepszym zawodnikiem. Wracam do Danii i będę bardzo mocno pracował z teamem, by dążyć do czegoś wielkiego.
W finale możecie spotkać się z drużynami z Tarnowa i z Łodzi. Kto byłby lepszym rywalem?
- Nie robi to dla mnie żadnej różnicy z kim się ścigam. Gdy wyjeżdżam na tor, zakładam kask i chcę walczyć z każdym rywalem.