Z drugiej strony ekranu to felieton Gabriela Waliszki, dziennikarza nc+.
***
W żużlu nigdy nie ma nudy. Jak jedni nie ścigają się bez hamulców i strachu to drudzy rywalizują na transferowym rynku albo inni spierają się o swoje interesy. Okres transferowy często przypomina zabawę w kotka i myszkę. Harcowanie przeważnie trwa w myśl hasła: jak mnie szybko nie złapiesz, to ucieknę w inną dziurę, tzn. poszukam lepszego wyjścia. Tu nie ma sentymentów. Kasa musi się zgadzać, cele mają być jasno sprecyzowane, a nadzieje poważnie rozbudzone. Teraz dochodzą kolejne elementy.
O niezadowoleniu zawodników z racji wprowadzanych zmian regulaminowo - marketingowych można było usłyszeć już dwa tygodnie temu w niektórych zakątkach stadionu Etihad. W kuluarach rozmawiano tak samo często o nadchodzących australijskich rozstrzygnięciach w Grand Prix jak i o nadciągających zmianach w polskiej lidze. Nikt za bardzo nie przykładał do tego ostatniego wątku ucha, bo nie był to czas ani miejsce, żeby rozprawiać o sezonie 2018 w zastanych realiach. Szybko okazało się, że temat jest ważki i że wróci z rozmachem rzadko spotykanym w żużlowych klimatach.
Czy musiało do tego dojść i czy całe zamieszanie było komuś do szczęścia potrzebne? Pewnie tak, bo nic nie dzieje się bez przyczyny. Z jednej strony mieliśmy chęć uporządkowania konkretnych sytuacji i zabezpieczenia zapisów, a z drugiej obronę własnych interesów i utrzymanie niezbędnej autonomii. Była akcja, więc przyszła reakcja. Dialog środowiskowy i ostateczne porozumienie na linii zawodnik - pracodawca pokazują, że merytoryczny spór zwykle przynosi dobre rezultaty. Nawet jeśli dyskusja przenosi się do mediów, efekt może zadowolić obie spierające się strony. Nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że żużlowe środowisko potrafi znaleźć porozumienie ponad podziałami. Szczerze gratuluję.
A co z transferami? Osobiście podoba mi się stawianie na polskie armaty. Niezależnie czy decyzje wynikają z zaplanowanej polityki, czy może z potrzebnych oszczędności i przymknięciu rozbuchanych ambicji albo z zupełnego przypadku i potrzeby chwili. Niezależnie czy chodzi o rutynowanych jeźdźców czy o perspektywicznych i tych najbardziej nieprzewidywalnych. Strzały transferowe w Lesznie, Grudziądzu, Gorzowie, a nawet w Zielonej Górze mogą związać relację kibic - drużyna jeszcze mocniej niż dotychczas. I dać naprawdę wielką nadzieję na ambitną jazdę do ostatnich metrów nawet kosztem spełnienia największych wynikowych marzeń. Bo oddanie klubowi i więź z kibicem to wciąż jest (po)ważna sprawa. Czasem naprawdę ważniejsza od pieniędzy.
[b]Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2017: kuchnia finału we Wrocławiu
[color=#000000]
[/color][/b]
Zawodnicy też jakby łaskę robili,że w ogóle pojadą...jeszcze trochę Ekstraliga jako spółka będzie musiała im płacić z własnej kieszeni za to,że łaskawie będą chcieli w niej wystartować buhahahah...i to jest w tym wszystkim najśmieszniejsze... Czytaj całość