Lotem Drozda to felieton Grzegorz Drozda, dziennikarza WP SportoweFakty.
****
Pamięta szczegóły, ludzi, miejsca i zdarzenia. On tym żyje, dlatego tak długo utrzymuje się na topie. Ma łatkę "złotówy" i bez ogródek podkreśla, że żużel to jego praca, ale każdy zauważy, że żużel to także dla niego pasja tworzenia nowych rzeczy, a przede wszystkim relacji z innymi ludźmi. Greg jest ok, ale ja i wielu fanów na świecie chce nowego mistrza, a najlepiej takiego, który wyskoczy zza pleców skostniałego układu. Tak jak Nicki Pedersen w 2003 roku, czy 10 lat późnej Tai Woffinden. Takich historii w Grand Prix nie zanotowano wiele. Przed ubiegłym sezonem na tronie marzył mi się Peter Kildemand. Rozpędzony duński walczak jeżdżący z polotem. "Pająk", no bo któż by inny? Przecież nie Jason Doyle, który na zakończenie cyklu 2014, u siebie w Australii, zostaje podcięty przez Hancocka i na tor pada jak szmaciana lalka.
- Dobrze, że nic z tego nie pamiętam, bo dzięki temu nie mam urazu psychicznego i szybko wrócę na tor - oznajmił poskładany w szpitalu, w swoim starym znajomym -kołnierzu ortopedycznym. Doyle jak zapowiedział, tak zrobił. Wrócił na tor i po raz kolejny udowodnił, że jest twardszy niż żelazo. Jechał sezon życia. Karta wreszcie miała się odwrócić. Wygrał trzy rundy pod rząd i zmierzał po sensacyjny tytuł mistrza świata. - Jest nie do zatrzymania - wyznał mi ze smutną miną Greg Hancock po zawodach w Teterow. Hancock nie mylił się. Nie był w stanie zatrzymać Jasona. Zrobił to najsłabszy w stawce Chris Harris, który skasował Kangura na toruńskiej Motoarenie. Znów szpital, ból i mozolna rehabilitacja.
Polska potęga
- Nie wiem, czy powinienem z wami rozmawiać, bo źle piszecie - to już MotoArena rok później i słowa triumfatora Patryka Dudka do wianuszka polskich dziennikarzy. To nie rozmawiaj Patryk. Nikt ci nie każe. Widać pismaki honoru nie mają, bo w tej chwili wszyscy powinni odwrócić się plecami do Dudka i pójść w drugą stronę. Może żartował? Może. To ja pożartuję, że Dudek to marny żużlowiec, a jego sukcesy to głupie szczęście i szybkie fury. Gadam głupoty? W Polsce do dziś w takich słowach opisuje się kunszt Tony'ego Rickardssona. I nie tylko jego. Nie mogę doczekać się chwili, gdy w końcu któryś z naszych dziennikarzy w takich słowach przedstawi naszego asa. Tu zazwyczaj jest odwrotnie. Nasz mistrz jest bez sprzętu, ma pod górkę u Olsena, Morrisa, BSI, tunerów, deszczu, słońca i przepisów. I tylko i wyłącznie umiejętnościami nadąża za zagraniczną bandą, z przyklejonym cynicznym uśmieszkiem.
ZOBACZ WIDEO To był jego sezon. Nie potrafi zliczyć wszystkich medali
Wracając do Dudka. Patryk to kolorowy ptak w naszym speedwayu. Fantazyjna fryzura, barwne wypowiedzi, a przede wszystkim efektowna i skuteczna jazda na motocyklu. Takich idoli żużel potrzebuje. Wiosną zeszłego roku napisałem o nim, że jest krzyżówką Kelly'ego Morana z Garym Havelockiem. "Jest aktualnie najlepszy na świecie i bezdyskusyjnie powinien otrzymać dzikusa na warszawską rundę." Dudek pojechał na PGE Narodowym, a ja dołożyłem do tego małą cegiełkę. Więc nieśmiało marzę gdzieś tam z tyłu głowy, że może zasłużyłem choćby na dwie cięte riposty w twarz od naszego championa. Dudek na podium zastąpi Bartosza Zmarzlika. Od dłuższego czasu, zwłaszcza na linii Gorzów - Zielona Góra, toczą się zażarte boje i porównania obu zawodników. Zmarzlik to większy wirtuoz i zadziora, a Dudek startowiec z zimnym instynktem na trasie. Bardzo dobrze pamiętam ich początki.
Pierwszy raz Zmarzlik zafascynował mnie na meczu Polska - Reszta Świata w Gorzowie, wiosną pięć lat temu. Dudka natomiast pamiętam, gdy stawiał swoje pierwsze żużlowe kroki, bo jako sędzia-stażyta miałem dużo okazji w 2008 roku oglądać naszą młodzież. Zdaje się, że nawet sędziowałem pierwsze zawody wygrane przez Dudka w karierze. Turniej zaplecza kadry juniorów jesienią w Rawiczu. W budce sędziowskiej dzieliłem się spostrzeżeniami, że jak na początkującego zawodnika zachowuje się nader dojrzale. Jego ruchy i czynności są powtarzalne, zachowuje spokój i jest cwany pod taśmą, co dodawało mi pracy w prawidłowym puszczaniu biegów. Byłem pewien, że cały ten arsenał żużlowych umiejętności nabytych zaraz po zdaniu licencji, był efektem nauk od ojca. Po czasie okazuje się, że Dudek to także bystry i inteligentny chłopak. Zawsze twierdziłem, że jest przereklamowany i te jego wygibasy lekko zamazują na plus jego niedociągnięcia. Teraz jego zwolennicy mogą mnie wyśmiać.
Słychać wiele kpin w naszym kraju, że jaka tam z nas potęga, jak od czasów Tomasza Golloba dalej nie możemy dochować się indywidualnego mistrza świata. Złote medale w drużynówce cieszą, ale no właśnie - gdzie tytuł w Grand Prix? Krytykanci nie mają racji. Złoty medal pada łupem wybitnej jednostki, która może uchować się w kraju, który nie jest potęgą i odwrotnie. Choćby kilka tytułów mistrzowskich autorstwa jednego zawodnika nie świadczy o sile poszczególnego kraju. Co innego wyniki osiągnięte przez Polskę w żużlowym Grand Prix w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Łącznie zdobyliśmy co najmniej dziewięć medali, przy udziale pięciu żużlowców (Janowski wciąż ma szansę na brąz). Podobnych wyczynów dokonali jedynie Brytyjczycy w latach 50. i na przełomie lat 70. i 80. Wtedy byli oni potęgą. Szereg ich żużlowców mógł sięgać po medale, a nie jak to było w przypadku Duńczyków, gdzie o sile stanowiła wąska grupka 3-4 zawodników. W latach 50. Brytyjczycy dominowali wespół z chłopakami z Antypodów. Właśnie w to miejsce co rok jesienią, cała czołówka światowa, ekskluzywnymi statkami pasażerskimi udawała się na drugą część sezonu żużlowego. Podróż trwała kilka tygodni. W tym czasie nawiązywały się bliższe relacje i znajomości. Codziennie w nastrojowych restauracjach zawodnicy wraz z żonami i całymi rodzinami spotykali się na kolacjach i potańcówkach. Dziś wygląda to inaczej. Mechanicy pakują sprzęt do małej skrzynki, a żużlowcy w kilkanaście godzin przylatują samolotem do Australii. Nikt nie ma tyle czasu na marnotrawienie. Nikt z europejskiej elity nie ściga się zimą w Australii, gdzie już w sobotę poznamy nowego mistrza świata na żużlu.
Urodzony na antenie
Będzie to champion numer 35. Na liście mistrzów jest wiele barwnych postaci. Lionel van Praag był pilotem RAF-u podczas II Wojny Światowej, Egon Muller wokalistą dyskotekowym, a Gary Havelock rockowym, Bruce Penhall próbował szczęścia w Hollywood, Barry Briggs szukał złota w kopalniach, Peter Craven jeździł w piżamie pod skórą, Ronnie Moore kręcił kółka w beczce śmierci z nierozłącznym papierosem w ustach, Tony Rickardsson ścigał się w wyścigach samochodowych, Tomek Gollob i Anders Michanek to mistrzowie rodem z motocrossu, Hans Nielsen uwielbiał golfa, a Jack Milne konstruował maszyny. Co nowego wniesie nowy mistrz? Kandydatów mamy dwóch. Doyle kontra Dudek. Pierwszy z nich to człowiek tytan. Bez dziar na rękach, fochów na źle przygotowane tory, za to z psychiką i organizmem odpornym na ból. Kilkakrotnie łamał kręgosłup, lizał rany cięte i szarpane oraz długi czas zmagał się z powikłaną i bolesną kontuzją ramienia. Mógłby się licytować na liczbę odniesionych obrażeń zawodowych z bohaterem Mela Gibsona z "Zabójczej Broni". W Poole wiecznie w cieniu Warda i Holdera, gdzie jeździł spięty i przytłoczony sławą młodszych rodaków. Wydawałoby się, że Doyle to człowiek maska, a jednak facet bardzo emocjonalny. - Do Swindon pierwszy raz przyszedł 5 lat temu. Pominąłem wtedy Jasona w roli lidera i obraził się na mnie - opowiada Alun Rossiter, menedżer mistrza BEL z 2012 roku.
Doyle opuścił Poole, bo kierownictwo Piratów zapomniało o kontuzjowanym Australijczyku podczas mistrzowskiej fety rok wcześniej. Rossiter nie zrobił tego błędu. Na mistrzowskiej fecie był i Jason w ortopedycznym gorsecie. Po klubowej tułaczce i problemach z angielską wizą, w końcu trafił do Somerset. W Rebels znalazł swój pewny kąt i był im wierny aż po moment, gdy brytyjskie władze nie wydały mu zezwolenia na kontrakt w dwóch klubach. Miesiąc temu znów z Rossiterem i Swindon wygrał ligę, a ponadto odebrał puchar jako kapitan i lider drużyny. W Polsce wściekł się na działaczy z Piły, gdy dowiedział się na krótko przed meczem, że jednak nie jedzie. Kiedyś miał spięcie z Duńczykiem Madsenem i w nerwach przyłożył rywalowi w twarz.
Jego rywalem do złota jest nasz Patryk Dudek. Był początek wakacji i słuchałem relacji Radia Rzeszów z meczu wyjazdowego mojej Stali. - W robieniu żużlowej ligi na żywo byliśmy pionierami - przypomina dzisiaj redaktor Janusz Majka. - Właśnie otrzymaliśmy wiadomość, że Sławomirowi Dudkowi urodził się syn. Gratulujemy - mówił Janusz do mikrofonu. Tego dnia Morawski wysoko wygrał mecz, a świeżo upieczony tatuś kropnął komplet punktów. Syn urodził się w Toruniu i tam jak na razie odniósł życiowy sukces - zwycięstwo w rundzie Grand Prix. - Jeszcze do mnie to nie dotarło - mówiła mama Honorata po zawodach. - Czuję szczęście - krótko opisał swój stan wzruszony ojciec Sławek. Emocje jak w tamtą, czerwcową niedzielę 1992 roku. Ale nie zawsze było kolorowo. "Duzers" - podobnie jak Doyle - miał chwile kryzysu. Groźne kontuzje i dyskwalifikacja za doping. Na drugi dzień po tej szokującej wieści nagrałem filmik, w którym opowiadam o takich przypadkach w speedwayu. Paul Smith, Gary Guglielmi, Mitch Shirra, Gary Havelock, Shawn Moran, to byli jedni z bohaterów opowieści. Mój personalny trener, ś.p. Damian Gapiński, którego wciąż mi brakuje, podrzucił pomysł: Grzegorz, skoro nie masz czasu na pisanie, to będziesz mówił. W tamtej chwili nie ogarnęliśmy technicznie tematu i odłożyliśmy plany na później. W ostatnich zdaniach powiedziałem: nie ma co załamywać rąk nad Patrykiem Dudkiem, to nie koniec świata. Jest młody i wiele przed nim. Może pójść śladem Gary'ego Havelocka, wrócić na tor i zdobyć mistrzostwo.
Śladem Maugera
Myślę jednak, a przede wszystkim pragnę, aby nowym mistrzem został ten, który przyłożył w pysk "modern żużlowi", w którym ponoć wygrywają goście z tatuażami, rodzinnym sztabem w parkingu, pełnym portfelem, a z bidonem w ręce liczą na kalkulatorze, czy opłaca im się jechać w Drużynowym Pucharze Świata. Aby wygrał ten, który jeździ jak prawdziwy mistrz: ma szybkie starty, dobrą technikę, wyborny dobór ścieżek i twardo jeździ na żyletki. Pracuś, który mozolnie wspinał się na szczyt, szczebel po szczebelku. Chował do skarpety funty, złotówki, korony i dokładał kolejny silnik na półce w garażu, a jego historia do złudzenia przypomina szlak Ivana Maugera. Tak jak Nowozelandczyk za młodych lat, został upokorzony przez los. Skreślony przez promotorów i porozbijany na szpitalnym łóżku wciąż parł przed siebie. Jego tytuł to najlepsza rzecz, jaka mogła nas spotkać w dzisiejszym skomercjalizowanym świecie, w którym promuje się zabawę, szybki sukces i przyjemności. On udowadnia, że nigdy nie można się poddać, że ciężka mordercza praca i wiara w siebie muszą przynieść moment chwały.
Dzięki Jason.
Jesteś dla mnie inspiracją.