Torunianie nieprzerwanie od 1976 roku startują w najwyższej klasie rozgrywkowej. W tym czasie spadki zaliczały takie firmy jak Stal Gorzów czy Falubaz Zielona Góra. Po drodze przytrafiały się wprawdzie słabsze sezony. Klub jechał już do tej pory dwa razy w spotkaniach barażowych, ale nie miał w nich żadnego problemu z odprawieniem rywala. W 1999 i 2006 roku drużyna z Torunia wygrywała oba mecze. Żadnych szans nie miał z nią ZKŻ Zielona Góra, a później KM Ostrów Wielkopolski.
Torunianom przez te wszystkie lata udało się zdobyć 18 medali Drużynowych Mistrzostw Polski, z czego cztery złote. Mistrzem Polski byli w sezonach 1986, 1990, 2001, 2008. Najczęściej, bo aż dziewięć razy zajmowali czwarte miejsce. Mają też na koncie imponujące serie. W latach 1990 - 1996 zawsze byli na podium, a w sezonach 1989 - 1997 i 2007 - 2013 zawsze plasowali się w TOP 4. Nigdy nie zajęli miejsca niższego niż ósme. Wydarzyło się to tylko trzy razy w latach 1976 - 1978, kiedy w lidze startowało dziesięć ekip.
Teraz są jednak krok od katastrofy. Jedni twierdzą, że nic jej nie zapowiadało. Inni wytykają błędy i mówią, że Get Well jest sam sobie winny. - Największym było to, że pozwolili odejść Martinowi Vaculikowi do Gorzowa i zastąpili go takimi zawodnikami jak Michael Jepsen Jensen czy Grzegorz Walasek. Przy całym szacunku dla jednego i drugiego, ale to nie jest poziom Słowaka - komentuje Michał Kugler, były wiceprezes Stali Gorzów.
Klub Przemysława Termińskiego przed sezonem 2017, mimo straty Vaculika, miał i tak ambitne plany. Działacze chcieli znowu włączyć się do gry o medale. Argumentów zresztą nie brakowało, bo w kadrze zespołu znajdowało się nadal dwóch byłych mistrzów świata - Greg Hancock i Chris Holder. - I w tym przypadku mamy drugi błąd - zauważa Kugler. - Po ubiegłym sezonie należało rozstać się właśnie z Holderem. To był najwyższy czas na taki ruch, mimo że mówimy o wizytówce tego klubu. On zdecydowanie potrzebuje zmiany otoczenia - dodaje nasz ekspert.
ZOBACZ WIDEO Na czym polega praca komisarza technicznego?
Get Well za złe ruchy zapłacił cenę, ale kto by przypuszczał, że może być ona tak wysoka. Koszmar realizował się od pierwszej kolejki. Vaculik od początku rozgrywek szalał w barwach Cash Broker Stali Gorzów, a torunianie przegrywali mecz za mecz. Od optymalnej formy daleka była cała drużyna, a najbardziej zawodził wspomniany Holder. Szybko stało się jasne, że z planu jazdy walki o medale nic nie wyjdzie. Nikt jednak nie myślał o tym, że będzie trzeba szarpać się o utrzymanie.
Kiedy wpadkę dopingowa zaliczył Grigorija Łaguty, wszyscy byli pewni, że Get Well zachowa byt. Pomóc miał również w tym nowy menedżer. Dotychczasowego Jacka Gajewskiego zastąpił zielonogórzanin Jacek Frątczak. W Toruniu patrzyli na niego jak na zbawiciela, a ostatecznie w PGE Ekstralidze udało mu się wygrać zaledwie jeden mecz. Inna sprawa, że Frątczak miał od początku pod górkę, bo z zespołu wypadł mu jego zdecydowany lider Greg Hancock.
- To tylko pokazuje, że menedżer nie był w Toruniu niczemu winny. Dla mnie ta drużyna to jedna wielka nieszczęśliwa historia. Nikt nie mógł przewidzieć, że tylu zawodników obniży loty i przewidzieć takiej liczby kontuzji. Z jednej strony im współczuję, ale z drugiej mam świadomość, że byli po prostu najsłabsi - twierdzi były prezes częstochowskiego Włókniarza Marian Maślanka.
Get Well zakończył sezon na siódmym miejscu i o utrzymanie musi walczyć w barażach. Za nami pierwszy mecz ze Zdunek Wybrzeżem Gdańsk, który torunianie wygrali 47:43. Zaliczka przed niedzielnym rewanżem jest niewielka, a rywal zmotywowany, bo poczuł krew. Jeśli Jacek Frątczak nie zmobilizuje swoich zawodników, to od poniedziałku Motoarena będzie rywalizować z nowym, powstającym właśnie stadionem żużlowym w Łodzi o miano najlepszego obiektu w pierwszej lidze.
Torunianie pewnie będą chcieli wtedy szybko wrócić do elity, ale wcale nie musi być im łatwo. Już dawno tak wiele ekip na zapleczu PGE Ekstraligi nie miało tak wielkich ambicji. Jeśli się obronią, to wszystkim na czele z właścicielem Przemysławem Termińskim, spadnie kamień z serca, ale i tak ten sezon w Toruniu zostanie zapamiętany jako najgorszy w historii klubu.