Przypominam, że jeszcze dwa-trzy lata temu on sam głośno zastanawiał się w mediach, czy nie wycofać się z walki o IMŚ i jeszcze przez kilka lat skupić się jedynie na lidze. I to bardziej zabawowo, na luzie, bez napinki. Dopiero ostatni sezon, który Gollobowi przyniósł brązowy medal, zmienił jego nastawienie, co do dalszej swojej kariery. Tomasz, co prawda nadal niczego nam teraz nie obiecuje, ale mówi, że powalczy o jak najlepsze miejsce. Dobre i to.
Ten koniec Golloba to akurat nie ja sobie wymyśliłem. Przed DPŚ w Lesznie nasza reprezentacja urządziła sobie integracyjnego grilla. I wtedy nasz "Narodowy" Marek Cieślak po małym browaru wypalił do kapitana polskiej reprezentacji: - Ale ty Tomek wiesz, że już nie jesteś tym zawodnikiem, co kiedyś. De Tomaso tylko się uśmiechnął.
Bo to prawda. Niegdyś "Gallop" słynął z tego, że im gorsze były warunki torowe, tym lepiej on jechał. Teraz trzeba mu przygotować betonik, żeby było łatwo, lekko i bezpiecznie. Przed kopą drżą mu łydki i jedzie na "u,wu,du,1,0". Tak więc, według mnie, Gollobowi bliżej końca kariery niż dalej. Ale o paradoksie, wciąż może zostać mistrzem świata. Dlaczego? Bo od lat nie nastąpiła jakaś pokoleniowa zmiana warty, młode wilki nie przypuściły ataku na starych i nie zajęły ich miejsc w czołówce światowego żużla. Wciąż rządzą tam więc emeryci, wśród których Tomasz czuje się niczym ryba w wodzie. Bo to mniej więcej jego równolatki. Mają wspólne tematy i nikt nie jest zbytnio żwawszy od pozostałych. Adams, Hancock, Crump, czy nawet Pedersen, do tego Gollob. Zbowid i już. Kontrolę antydopingową w tym towarzystwie przeprowadza się głównie na obecność geriavitu w organizmie.
Dlatego z takim utęsknieniem czekamy, aż 19-latek Sajfutdinow przewietrzy tą geriatryczną zgraję. Nasi politycy są rusofobiami, ale prosty naród polski, jak widać, to raczej rusofile. Wszak Moskale to bracia Słowanie. A do tego, Emilian, dla ściemy, pozyskał polskie obywatelstwo.
Wracam do Zbowidu. Wygląda na to, że żużel wrócił do korzeni. W dawnych pionierskich latach speedway nie był zabawą dla małolatów. Zawodnicy po trzydziestce, a nawet po czterdziestce to była codzienność.
Przypominam, że Ivan Mauger w 1979 roku zdobył w Chorzowie swój szósty tytuł IMŚ na miesiąc przed 40. urodzinami, zaś w wieku 46 lat podczas finału MŚP w Rybniku zlał nasz tandem Huszcza-Dzikowski. A wcześniej w nocy pił z nami (tzn. z dziennikarzami) w hotelu wino z puszki. Osobiście go nad ranem, odprowadzałem do jego pokoju. Gollob nie będzie tak długowiecznym sportowcem jak Ivan, bo po prostu Nowozelandczyk był profesjonalistą aż do bólu.
Bardzo chciałbym, żeby Tomasz wygrał te mistrzostwa Zbowidu. Boli mnie, że facet, który tak cyrkowo jeździł na żużlówce (teraz potrafi to jeszcze powtórzyć w swoim królestwie w Bydzi) nigdy nie był misiem świata. A przecież to lepszy grajek od Lorama, Havelocka czy kilku innych. Należała mu się i należy ta korona. On i Tommy Knudsen są chyba najbardziej przegranymi żużlowcami (jeśli chodzi o IMŚ).
Od razu wyjaśniam, bo niektórzy niezorientowani zarzucają mi, że ośmieszam Tomka pisząc o nim "Gallop". Bzdura. To angielscy dziennikarze pisali o nim z największą atencją: "Gollob-Gallop". Że taki szybki.
To mój idol. – I dlatego tak mnie pan atakuje w swoich tekstach? – zapytał mnie Gollob na balu żużlowca.
- Bo dla kogoś tak niezwykłego jak pan, poprzeczka musi być podniesiona bardzo wysoko – odrzekłem.
Kiedyś w latach 90. jako menago Atlasa chciałem pomoc mu przygotować się dobrze do GP we Wrocku. Proponowałem basen, masażystę, psychologa i cuda niewidy. Odparł: - Panie Bartku, jeśli będę słaby, to mi żadne takie zabiegi nie pomogą. A jeśli będę szybki, to wystarczy mi woda mineralna w boksie i sobie poradzę.
Dawny Gollob był odważniejszy, bardziej szalony, ten dzisiejszy jest za to sympatyczniejszy dla ludzi i wreszcie w Gorzowie nauczył się trzymać krawężnik, co dawniej było jego pietą achillesową. Uznawał jeno orbitę. Tyle że o kopie to raczej już zapomnijcie. W Pradze, gdy było sucho i twardo, to dobrze tam śmigał. Na ogół był w czołówce. Gdy popadało, to w ostatnich latach bywało z tym już różnie. Teraz dobrze losował. Na początku bodaj dwa razy wystartuje z pierwszego pola. Nie może narzekać. Na tę okoliczność, jak podał tabloid, Tomasz z radochy natychmiast zjadł kurczka z grilla z pajdą chleba. Smacznego!
Zbowid, czyli czołówka światowa nie odmłodniała od ubiegłego sezonu, czyli Gollob wciąż ma szansę, choć on już nie ten. Trzymam kciuki!
I po cholerę są te obowiązkowe biegi juniorów, skoro żaden z nich nie potrafi skopać tyłków dziadkom?! No dobra, Emil, może niebawem Holder, a potem Janowski i Pawlicki. Może Pavlic? Tyle że tak samo liczyliśmy niedawno na Lindbaecka i Zagara. I co? I nic.
A i tak wygrywa Pedersen
Żużel to taki sport, że szesnastu facetów ostro się ściga, a na końcu i tak wygrywa Nicki Pedersen. Coś w tym jest. On sam mówi: - Tor w Pradze pasuje do mojego stylu.
Problem w tym, że choć miś świata jest niezwykle skuteczny, to stylu nie ma żadnego. To najbrzydziej jeżdżący champion w historii speedwaya. Ewentualnie może go tylko zluzować Hans „Brzydkie Kaczątko” Andersen z tymi swoimi podniesionymi łokciami. Gdyby Paweł Waloszek podczas finału IMŚ we Wrocku w 1970 roku wygrał start z Maugerem (a przegrał, co widziałem z trybuny na własne oczy), to my dzierżylibyśmy prymat w tej antyklasyfikacji.
Pamiętajmy jednak, że Nicki z powodu zawirowań kontraktowych dość późno, tak na full, wszedł w sezon. To go może w Pradze rozłożyć na łopatki, ale nie musi, bo on rzeczywiście jest specjalistą od jazdy po Markete.
Uważam, że to będzie świństwo historii, jeśli nie wygra Adams, który obecnie jest najlepszy z najlepszych. W takim teraz jest sztosie. Tyle że sport mało kiedy jest sprawiedliwy. A do tego Leigh za bardzo nie kocha toru w Pradze.
Otwórz kran!
Za Adamsem, na drugim miejscu widziałbym "Dżesona" (jak to wymawia wrocławski spiker) Crumpa. Problem w tym, że on może w ogóle ani razu nie ruszyć spod taśmy. Już dwa razy w tym sezonie w naszej Ekstralidze zapomniał… otworzyć w motocyklu kranu do paliwa. Chyba, że mu w Pradze powieszą na kierownicy kartkę: "Otwórz kran" lub zainstalują mu w kasku walkmena, który co chwilę będzie skrzeczał: - A co z kranikem? A co z kranikiem?
Sir Rudy
Crump jest nie tylko zadziorny na torze, ale i błyskotliwy poza nim. Kiedyś po meczu Atlasa wpadł na Stadionie Olimpijskim do pomieszczeń vipowskich, żeby coś przekąsić. Przy sąsiednim stoliku jeden z miejscowych notabli chwalił go przed swoimi kolegami: - Ale Rudy dziś świetnie pojechał.
Na to Crump, który to usłyszał, odwrócił się i rzekł z naciskiem: - Sir Rudy!
A więc co? Adams, Crump, Pedersen? Tak by wynikało z logiki. Ale Gollob też nie jest bez szans. "Bajkopisarz" Andersen również umie wygrywać na Markete. No i ten wiecznie żywy Hancock. Czy Sajfutdinow nie zapłaci frycowego? Jak się spiszą cudownie ozdrowiali Nicholls i Jonsson? Jeśli dobrze, to wnerwią kiboli swoich polskich drużyn. Przecież dopiero byli tacy chorzy i obolali, że nie mogli punktować w Ekstralidze.
Praga to tor jak w Polsce. Może za twardy dla Walaska, ale taki wojownik zawsze ma szanse na uratowanie twarzy. Ułamek jest lepszym żużlowcem niż wielu kibiców sądzi. Widziałem co kiedyś wyprawiał w DPŚ w Reading. Szczęka mi opadła. Może więc dziś nie będzie wstydu? Oby!
Kwiat jednej nocy
Ta masówka, ta ilość turniejów GP w sezonie, jakby rozmywa wspomnienia z poszczególnych zawodów (a niektóre z nich były przecież fascynujące), jakby rozmywa emocje i całą rywalizację o tytuł żużlowego misia świata.
Ja wiem, że tak jest w Formule 1 u Kubicy, że tak jest w motocyklowych wyścigach szosowych. Że pewnie tak jest sprawiedliwiej. Ale w sporcie nie zawsze chodzi tylko o sprawiedliwość. My w żużlu mamy inne tradycje, a ja jako stary sentymentalny kolo tęsknię za jednodniowym finałem IMŚ. Takim, na który czeka się cały rok. Niosącym ze sobą podobne sensacje, jak choćby wygrana Jerzego Szczakiela w 1973 roku w Chorzowie (tu pasuje piosenka o kwiecie, co to zakwita tylko na jedną noc). Czy takie wspominki jak te z finału w 1981 roku na Wembley, kiedy Bruce Penhall na ostatnim łuku objeżdżał Ole Olsena i te niesamowite akcje z finału w Bradford w 1990 r., gdy wygrywał Per Jonsson, a drugi na podium rozrywkowy Shawn Moran został zdyskwalifikowany za doping, czyli za marychę, tudzież inne używki, już nie pamiętam. Czy takie dramaty, jak wywrotka Maugera w dodatkowym wyścigu ze Szczakielem, upadek Briggsa w 1972 r. roku na Wembley, w którym nowozelandzki mistrz stracił palec, czy samotny protest Kenny’ego Cartera po wykluczeniu go z biegu po starciu z Brucem Penhallem w finale w Los Angeles w 1982 roku i taki sam protest Tommy’ego Knudsena, gdy sędzia wyrzucił go po nieprawdopodobnie zaciętym boju z Hansem Nielsenem w finale w 1986 roku w Chorzowie… Itd. Itp. To mi przyszło do głowy tak ad hoc, od ręki. A przyznajcie, jakie zdarzenia pamiętacie tak od ręki z turniejów GP w ostatnich latach? Ciężko sobie coś przypomnieć, choć tak wiele się działo? No właśnie, ta masówka turniejów GP sprawia, że wspomnienia z nich się rozmywają. Dlatego jestem za powrotem jednego finału IMŚ. W skokach narciarskich też mamy całoroczny Puchar Świata (ichnią GP), ale mamy też i mistrzostwa globu. Skąd na to wszystko wziąć dodatkowe terminy? A choćby zrezygnować z idiotycznych kadłubowych mistrzostw Europy, które nie są nikomu potrzebne, oczywiście poza panem Grodzkim, bo umacniają jego pozycję jako bonza-gonza w speedwayu na Starym Kontynencie. Można zrezygnować i z innych turniejów. Gdy ktoś zechce, to zawsze znajdzie optymalne rozwiązanie. W końcu kiedyś światowa czołówka dodatkowo brała udział w eliminacjach oraz w finale IMŚ na długim torze. I terminy były. Rozgrywano też MŚP.
A przy okazji: gdyby dawniej miast jednodniowego finału były turnieje GP, to nigdy nie mielibyśmy złota Szczakiela, a pewnie i medali Jancarza, Woryny, Waloszka i Plecha. Za to Mauger i Nielsen byliby majstrami z dziesięć razy, bo tacy byli regularni.
Z drugiej strony, gdyby w drugiej połowie lat 90. czy na samym początku XXI wieku zamiast GP rozegrano jednodniowy finał IMŚ w Bydgoszczy to Tomek Gollob zostałby mistrzem. A to powtarzam: należało mu się przecież i należy za całokształt.
Zjadają własny ogon
BSI wbrew szumnym zapowiedziom (szowinistyczni Angole zawsze mówią, że u nich wszystko jest the best) jednak nie poszerzyła światowej mapy speedwaya. Tam gdzie był, tam jest nadal. Tam, gdzie go nie było, też nie ma go nadal. BSI więc z "konkretnego żużu", jak tę dyscyplinę "po polsku" nazwał jej przedstawiciel, nie zrobiła przez tyle lat Formuły 1, czy choćby MŚ w motocrossie, bądź MoTo GP na szosie. Taki Eurosport pokazuje retransmisje ze speedwayowej GP w niecałą godzinę, kilka tygodni po terminie, gdzieś w dzień powszedni przedpołudniem. Kto to ogląda? Np. w 2007 roku w Pradze na Markete na trybunach zasiadło bodaj pięć tysięcy widzów i zanosiło się przez moment, że trzeba będzie przenieść tę imprezę do Pardubic. Praha jednak się obroniła. W Cardiff miast obiecywanych 50 tysięcy kibiców, jak dotąd, zdaje się, ledwo przekroczono czterdziestkę (mimo że BSI stara się tam za bardzo nie podnosić cen biletów), co i tak jest dobrym wynikiem. Ale na Wembley bywało przecież 80-90 tysięcy fanów, a gdy na Stadionie Śląskim wygrywał Szczakiel, to kibicowało mu ponad sto tysięcy gardeł!
W sumie jeszcze nie tak dawno BSI mamiła nas, że zorganizuje turniej GP w Hiszpanii i w innych ciekawych miejscach. Jak pamiętamy, skończyło się na Łotwie, gdzie na żużlu jeździ się przecież od "stu lat". Ta angielska firma została wchłonięta przez jakiegoś amerykańskiego molocha IMG Media (ale ci sami angielscy kolesie zostali na stołkach) i od razu z zadęciem zapowiedziała GP… na stutysięczniku w Kuala Lumpur. Że to takie wielkoświatowe i że mamy się tym podniecać. Ja tam się akurat tym nie podniecam. Raz, że jak zwykle u BSI szybko zapanowała cisza "we wtem temacie", a dwa, iż mieliśmy już przecież finał IMŚ w Los Angeles, DMŚ w Long Beach, finał MŚP w Australii, a nawet mocno obsadzony turniej towarzyski w… Kairze. A więc "to już wszystko było".
Teraz w cyrku GP mamy za to m.in. dwa razy Polskę, dwa razy Szwecję i dwa razy Danię. Żałosne. Zaklęty krąg.
Speedway nadal pozostaje więc w prawdziwym świecie sportu niszową, unurzaną we własnym sosie, dyscypliną z coraz nudniejszym tasiemcem GP, gdzie główne role odgrywają wciąż ci sami starzejący się aktorzy. BSI strzela kulą w płot i powoli zjada swój ogon. Dobrze, że mamy tę swoją ligę. A wiecie, że kiedyś były zakusy (pomysły), by wszelkie ligi sprowadzić do parteru (zminimalizować ich znaczenie) na rzecz cyklu GP? To byłaby śmierć żużla. Uwaga! Według mnie, kolesie z BSI nie gwarantują czarnemu sportowi żadnego świetlanego rozwoju. Od lat goniąc za zyskiem za wszelką cenę, gonią też jednocześnie w piętkę. Czarna przyszłość czarnego sportu?
Moja klasyfikacja wszechczasów
Często zastanawiam się, kto był najlepszym żużlowcem w historii i co chwilę mi się to zmienia. Na dziś to wygląda u mnie tak: 1. Mauger, 2. Nielsen, 3. Fundin, 4. Olsen, 5. Briggs, 6. Rickardsson, 7. Gundersen, 8. Penhall, 9. Craven, 10. Young. Pamiętajmy też o Moorze, Williamsie, a także o Pedersenie czy Crumpie. A jak jest wasza klasyfikacja?
Na schledanou
Zazdroszczę kibolom na Markete. Świetny tamtejszy browar będzie się lał strumieniami. Będzie wesoło, głównie tym co nie zaliczą przedwcześnie gleby. To znaczy przed biegiem finałowym. Pamiętajcie, że żużel po czesku to jest plocha draha, wyścig to jizda, a punkty to zdaje się body. Poza tym, mam nadzieję, że na torze nie będzie kopary, czyli ripadła, a tor nie będzie zepsuty, czyli poruhany. Pozdrawiam wszystkie kibicki tj. divki (po naszemu: dziewczyny) i idę do pubu obejrzeć GP na tiwi, więc będę chwilowo nieobecny - po czesku: momentalnie neprzitomny. Ale to chyba dopiero po piątym piwie. Oby z radochy, że Tomek G. wygrał!
Bartłomiej Czekański