Rufin Sokołowski, były prezes Unii Leszno, z satysfakcją patrzy na wynik, jaki osiągnął z tym klubem piętnaście lat temu. Jego uśmiech jest tym szerszy, gdy porówna, ile płacił za tamtą drużynę, w porównaniu do wydatków z lat obecnych.
Skład Unii był wówczas niczego sobie. W drużynie, którą wyprzedziła w tabeli jedynie Polonia Bydgoszcz Tomasza Golloba, startowali tacy zawodnicy jak Leigh Adams, Jacek Rempała, Damian Baliński, Sebastian Ułamek i zdolny junior, Krzysztof Kasprzak. Tymczasem kontrakty wszystkich zawodników nie przekraczały kwoty dwóch milionów złotych.
- Za pieniądze z karnetów i biletów mieśmy wtedy od kibiców milion dwieście tysięcy na sezon. Żużlowcy łącznie kosztowali nas natomiast milion osiemset pięćdziesiąt tysięcy - wspomina Sokołowski. - Inne wydatki, związane ze szkółką i administracją, nie przekraczały sześciuset tysięcy - dodaje.
Ówczesny budżet trudno porównywać z obecnymi. Dziennikarze wyliczają, że wydatki klubów z Gorzowa Wielkopolskiego czy Zielonej Góry wynoszą obecnie od dziewięciu do dziesięciu milionów złotych. Nawet kluby z dołu tabeli, które nie walczą o play-offy (jak MRGARDEN GKM Grudziądz czy Włókniarz Vitroszlif CrossFit Częstochowa) wydają 5-6 milionów na sezon.
ZOBACZ WIDEO Żużlowa prognoza pogody dla PGE Ekstraligi i Nice 1.LŻ
Można mówić, że złotówka ma teraz inną wartość niż piętnaście lat temu. Widać to zresztą po zarobkach przeciętnego Polaka. Rufin Sokołowski twierdzi jednak, że nie tłumaczy to aż tak dużego wzrostu wydatków w klubach żużlowych. Zaznacza, że obecna sytuacja to efekt ambicji poszczególnych właścicieli. Winny jest jego zdaniem także Polski Związek Motorowy.
Kiedy zaczęło się szaleństwo
- Wszystko zaczęło się w momencie, gdy zapadła decyzja, że kluby przekształcą się ze stowarzyszeń w spółki akcyjne. Ja ostrzegałem wtedy prezesa Polskiego Związku Motorowego, Andrzeja Witkowskiego, że jest to zła decyzja. Teraz, z perspektywy czasu, zdania nie zmieniam. Stowarzyszenia zostały zmarginalizowane, a do klubów weszli tak zwani "nowobogaccy" - wspomina Sokołowski.
Nasz rozmówca przypomina, że kluby w Szwecji czy Anglii płacą tym samym żużlowcom znacznie mniejsze pieniądze. Uważa, że gdyby nie błędy, które popełniono w ostatnich parunastu latach, w Polsce wydatki na żużel też byłyby mniejsze. - Niestety stało się tak, że gdy biznesmeni przejęli władze w klubach, stwierdzili, że milion w jedną czy drugą stronę nie robi im różnicy. Zaślepiła ich ambicja i zaczęło się podbijanie stawek za zawodników. Efekt jest taki, że dziś nie da się zdobyć mistrzostwa Polski za mniej niż sześć-osiem milionów złotych - dodaje Sokołowski.
Trzy miliony dla Hancocka
Unia Leszno, której budżet oscylował w granicach dwóch milionów złotych, nie była przypadkiem odosobnionym. Krystyna Kloc, zarządzająca klubem z Wrocławia, opowiadała swego czasu, że przez lata jej drużyna walczyła o medale, miała finanse na takim właśnie poziomie. I rzeczywiście, w latach 2001-2007 WTS Wrocław był czterokrotnie na podium Ekstraligi.
Wzrost wydatków następował stopniowo. Jeszcze w 2009 roku mistrz Polski, Falubaz Zielona Góra, miał budżet na poziomie 5,5 miliona złotych. W ciągu kilku kolejnych lat karuzela rozkręciła się jednak na dobre. Wynik niedościgniony po dziś dzień zrobiła w 2012 roku Unia Tarnów. Co prawda początkowo szacowano, że budżet tego klubu wynosił 10 milionów złotych. Koniec końców okazało się, że na zawodników wydano więcej, niż oficjalnie mówiono. Rekordzistą, jeśli chodzi o zarobki okazał się być Greg Hancock. Amerykanin miał dostać w tamtym sezonie trzy miliony złotych.
Tak rosły zarobki w Ekstralidze:
Rok | Mistrz | Wicemistrz | Ostatni zespół tabeli |
---|---|---|---|
2009 | Falubaz (5,5 miliona) | Unibax (6 milionów) | Wybrzeże (5 milionów) |
2012 | Unia Tarnów (ponad 11 mln) | Stal Gorzów (8 mln) | Wybrzeże (6,5 mln) |
2016 | Stal Gorzów (10 mln) | Get Well Toruń (9 mln) | Unia Tarnów (5,5 mln) |
Wydaje się, że powrotu z raz obranej ścieżki już nie ma. Jeżeli klub ma aspiracje sięgające Drużynowego Mistrzostwa Polski, po prostu musi zbudować budżet w granicach dziewięciu-dziesięciu milionów złotych. Ekipy, które są teraz w play-offach, tak właśnie zrobiły. - Nie widzę szans, by coś miało się zmienić. Gdy zawodnicy raz dostali ogromne pieniądze, przecież z nich nie zrezygnują. Taki jest efekt tej zabawy i ja prezesurą w dzisiejszych czasach nie chciałbym się zajmować - kwituje Rufin Sokołowski.