Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Co? Gdzie? Drzwi pod prądem! Co? Podkop? Lampa w podłodze! (felieton)

WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Na zdjęciu: Martin Vaculik (kask biały) i Jarosław Hampel (kask niebieski)
WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Na zdjęciu: Martin Vaculik (kask biały) i Jarosław Hampel (kask niebieski)

Zapowiada się, że okres transferowy będzie bardziej gorący niż mogliśmy przewidywać. Wszystko za sprawą nowych pomysłów żużlowych działaczy na lepsze - ich zdaniem - jutro w polskim żużlu.

W tym artykule dowiesz się o:

Lotem Drozda to felieton Grzegorz Drozda, dziennikarza WP SportoweFakty.

****

Żużlowcy burzą się. W social media dzielą się swoimi żalami, jak to im źle. Że nie mają prawa do wizerunku, że będą obcinane im płace za porażki na torze i nakładane surowe kary za nieodpowiedni marketing. Czyli nic się nie zmieniło. Temat pieniędzy w strefie publicznej podnosi się tylko i wyłącznie wtedy, gdy któraś ze stron kłótni o pieniądze zawodnik-działacz, czuje się oszukana. Zwyczajowo jedni i drudzy pytani przez nas o pieniądze odpowiadają, że to nie nasza sprawa. Za to gdy dzieje im się krzywda, chętnie wylewają swoje płacze w dziennikarski kołnierz.

Ciekawą i pogmatwaną kwestią w świetle nowych przepisów jest sprawa praw do wizerunku żużlowca. Kto i w jakim zakresie ma prawo do jego wykorzystania. Zawodnik ponoć będzie potrzebował zgody PGE Ekstraligi na wystąpienie publiczne na terenie Polski. A więc rozumiem, że podczas zawodów np. w Szwecji, żużlowiec będzie mógł bez skrępowania wypowiadać się do kamer telewizji czy innych mediów, a na terenie Polski już nie? Po jakichkolwiek zawodach pozaekstraligowych nie ma prawa bez zgody udzielać wywiadu jakiemukolwiek dziennikarzowi do kamery jego smartfona? Dawno temu na jednym z eventów chciałem przeprowadzić wywiad z Miss Polonia. Dziewczyna spokojnym głosem odpowiedziała: bez zgody telewizji, z którą mam kontrakt, nie mogę udzielić żadnego wywiadu. Show-biznes. Dziewczyna w prywatnej rozmowie przyznała, że nie czuje się wykorzystywana, bo doskonale wie, że dzięki programowi i telewizji została marką w show-biznesie, za co brała konkretne pieniądze. Bez programu i telewizji byłaby co najwyżej hostessą z ekstra długimi nogami i szerokim uśmiechem.

Żużlowcy również muszą zrozumieć te mechanizmy. Że są gwiazdami i zarabiają większe pieniądze dzięki temu, że ktoś w projekt o nazwie Ekstraliga wcześniej zainwestował. Ale jest jeden szczegół. Miss Polonia nie miała prawa ani obowiązku brać udziału w projektach, na które nie zgodził się właściciel jej zawodowego wizerunku. Co innego z żużlowcami. Bez względu na wolę Ekstraligi, żużlowiec ma prawo, a nawet obowiązek startować w kadrze, czy np. w cyklu Grand Prix. Czy przed polskim turniejem Grand Prix będą mogli rozdawać kibicom swoje firmowe gadżety, a podczas zawodów występować przed kamerą w czapce ze swoim logo? Tego już nie wiem. Podejrzewam, że żużlowcy na ten moment też nie wiedzą.

Lewoskrętni w ogóle niechętnie rozmawiają z mediami. Pismak z gazety, czy z portalu z notesem w ręce nie jest atrakcyjny. Doszukuje się głupot i drażliwych spraw. Co innego wywiad w telewizji. Stoją przed okiem kamery i mogą eksponować reklamy sponsorów, a gadka zwykle toczy się wokół korekt i pójścia gdzieś tam w dobrą stronę. Czy teraz będzie jeszcze trudniej pogadać z żużlowcem? Może wkrótce ziści się marzenie Władysława Golloba sprzed 25 lat i pismaki będą musiały płacić za wywiady. Pytanie tylko komu? Ekstralidze, menedżerowi, czy może telewizyjnemu partnerowi Ekstraligi? Choć dla płatnika to bez większego znaczenia.

ZOBACZ WIDEO Tobiasz Musielak: Niewielu Polaków ma ten tytuł, co ja

W ostatnim czasie żużlowcy narzekają na wywiady i przed TV. Zwłaszcza w trakcie meczu. Wszystko za sprawą nakładanych kar za brak odpowiedniego umundurowania, bo przed kamerą żużlowiec ma obowiązek reklamować klubowych sponsorów. O takich detalach jak założenie czapki, czy golfa zawodnicy w trakcie meczu zapominają. Nic dziwnego. Są maksymalnie skoncentrowani na swojej robocie, dochodzi stres i pośpiech. W tym miejscu całym sercem jestem za zawodnikami. Decydenci powinni odjeść od karania żużlowców za nieodpowiedni strój przed kamerą w trakcie meczu. Powinna być swoboda i luz. Natomiast jeśli już, to niech w trakcie meczu przed kamerą występuje oficer prasowy ze strony każdego z klubów, który będzie informował o sprawach dziejących się w parkingu wewnątrz jego ekipy, a ów człowiek będzie z czapeczką, bluzą i czym tam jeszcze trzeba na tip top.

W konflikcie toczy się spór o wiele spraw. Absolutnie poniżej pasa jest zagrywka, że przepisy w każdej chwili w trakcie sezonu mogą się zmienić, a zawodnik regulaminowe korekty (a co!) musi przyjąć do wiadomości. To już dyktatura, a nie biznes na poziomie wygrany-wygrany. Przepis, który godzi w zasadę swobody zawierania umów, a dokładnie zasad współżycia społecznego. Kolejną kwestią, która budzi mój sprzeciw, jest obcięcie wynagrodzeń za niepowodzenia sportowe. Od lat słyszymy o kłótniach w parkingu o to, kto pojedzie w biegach nominowanych i z jakiego pola. Trenerzy nie mogą wdrażać taktycznych pomysłów i wpuszczać młodzieżowców, bo senior musi zarabiać. Problem również dotyczy określenia całorocznych kosztów klubu za tzw. punktowe. W tym niebezpiecznym sporcie zawodnicy jadą na prowizji. Często gęsto na klatę biorą również mechanicy, którzy zostają na lodzie z robotą, gdy ich szef ląduje w szpitalnym łóżku. Czy to jest zawodowy sport? Absolutnie nie.

Dalsza część felietonu na drugiej stronie.
[nextpage]Jest tylko jedna droga, aby to uzdrowić - ustalony kontrakt z góry na cały sezon, który zostaje podany do publicznej wiadomości. Każdy podatnik, w każdym polskim żużlowym mieście ma prawo wiedzieć ile zarabia żużlowy zawodowiec na jego miejskim stadionie, za jego miejskie pieniądze. Krytycy ripostują, że żużlowcy w tych warunkach będą się obijać i nas wszystkich oszukiwać. W takim razie jesteśmy dorośli i rozmawiamy o profesjonalnym sporcie, czy jesteśmy w przedszkolu i traktujemy się jak dzieci? W normalnej, zwykłej, przeciętnej robocie za najniższą krajową, pracownik wedle stałej umowy o pracę otrzymuje wypłatę bez względu na wyniki finansowe firmy. Motywacją w obu przypadkach są premie, a karą zerwanie współpracy. Na tę chwilę żużlowcy na wzór przedstawicieli handlowych są kimś w rodzaju przedstawicieli handlowo-sportowych, zbierających punkty jak kierowcy na stacjach benzynowych. Za osiągnięty pułap punktów - ładny pluszowy misio w prezencie. Z duchem sportu drużynowego, to nie ma wiele wspólnego. Siedmiu przedstawicieli handlowych, co niedziela ma za zadanie zrealizować biznes plan pseudokomercyjnej placówki pod szyldem Unia Leszno, czy Sparta Wrocław. Każdy w parkingu myśli tylko o czubku własnego nosa i do ostatniej kropli krwi oraz metanolu w baku walczy o 5 biegów w meczu, lepsze pola i numer startowy. Wreszcie wre kłótnia o powierzchnię reklamową na kevlarach i obiciach motocykli.

Żużlowcy lubią porównania z piłkarzami. Na ich tle obrazują jak są poszkodowani ekonomicznie. Tymczasem Lewandowski ani żaden inny piłkarz nie ma szans, aby grać w klubowej koszulce z logiem własnego sponsora. To sprawa bezdyskusyjna. Dlatego Ekstraliga ma pełne prawo zająć całą powierzchnię reklamową na kombinezonie i motocyklu żużlowca. Skoro zawodnicy dostają tyle kasy, to skądś tę kasę trzeba dla nich wytrzasnąć. Na lukratywne kontrakty - jak na żużel - składają się kibice, sponsorzy, telewizja i włodarze miast, a nawet województw. Żużlowcy w Ekstralidze dostają niezłe pieniądze, jeżdżą przed kamerami telewizji, a do tej pory mogli eksponować przed milionami widzów loga swoich własnych dodatkowych sponsorów i łapali dwie sroki za ogon.

Ekstraliga może wprowadzić w życie paragrafy rozmaitej treści. Może wymagać od zawodników dyspozycyjności w akcjach marketingowych i gotowości dla telewizji. Ma prawo zrzucać na barki żużlowców niektóre z finansowych obowiązków, takich jak np. testy antydopingowe. Może wprowadzić zapis, że żużlowiec nie będzie mógł sprzedawać własnych gadżetów, kubków, kalendarzy, a także będzie miał zakaz wystąpień publicznych itd. Piszę o tym, żeby ani żużlowcy, ani kibice nie otwierali szeroko zdziwionych oczu i drapali się po głowie zadając sobie pytanie: jakim prawem i co tu u licha się dzieje? Normalne praktyki w show-biznesie. Wszystko jest kwestią ceny. Byłoby fair, gdyby żużlowcy dostali pieniądze za utratę praw do własnego wizerunku. Być może Ekstraliga uważa, że zapłatą są wysokie kontrakty - skonstruowane na zasadzie prowizji. Tymczasem zawodnik doznaje kontuzji na sparingu w marcu, nie jedzie i prowizja przepada. Mógłby występować w reklamach, sprzedawać długopisy ze swoim logo, ale tutaj też będzie miał związane ręce. Dlatego ryczałt jest lepszy. Żużlowiec podobnie jak kluby może w spokojny sposób zaplanować sobie biznes plan na nadchodzący sezon. Może po prostu normalnie żyć. On, jego rodzina, osoby z jego teamu i ich rodziny.

Największy niesmak i oburzenie budzi we mnie fakt, w jakim momencie dowiedzieliśmy się o regułach gry. Etyka nakazywałby zapowiedzieć wejście nowych przepisów kilka miesięcy wcześniej, aby żużlowcy mieli czas ustosunkować się do wymogów i przemyśleć sprawę. Wszystko natomiast dzieje się po staremu, czyli załatwić przeciwnika z zaskoczenia i postawić go pod murem, pod pręgierzem upływającego czasu, a jest go niewiele. Ba! Nie ma go wcale. W każdym razie w żużlu idzie nowe. W sportowych koncernach, takich jak NBA, te procesy miały miejsce, co najmniej 30 lat temu. Kierunek jest nieodwracalny. Przed żużlowcami i działaczami długie godziny negocjacji, kłótni i porozumień. Prawnicy, menedżerowie, agenci. Czy to jeszcze sport? Ktoś spyta. Gdzie romantyczne czasy? Padnie hasło z drugiego kąta. Ten namiętny romantyzm w sporcie głównie żyje w naszych wyimaginowanych wspomnieniach.

Kilka dni temu nasz mistrz świata, Jerzy Szczakiel, karmił nas opowieściami jak to kiedyś zawodnicy nie myśleli o pieniądzach. Akurat. Może nie o pieniądzach sensu stricto, bo wartość nabywcza pieniądza w Polsce była inna niż dziś, ale za to ówcześni gladiatorzy za swoje punkty od politycznych i klubowych dygnitarzy nieśmiało z żarem nadziei w sercu i z pokorą wyrysowaną na twarzy, wyciągali ręce po przydział na mieszkanie, talon na małego fiata, stempel w paszporcie na wycieczkę zagraniczną i dodatkowy przydział kartek na cukier. Dziś zaś żużlowi decydenci walczą o smycz Zmarzlika i kubek Dudka. Znak czasu. Ciągle chodzi o deal. W żużlu pojawiają się coraz większe pieniądze i rozkręca się walka przy stole o podział zysków. Tylko narzędzia i okoliczności inne. Żużlowcy, kłóćcie się i pertraktujcie. To wasze życie, kariera i pieniądze. Być może te nowe wyzwania w sportowym biznesie, to nie tylko chomąto na waszej szyi, ale i szansa na lepsze, dostanie życie.

Wszystko to jest bardzo skomplikowane. Im dłużej o tym myślę, rodzą mi się pytania i wątpliwości. Muzyk zawiera umowę z jedną wytwórnią, koszykarz, czy piłkarz gra w jednym zespole. A żużlowiec? Codziennie inna liga, inny pracodawca, inne umowy, inni sponsorzy, inni partnerzy itd. W Grand Prix jest jednoosobowym produktem marketingowym, a w lidze tylko częścią całego mechanizmu... Co? Gdzie? Drzwi pod prądem! Co? Podkop? Lampa w podłodze! Wszystko to popieprzone!

Źródło artykułu: