Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Zszokowała pani środowisko, opisując na Facebooku swoją czteroletnią przygodę z Falubazem. Wygląda na to, że klub traktował panią jak maskotkę.
Klaudia Szmaj, była zawodniczka Falubazu Zielona Góra: Pierwszy rok był fajny. Dużo było ówczesnego prezesa Marka Jankowskiego i byłego już trenera, Rafała Dobruckiego. Mało było z kolei powiązanego z klubem senatora Roberta Dowhana i dyrektora Kamila Kawickiego. Prezes Jankowski, z którym dotąd mam dobry kontakt, rozumiał mnie i pomagał. Jasne, że z mojego przyjścia zrobili marketingową szopkę, ale w sumie fajnie to wyglądało. Czułam, że klub rozumie moje potrzeby. Nie pchałam się na trening pierwszego zespołu, gdzie był bardzo przyczepny tor, na którym zawodnicy walczyli o skład. Trenowałam ze szkółką. Jeździłam też do Leszna i Opola.
Przychodząc do Falubazu, marzyła pani o żużlowej karierze?
Nie chciałam być drugim Piotrem Protasiewiczem (gwiazda Falubazu - dop. red.). Moim marzeniem nie była walka o skład i starty w PGE Ekstralidze. Najpierw chciałam zdać licencję, a później, po prostu, chciałam być w tym sporcie. Liczyłam się z tym, że zanim wystąpię w lidze, o ile w ogóle to nastąpi, minie wiele czasu. Od początku byłam realistką.
To dziwne, bo jak pytałem o panią w klubie, to powiedzieli, że Klaudia nie potrafiła zrozumieć, że powinna dać sobie spokój z jazdą na żużlu i poszukać dla siebie innego zajęcia w tym sporcie.
Prawda jest taka, że w wyniku pewnej afery, z dnia na dzień, zaczęłam być traktowana jak jakiś pachoł. Zmienił się prezes, przyszedł prokurent Andrzej Napieraj. Klubem faktycznie sterował z tylnego siedzenia senator Dowhan. Wielu zawodników Falubazu narzekało wtedy na to, jak wygląda podejście działaczy do zespołu. Mnie nie spodobało się to, co zrobiono przy okazji umowy z LOTTO.
ZOBACZ WIDEO Nadzieja na eksperymentalne leczenie Tomasza Golloba
Powstał LOTTO Team z mistrzem Protasiewiczem i uczniem Klaudią Szmaj. Słyszałem, że Falubaz otrzymał z tego tytułu konkretne pieniądze. Ile pani zarobiła?
Nic. Nawet grosika za to nie dostałam. I to było dziwne, bo przecież byłam ważnym ogniwem tego programu. O LOTTO powiedział mi pan Robert Dowhan. Na miesiąc przed oznajmił, że będę w fajnym programie, że będę miała wejścia w telewizji, że wezmę udział w losowaniach totolotka.
Pokazano więc pani ładne opakowanie bez jakiejś konkretnej zawartości?
W środku były obowiązki wobec sponsora. Sportowo jednak niewiele zyskałam. Nie mogę narzekać na pana Piotra, bo miałam z nim dobry kontakt. Pomagał mi tyle, ile mógł. Trzeba jednak zrozumieć, że on w trakcie sezonu był strasznie zajętym człowiekiem. Miał swoje zmartwienia, przede wszystkim musiał się skupić na przygotowaniach do kolejnych meczów. W zasadzie to się mijaliśmy. Na dokładkę zrobiła się gęsta atmosfera w klubie. Doszło nawet do renegocjacji mojego kontraktu. Wtedy usłyszałam wiele przykrych słów.
Padła propozycja małżeństwa z innym zawodnikiem Falubazu. Miała pani wziąć ślub z Aleksandrem Łoktajewem, żeby on mógł dostać polskie obywatelstwo, o które się starał [zawodniczka była wtedy pełnoletnia - przyp. red.].
Jakbym miała opowiedzieć o wszystkich tych dziwnych rozmowach, to musiałabym napisać książkę. Nie da się tego opisać kilkoma słowami. Zresztą, mówiąc o tym, mam trochę mieszane uczucia, bo jednak był okres spędzony w Falubazie, który miło wspominam. Były też jednak te dziwne rozmowy, w których trakcie usłyszałam, że jak mam takie podejście, to znaczy, że jestem zła i nie chcę współpracować.
Proszę rozwinąć wątek małżeństwa, bo ta propozycja wydaje się nie tylko bardzo nietaktowana, ale i niezwykle absurdalna.
Raz padło to stwierdzenie publicznie, na wigilii klubowej. Przy całej grupie mężczyzn pan Robert Dowhan stwierdził, niby żartem, żebym wzięła ślub z zagranicznym zawodnikiem Falubazu. Wszyscy w śmiech, a ja z tej uroczystości wyszłam, bo zrobiło mi się bardzo przykro. Jakiś czas później klub ponowił propozycję.
Rozumiem, że Łoktajew zyskałby obywatelstwo, a klub miałby polskiego zawodnika. Co pani miała mieć z tej niemoralnej propozycji?
Nie drążyłam, nie pytałam, bo dla mnie to było co najmniej śmieszne. To była nierealna sprawa, nigdy nie traktowałam jej poważnie. Szkoda że w ogóle te słowa padły.
Były też jednak inne przykre wypowiedzi.
Przy okazji jednej z rozmów powiedziano mi, że skoro nie chcę się przeprowadzić do internatu do Zielonej Góry, to będę woziła motocykle podmiejską kolejką. Trzeba wiedzieć, że po zmianie zarządu chciano mnie na siłę rozdzielić z rodzicami. Mówili, że tata ma wrócić do Wrocławia, a ja mam zostać sama. Nie chciałam się na to zgodzić.
Kiedyś spotkałam się z taką opinią, że pani tata uwierzył, że córka będzie wielką zawodniczką, a on będzie na tym zarabiał pieniądze.
Nigdy nie chodziło o pieniądze. Gdyby nie rodzice, nie miałabym na czym jeździć. Tata poskładał mi dwa kompletne motocykle na miarę PGE Ekstraligi. Rzadko się zdarzało, żeby chłopacy w moim wieku mieli taki sprzęt. Ja miałam. Od klubu nie dostałam nic prócz silnika i gaźnika. O inne rzeczy, oleje, łańcuchy, trzeba się było prosić. Jednak nawet jak nie dali, nie musiałam się martwić. Tata powtarzał, że nie pozwoli, bym jeździła na klubowym sprzęcie, bo to było zbyt niebezpieczne. Części pękały ze starości, juniorzy mieli w trakcie jazdy duże kłopoty.
Czyli nigdy nie było takiej sytuacji, że tata potraktował panią jak kurę, która może za chwilę zacząć znosić złote jajka.
Nic z tych rzeczy. Tata kocha ten sport. Kibicował mojemu kuzynowi Maćkowi Janowskiemu. Potem zaczął mnie wspierać, ale niczego nie robił na siłę. Później też nie zwariował. Do niczego mnie nie popychał. Zdałam licencję, bo sama tego chciałam. Potem był Falubaz i tata stał z boku i dalej pomagał.
Może trzeba było posłuchać działaczy Falubazu i zająć się marketingiem, może pójść do telewizji.
Oficjalnie nigdy taka propozycja nie padła, choć sugestie faktycznie były. Jednak przychodziłam do klubu jako zawodnik. Jeśli oni chcieli ze mnie zrobić ze mnie Darię Kabałę-Malarz [dziennikarka nc+ - przyp. red.], to ja muszę powiedzieć, że na tamtym etapie nie byłam tym zainteresowana. Teraz mogłabym pójść w tym kierunku, to byłaby nawet fajna opcja dla mnie. Jednak kilka lat temu byłam zawodnikiem, nie dziennikarzem czy marketingowcem.
Zarabiała pani jednak dla klubu pieniądze. Umowy z LOTTO pewnie nie byłoby bez kontaktów senatora Dowhana, ale pani była kołem zamachowym tego projektu.
Szkoda tylko, że zarabiałam dla klubu, a sama byłam trochę takim dziadem. Wiele osób myślało, że ja się na tym LOTTO obłowiłam, a prawda jest inna. Zresztą w sprawach finansowych przeżyłam też w Falubazie jeszcze jedną przykrą dla mnie sytuację.
Jaką?
Przed renegocjacją kontraktu konsultowałam się z Krzysztofem Cegielskim, przewodniczącym stowarzyszenia zawodników, który pomógł mi ustalić stawkę za punkt, za którą mogłabym jeździć w zawodach. To nie była wielka suma. Chodziło taką kwotę, żebym nie musiała się martwić o pieniądze na przejazdy i opłacenie ZUS-u, bo przecież prowadziłam działalność.
Co się stało?
Pan Robert Dowhan powiedział mi, że klub to nie bank, że nie daje pożyczek. Po tych słowach chciałam już tylko rozwiązać umowę. Zgłosiłam sprawę do Ekstraligi Żużlowej, ale Komisja Orzekająca Ligi odrzuciła mój wniosek. Przygoda z Falubazem nie miała już jednak sensu. Hasło bank ubodło mnie tak samo, jak wcześniej propozycja małżeństwa, czy sugestia, bym woziła motory koleją.
Marzy pani jeszcze o tym, żeby jeździć na żużlu?
Mam już swoje lata. Jeszcze mogłabym wrócić, ale z drugiej strony jestem już trochę stara, jak na żużlowca. Chciałabym zostać, ale kilka lat straciłam.
Kontrakt z Falubazem okazał się błędem?
Nie mogę tak powiedzieć, bo wszystko zapowiadało się super. Pierwszy rok był bardzo fajny, widziałam możliwości. Dopiero po zmianie zarządu zaczęły się schody. Wtedy wybili mi żużel z głowy.
"Swoje stanowisko w tej sprawie przedstawił nam zielonogórski klub. - Przyczyną całej tej sytuacji jest umowa z Lotto, której ,,twarzami” byli zawodnicy naszego klubu: Piotr Pro Czytaj całość