8 października Tadeusz Zdunek, prezes Zdunek Wybrzeża Gdańsk, ujawnił, że jego zawodnicy mieli dziwne propozycje przed przegranym ostatecznie barażem z Get Well (40:50). Szybko okazało się, że jeden ze sponsorów toruńskiej drużyny przyszedł do Kacpra Gomólskiego. Oferował 100 tysięcy złotych i zawodniczy kontrakt za słabą jazdę. Żużlowiec wszystko nagrał i poinformował swój klub. W poniedziałek sprawą zajęła się policja, we wtorek sponsor został zatrzymany na 48 godzin, w czwartek wyszedł po wpłaceniu 100 tys. zł kaucji. Sprawa jest rozwojowa.
Słuchając rewelacji Zdunka, mieliśmy uczucie deja vu, bo już to wszystko przerabialiśmy. W 2007 roku Marcin G., syn sponsora klubu KM Ostrów, zaproponował 100 tysięcy Matejowi Ferjanowi ze Stali Gorzów. KM rywalizował ze Stalą o awans do Ekstraligi. Zawodnik okazał się lojalny wobec gorzowskiego klubu i o wszystkim opowiedział. Klub z Ostrowa został ukarany odjęciem 7 punktów na starcie kolejnego sezonu i musiał zapłacić 400 tysięcy złotych grzywny. Sąd ukarał Marcina G. karą więzienia na 6 miesięcy w zawieszeniu na 3 lata. Wcześniej wyroki mieli też prezes i trener klubu oraz ojciec Marcina G., ale ostatecznie wszystkich uniewinniono.
Pierwszym głośnym przypadkiem korupcji było zabranie tytułu mistrza Polski Unii Leszno. W ostatnim meczu sezonu 1984 Unia jechała ze Stalą w Rzeszowie. Po 11. biegu leszczynianie prowadzili 41:25. Cztery ostatnie wyścigi Stal wygrała po 5:1 i mecz zakończył się remisem, który w sytuacji Unii niczego nie zmieniał, ale Stali dał utrzymanie. Kosztem Polonii Bydgoszcz. Rozpętała się afera, bo to był milicyjny klub.
- Znam historię tamtego spotkania w Rzeszowie z opowiadań - mówi nam Rufin Sokołowski, były prezes Unii. - Zawodnicy Stali na cztery biegi przed końcem pobiegli do kolegów z Leszna i powiedzieli: a co wam zależy. Chłopakom z Unii zrobiło się żal przeciwnika. Jak sobie dodatkowo uświadomili, że pognębią znienawidzoną Polonię, to machnęli ręką. Milicja jednak nie odpuściła. Zrobiono akcję na stadionie w Rzeszowie. Funkcjonariusze ubrani w cywilne ciuchy robili za kibiców Stali, którzy poczuli niesmak po ustawionym meczu. Tłum rzucający złotówkami pokazał Dziennik Telewizyjny. Powiązany z resortami siłowymi PZM ugiął się i zabrał Unii tytuł - wspomina Sokołowski.
ZOBACZ WIDEO Mówienie o korupcji w sporcie żużlowym jest przedwczesne
Dziwne rzeczy działy się też w sezonie 1994. Wojciech Żabiałowicz, trener Apatora Toruń, po sensacyjnej porażce swojej drużyny z Motorem Lublin mówił, że to hańba. Toruńscy kibice krzyczeli, że zawodnicy sprzedali mecz. Jeden z żużlowców Motoru, który wygrywając, utrzymał się w lidze, mówił później, że po spotkaniu zawodnicy obu drużyn spotkali się pod wspólnym prysznicem i stojąc na golasa, dokonali transakcji. Byli zawodnicy Apatora utrzymują, że to zdarzenie w ogóle nie miało miejsca.
Starsi działacze z Leszna pamiętają historię pewnego żużlowego arbitra, którego ścigał komornik. Unia dostała nawet pismo, żeby jego diety słać na konto wskazane przez ściągającego długi urzędnika. Jakiś czas później ten sam komornik napisał, że sędzia wpłacił 200 tysięcy i postępowanie wobec niego zostało umorzone. To działo się przed meczem leszczynian z drużyną, która bardzo potrzebowała punktów. Prowadził je właśnie ów arbiter. Ponoć był strasznie nadgorliwy i pilnował, żeby gościom włos z głowy nie spadł.
Zasadniczo w żużlu paleta możliwości, gdy idzie o korupcję, jest szeroka. Wynik można załatwić nie tylko z zawodnikiem, ale i z jego mechanikiem czy sponsorem. - Sam dostawałem propozycje, a wielu moich kolegów także – mówi nam jeden z byłych żużlowców proszący o anonimowość. - Nie mówiono, jak mam to zrobić. Było tylko hasło, że mam pojechać słabo.
Swego czasu Greg Hancock spóźnił się na samolot przed meczem WTS-u Wrocław z Unią w Tarnowie. Drużyny walczyły o złoto. Absencja Amerykanina, sprawiła, że WTS przegrał. Hancockowi do dziś to w klubie pamiętają. Jest nawet na krótkiej czarnej liście z nazwiskami zawodników, których klub już nigdy więcej nie zatrudni. Wrocławianie zrobili małe śledztwo i przekonywali, że spóźnienie nie było przypadkowe. Nikt nikogo jednak za rękę nie złapał.
Całkiem niedawno Polskę obiegła wiadomość, że w jednym ze spotkań były podchody pod mechaników, którym oferowano korzyści w zamian za uszkodzenie motocykli ich pracodawców. Klub, którego mechanicy dostali propozycję, zdecydował jednak, że nie będzie nagłaśniał sprawy. Nie było żadnych dowodów - nagrań czy czegokolwiek.
W żużlu, co widać zresztą w przypadku ostatniej afery Wybrzeża, jest też tak, że sponsorzy mają umowy indywidualne z zawodnikami, ale i też z różnymi klubami. Zdarzało się już, że żużlowcy rywalizujący z zespołem, w którym był ich sponsor, nagle notowali zadziwiająco słabe występy. Nie można wykluczyć, że takich historii, jak ta Gomólskiego, jest więcej. Zawodnicy nie chcą się jednak wychylać. Mówią, że to temat tabu.
Coraz większym problemem speedway’a są też zakłady bukmacherskie. Wystarczy wspomnieć historię prezesa Sokołowskiego, który opowiadał nam niedawno o dwóch barczystych mężczyznach z dużym karkiem, którzy odwiedzili żonę jednego z zawodników i położyli 10 tysięcy na stół, mówiąc, ile punktów ma zdobyć jej mąż w najbliższym meczu. Zaznaczyli, że nie chcieliby wracać po pieniądze. Zawodnik powiedział o wszystkim klubowi i zasymulował kontuzję na ostatnim treningu przed spotkaniem, w którym ostatecznie nie pojechał. Sporo jest jednak i takich historii, że żużlowcy po niektórych meczach, choć jechali słabo, zarabiają więcej niż w spotkaniach, w których zdobyliby blisko kompletu punktów. To może dawać do myślenia.