Łukasz Kuczera: SGP to jeszcze sport, czy już biznes? (komentarz)

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Vaclav Milik
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Vaclav Milik

Co roku przy wręczaniu "dzikich kart" w SGP pojawiają się kontrowersje. To zrozumiałe. Chętnych jest więcej niż miejsc. Tegoroczne wybory sprawiają, że należy zadać pytanie czy mistrzostwa to jeszcze sport, czy już biznes.

W tym artykule dowiesz się o:

Instytucja stałych "dzikich kart" w Speedway Grand Prix jest dość sensowna. Żużel to sport urazowy i nie ma sezonu, by któryś z uznanych zawodników nie stracił szansy na utrzymanie w cyklu z powodu kontuzji. Najświeższy przykład do Greg Hancock. Wprawdzie Amerykanin ma swoje lata, ale nie ulega wątpliwości, że gdyby nie uraz barku, to zakwalifikowałby się do SGP 2018. Cztery tytuły mistrza świata mówią za siebie.

Zaproszenie Hancocka do cyklu nie budzi kontrowersji. Nie ma ich też, jeśli chodzi o Martina Vaculika. Słowak był dziewiąty w mistrzostwach, a od kilku lat obowiązuje zasada, że ta pozycja "nagradzana" jest nominacją. To ruch fair-play ze strony BSI. Tym bardziej, że zdarzały się sezony, gdy różnica między ósmym a dziewiątym zawodnikiem była minimalna.

Wybór Chrisa Holdera i Nickiego Pedersena jest już jednak co najmniej kontrowersyjny. Australijczyk był mistrzem świata w 2012 roku, ale w niczym nie przypomina już zawodnika, który potrafił szaleć na dystansie i wygrywać z najlepszymi. Świadczą o tym chociażby coraz gorsze wyniki w PGE Ekstralidze. Piętno na nim odcisnęły liczne kontuzje, fatalny wypadek Darcy'ego Warda i problemy sprzętowe.

Podobnie wygląda przypadek Pedersena. On ma na swoim koncie aż trzy tytuły mistrza świata. Tyle, że ten ostatni zdobywał w roku 2008, gdy wielu z obecnych uczestników SGP dopiero stawiało pierwsze kroki w speedwayu. Duńczyk jeszcze kilkanaście tygodni temu rozmyślał o końcu kariery, na motocyklu ostatni raz siedział wiosną. W tym roku, zanim doznał kontuzji kręgów szyjnych, wystąpił w dwóch Grand Prix. Zdobył nich tylko osiem punktów. Już przed rokiem 40-latek musiał liczyć na "dziką kartę" i trudno znaleźć argumenty za jego dalszą obecnością w cyklu.

ZOBACZ WIDEO Prezes PGE Ekstraligi chwali Włókniarza Częstochowa

Jedynym argumentem mogą być pieniądze. Za Holderem stoi firma Monster Energy, która równocześnie jest sponsorem tytularnym całego SGP. Pedersena wspiera za to Moldow, które w przeszłości było jednym z głównych darczyńców mistrzostw. Duńskie przedsiębiorstwo pojawiało się też w nazwach poszczególnych rund Grand Prix. Dlatego w dyskusji wokół "dzikich kart" trudno nie uciec od spekulacji, że zostały one w pewien sposób przehandlowane.

Oczywiście, nie żyjemy w idealnym świecie. W czołowej ósemce, ani w Grand Prix Challenge nie ma ani jednego Duńczyka, więc ktoś z tego kraju musiał otrzymać nominację. Czy nie lepiej było jednak postawić na Nielsa Kristiana Iversena, który od sześciu lat nosi miano najlepszego żużlowca Danii? Przecież Iversen stracił szansę na ósemkę w podobny sposób co Hancock, z powodu kontuzji. Jest też Leon Madsen. Jedna z rewelacji tego sezonu, równo punktujący w meczach ligowych w Polsce i Szwecji. Duńczyk nigdy nie miał okazji do regularnych startów w SGP, a mógłby wprowadzić nieco "świeżej krwi" do skostniałego cyklu.

Z kolei "australijskim" kontrkandydatem dla Holdera mógłby zostać Max Fricke. Były Indywidualny Mistrz Świata Juniorów, trapiony w tym roku upadkami i kontuzjami, a i tak notujący dobre rezultaty m. in. w barwach ROW-u Rybnik. Australijczyk miał swoje szanse jako rezerwowy w tym sezonie, ale nie wykorzystał ich w pełni. Jednak miał też przy tym ogromnego pecha. Albo zawody odbywały się w dziwnych warunkach (ulewa w Teterow), albo notował upadki, po których musiał dziękować Bogu, że jest w jednym kawałku (Toruń). A jeśli nie Fricke, to jest jeszcze Vaclav Milik, który mógłby promować żużel w Czechach.

Problem polega na tym, że gdyby to za Fricke albo Milikiem stała firma Monster Energy, to pewnie właśnie byliby wśród nominowanych do SGP 2018. Usłyszelibyśmy, że nadszedł czas, aby nieco odświeżyć mistrzostwa, że Holderowi przerwa w startach dobrze zrobi, że nie jest już tym samym zawodnikiem, co przed laty. To samo można by zresztą powiedzieć o Pedersenie.

Holder i Pedersen mają na swoim koncie szereg sukcesów, w przeszłości potrafili zadziwiać żużlowy świat swoimi akcjami. Tyle, że to już było i niewiele wskazuje na to, że wróci. Za zasługi przyznaje się medale, ale w wojsku, nie w Grand Prix. Brytyjczycy z BSI mieli świetną okazję, aby nieco zamieszać w mistrzostwach świata i uczynić je ciekawszymi. Szkoda, że nie skorzystali.

Łukasz Kuczera

Komentarze (28)
avatar
Felix Vallis
2.11.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Autor tekstu chyba sie wczoraj urodzil. Speedway/zuzel od zawsze byl, jest i bedzie
sposobem na zycie, zawodem. Faceci dosiadajacy zuzlowych maszyn nie robia tego dla nas kibicow, dla sportu, a
Czytaj całość
avatar
sympatyk żu-żla
2.11.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Kazdy ma słuszność w swoim wydaniu. Osobiście uważam że rozdanie kart jest słuszne. 
avatar
Rysio-z-Klanu
2.11.2017
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Niech sobie Monster zrobi swoje mistrzostwa,a nie miesza w przyznawaniu dzikich kart w Grand Prix pchając tam swoich zawodników. 
WaldziorPolska
2.11.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
TyKuczera na jakiej podstawie mowisz ze Holder juz nie bedzie scigal sie na swiatowym poziomie? Jest nadal mlody a w zeszlym sezonie byl numerem 4 na swiecie i zabraklo mu kilku pktow do medalu Czytaj całość
kibic z Toruniaxxx
2.11.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz