- Na pierwszym łuku nóżką i łokciem potraktował mnie Daniel Jeleniewski. Później zobaczyłem, że mam obok siebie przeciwnika, więc jak mnie potraktowali, tak też oddałem. Szkoda, że trafiło na Bjarne (Pedersena - dop. red.). On akurat jeździ bardzo kulturalnie. Cóż, taki jest sport - raz ktoś mi, raz ja komuś. Nie chciałbym tak jeździć, ale tutaj już nikt się nie patyczkował. Każdy chciał wygrywać - powiedział Mirosław Jabłoński.
Gnieźnianie przegrali w Lublinie 40:50, a "oczko" wywalczone przez ambitnego Jabłońskiego w przedostatniej odsłonie dnia może być bardzo ważne w kontekście meczu rewanżowego. Kapitan HAWY Startu Gniezno wierzy, że wraz z kolegami odrobi straty i 17 września to czerwono-czarni będą świętować awans do Nice 1. Ligi Żużlowej.
- Wynik 50:40 nie jest złym wynikiem. Jesteśmy w stanie odrobić te straty, ale będzie trzeba się napocić. W Lublinie trochę brakowało mi regularności. Pierwszy bieg miałem świetny, a później wpadła jedyneczka, bo skopałem start. Potem znów trójeczka, po czym przytrafiło się zero - dodał.
Młodszy z braci Jabłońskich sporadycznie mija linię mety na ostatnim miejscu. W Lublinie mu się to przytrafiło, a swój wkład w to niepowodzenie miał jego kolega z pary. - Tę zerówkę troszeczkę zawdzięczam koledze z pary. Wyszliśmy z Edą ze startu (Eduardem Krcmarem - dop. red.) na podwójne prowadzenie, ale później powiózł mnie na pierwszym łuku i dojechałem do mety na czwartym miejscu. Niestety, ten tor nie sprzyjał walce. Gdyby w tamtym biegu dopisać mi trójeczkę, to byłby lider. Ja się nie przejmuję. Zrobiłem tyle, ile mogłem. Dałem z siebie wszystko. Mogę zagwarantować, że każdy starał się tutaj, jak mógł. Wszyscy jechali na 200 procent. Dalej jedziemy o awans! - zakończył Mirosław Jabłoński.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga: rybnicki #SmakŻużla