Jacek Frątczak: Nie poddaję się, ale w razie porażki nie będę uciekał od odpowiedzialności (wywiad)

WP SportoweFakty / Tomasz Sieracki / Na zdjęciu: Jacek Frątczak
WP SportoweFakty / Tomasz Sieracki / Na zdjęciu: Jacek Frątczak

Jacek Frątczak, menedżer Get Well, zapowiada dymisję w razie porażki w barażu o PGE Ekstraligę. Liczy jednak na to, że nie będzie musiał tego robić i Toruń obroni 4-punktową zaliczkę w Gdańsku.

Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Co pan powie o blamażu Get Well w pierwszym meczu barażowym z Wybrzeżem.

Jacek Frątczak, menedżer Get Well Toruń: Powiem, że 47:43 to słaby wynik.

Co się stało?

Przede wszystkim zabrakło punktów poszczególnych zawodników. Nie da się ukryć, że liczyliśmy na większą zdobycz pierwszej pary. Do tej pory Jack Holder był znakomity, został zresztą nominowany do rewelacji sezonu na Gali PGE Ekstraligi. W niedzielę pojechał jednak najsłabsze jak dotąd zawody. I to nie jest tak, że ja wymagałem, żeby zastąpił Grega Hancocka jeden do jednego. Swoją drogą, to absencja Hancocka i Adriana Miedzińskiego też jest jedną z przyczyn porażki.

ZOBACZ WIDEO Grzegorz Zengota zachęca do ratowania życia

Pan żartuje? Jechaliście z Wybrzeżem, a nie ligową czołówką. Nie można tłumaczyć słabego wyniku w takim meczu absencją Hancocka i Miedzińskiego.

Dobrze. Można się śmiać z takiego argumentu, ale to jednak są fakty. Zasadniczo nie do końca rozumiem, skąd taki ton w mediach po wygranym meczu. Gdzieś przeczytałem nawet, że moja kariera wisi na włosku. Jednak ja nie robię żadnej kariery. Inna sprawa, że nie zamierzam się nad sobą rozczulać. Dostałem propozycję i próbuję się zmierzyć z trudną materią. Zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności. Jak nie wyjdzie, to wiem, co to znaczy. Na razie jednak jeszcze nic się nie skończyło. Pierwszy mecz był bardzo słaby w naszym wykonaniu i w żadnym z wariantów nie wyobrażałem sobie takiego zakończenia. Zakładałem, że wygramy z piątką z przodu, więc teraz nie będę opowiadał dyrdymałów i uciekał w banał.

Tymczasem tylko otwarcie meczu z Wybrzeżem było w wykonaniu Get Well znakomite. Potem coś się zacięło.

Uczulałem zawodników na to, że trzeba nam dobrego otwarcia, bo żartów nie będzie. 15:3 po trzech biegach, było tym, o co chodziło. To było marzenie. Z rytmu wybił nas szósty bieg, gdzie jechaliśmy na 5:1, ale Chris Holder miał defekt i jeszcze przeszkodził tym Igorowi Kopciowi-Sobczyńskiemu. Zrobiło się 5:1, ale dla gości. Wybrzeże się dopasowało, Kacper Gomólski i Troy Batchelor pojechali świetne zawody i tyle. Przyznam, że Batchelor był dla mnie zaskoczeniem.

Po meczu miałem kilka telefonów. Ludzie mówili, że Get Well popełnił grzech pychy. Z klubu padały takie słowa, że w zasadzie nie ma znaczenia, z kim pojedzie Toruń w barażu. Bagatelizowano to spotkanie.

Nieprawda. Nigdy nie mówiłem, że nieważne z kim. Chyba tylko w tym sensie, że i tak będziemy musieli się przygotować do tego meczu, jak na wielką wojnę. Od początku wiedziałem, że to będzie takie spotkanie, jak walka o medale w PGE Ekstralidze. Nie było żadnej buty, pychy, niczego.

Można jednak było tak pomyśleć, zważywszy na fakt, że w ostatnim czasie Get Well snuł transferowe plany i szykował się na sezon 2018 w PGE Ekstralidze.

Trzeba myśleć o różnych wariantach. Nie można, jak niektóre kluby, czekać na to, co się wydarzy. Dlatego działania na kilku frontach. Najważniejszy był jednak mecz, stąd treningi i sprzętowe wzmocnienia. Zaproszenie Woffindena i Doyle na trening też miało nam pomóc.

Nie pomogło? Wybrzeże ma wymarzoną sytuację przed rewanżem.

Nie stało się tak jednak za sprawą naszej pychy. Powiem więcej, skarciłem na konferencji Mirka Kowalika, trenera Wybrzeża, który mówił, że drugi mecz będzie formalnością. Dwumecz się nie skończył i nie zgadzam się, że Gdańsk jest bliżej PGE Ekstraligi. Jednak to my mamy cztery punkty zaliczki.

Musi pan jednak przyznać, że do komfortu wam daleko.

Na pewno jednak się nie poddam. Nie zgaszę światła. Przed nami trudny tydzień, ale wierzę, że się uda. Swoją drogą, ostrzegałem przed tymi barażami. Mówiłem, że będzie ciężko. Dlatego ostatnie dni były takie intensywne. Treningi, sparing i nowe rozwiązania sprzętowe, to wszystko wdrożyliśmy, szukając rezerw.

A nie dziwi pana, że najlepszym zawodnikiem okazał się Grzegorz Walasek? Jakoś nie słyszałem, że on ma zostać w Get Well na kolejny sezon. I właśnie on był najbardziej zmobilizowany.

Nie ukrywam, że siedząc na konferencji prasowej obok Grześka, miałem taki moment refleksji, że coś tu nie do końca gra, ale zostawmy to. Chcę teraz powiedzieć, że nie pchałem się do Torunia na siłę i nie wysyłałem swojego CV, ale zaangażowałem się na sto procent w ten projekt. Uciekał z tonącego okrętu nie będę, ale już teraz publicznie składam deklarację, że w razie porażki powiem to, co właściwe. Zrezygnuję i wrócę do swoich spraw. Bo to nie jest tak, jak niektórzy mówią, że bez żużla nie potrafię spać po nocach. Mam co robić. Get Well potraktowałem jednak jak wyzwanie, któremu warto się poświęcić. Wciąż wierzę, że po ostatnim meczu pojawią się w teksty w stylu „a jednak to zrobił”. Wierzę, że damy z zawodnikami radę. Jeśli nie, to moja przygoda z tym sportem, na jakiś czas, znowu się zakończy.

Poza wszystkim mecz z Wybrzeżem pokazał, że Get Well potrzebuje rewolucji, a nie jakiejś kosmetyki.

Wstrzymajmy się z ocenami do ostatniego meczu.

Źródło artykułu: