Nie ma drugiego takiego klubu w żadnej dyscyplinie sportowej w Polsce, jak Wybrzeże Gdańsk, który tak często dostarczałby kibicom na przemian tak wiele zarówno pozytywnych, jak i negatywnych emocji. Co ciekawe od 1962 do 1989 roku gdańszczanie zaliczyli tylko jeden spadek i jeden awans, w tym czasie ścigając się 25 lat w elicie i 3 lata na jej zapleczu. Od 1998 roku zaczęła się już prawdziwa jazda bez trzymanki.
Rok po awansie gdańszczanie wzmocnieni m.in. Tonym Rickardssonem i Sebastianem Ułamkiem zdobyli brązowe medale. Stadion pękał w szwach, były kolejne transfery i już w następnym roku zespół na półmetku rozgrywek był liderem, by ostatecznie spaść z ligi.
Za mocni na I ligę, za słabi na elitę - tak wygląda od tego czasu rzeczywistość w Gdańsku. Drużyna na zapleczu najlepszej ligi świata często nie dawała szans rywalom i od tego czasu startując przez 7 lat w I lidze tylko dwa razy była niżej niż na drugim miejscu. Po awansach często było dużo gorzej, szczególnie z powodu finansów.
Właśnie z tego względu Wybrzeże dwukrotnie musiało startować od najniższej klasy rozgrywkowej, spadając o dwie ligi naraz. W niedzielę gdańszczanie mogą świętować awans po raz dziewiąty w przeciągu dwudziestu lat, z czego siódmy do elity. Jadą z Get Well Toruń, który w przeciwieństwie do Zdunek Wybrzeża jeszcze nigdy nie spadł.
Trzeba szanować historię i wyciągać z niej wnioski. Niezależnie od wyniku barażu, działaczy Wybrzeża i całe gdańskie środowisko żużlowe czeka sporo przemyśleń, by zbudować w Trójmieście nową jakość żużla. Ciągłe spadki i awanse z pewnością wzbudzają emocje, jednak patrząc też na frekwencję w ostatnich latach, również zniechęcają do klubu potencjalnych kibiców.
ZOBACZ WIDEO Grzegorz Zengota zachęca do ratowania życia