Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Harris sam w domu (felieton)

Całe życie poświęciłem żużlowi. Najpierw na żużlu jeździł mój ojciec, finalista z Wembley, później ja, a teraz mój syn. Ojciec jeździł za komuny, ja za transformacji, a syn w kapitalizmie.

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Chris Harris WP SportoweFakty / Jarek Pabijan / Na zdjęciu: Chris Harris

Lotem Drozda to felieton Grzegorza Drozda, dziennikarza WP SportoweFakty.

****

Co było lepsze? Wtedy, czy dziś - pytasz mnie. Teraz jest lepiej - stwierdza Władimir Trofimow. - Jest lepiej, bo zawodnik może o wszystkim sam decydować, uzasadnia. Wygrywają ci, którzy więcej harują, śpią w busie i jeżdżą na zawody na okrągło. Kariera stoi otworem dla tych, którzy chcą pracować. Wszystko jest w rękach ludzi - przekonuje Władimir, były wieloletni ukraiński żużlowiec, który obecnie prowadzi karierę syna Wiktora.

Więc skoro tak dobrze, to czemu wciąż tak źle z tym żużlem na świecie - zastanawiałem się analizując słowa Władimira, którego arcyciekawych opowieści długo słuchałem po zawodach zakończonych w węgierskiej Gyuli. Na stadionie w południowej części Węgier można odnieść wrażenie, że czas dosłownie stanął w miejscu. Ciągle ten sam obskurny, betonowy park maszyn, któremu ożywienia nadało niegdyś kolorowe od naszywek sponsorów cudowne dziecko zachodniego żużla, czyli Jason Crump. Australijczyk rozłożył swoje imponujące zaplecze, które miało mu pomóc zrealizować dziecięce marzenia o tytule mistrza świata juniorów. Tak też zresztą się stało. Oprócz betonowego parkingu maszyn, na stadionie króluje wciąż ta sama żużlowa nawierzchnia, trawiaste trybuny i mała budka sędziowska wzniesiona w stylu komunistycznego modernizmu.

Tak wyglądają w większości stadiony na świecie, których notabene nie jest wcale dużo. - A ja myślałam, że to z naszym Krosnem nie jest najlepiej - skomentowała opisy żużlowych aren kilka dni temu moja rozmówczyni podczas klubowej wigilii ludzi związanych ze Stalą Rzeszów. Stadionowi w Gyuli przynajmniej nie grozi likwidacja. Mieści się on w miejskim kompleksie sportowo-rekreacyjnym i żużel w tym miejscu może spać spokojnie. Natomiast w takich miejscach jak Miszkolc grozi mu ogromne niebezpieczeństwo. Atrakcyjna działka w centrum miasta, którą niepotrzebnie i zaledwie kilka razy do roku "okupuje" żużlowy stadion, jest łakomym kąskiem dla inwestorów. Dlatego też żużel w Miszkolcu przegrał z matematyką portfela, a ostatnio ta sama sytuacja miała miejsce w zasłużonym Coventry.

Kiedyś był taki czas, że najpierw my uczyliśmy Węgrów żużla, a później oni nas. W latach 80. gdy u Madziarów funkcjonowała liga i było kilku niezłych żużlowców. Podobnie w tamtych czasach rzecz się miała w Związku Radzieckim. - Dostawałem premię z klubu, który był utrzymywany przez miejscowy sektor publiczny, ale główną wypłatą dla zawodnika było państwowe stypendium sportowe fundowane przez krajowy departament sportu - opowiada Trofimow. - Stypendium otrzymywali wszyscy, którzy uprawiali sporty motorowe w Związku Radzieckim. Motocross, trial, rajdy, żużel itp. Oprócz tego oczywiście otrzymywaliśmy darmowy sprzęt. Co roku na krótko przed rozpoczynającym się sezonem jechaliśmy do Moskwy, a tam w wielkich hangarach stały nowiuśkie Jawy. Były ich co najmniej setki! Widok robił wrażenie. Każdy klub mógł wybrać dla siebie około 50 maszyn. Mechanicy pakowali je na wagony i prosto z hangaru wyruszały na torach do wybranego klubu - ilustruje stare czasy Trofimow.

Tak wyglądał żużel w "tamtej erze". Ale fakt, że był utrzymywany przez publiczne środki i dzięki temu "miał się lepiej" nie był dowodem na to, że był poważniejszą dyscypliną niż obecnie. O prawdziwej sile i popularności społecznego zjawiska świadczą surowe zasady prawa rynku. Po politycznym liftingu i upadku ZSRR w państwach bloku wschodniego żużel momentalnie dopadł kryzys. Widać taka jego siła i popularność na świecie. W środkowej Europie miał się przez chwilę lepiej tam, gdzie w sztuczny sposób pompowane były w niego pieniądze. W innych - zachodnich - częściach świata był piknikiem motocyklowym i takim pozostał. Czy dziś jest z nim gorzej? Myślę, że jest podobnie. Dzisiejszym dwudziestolatkom wydaje się, że nigdy nie było Świat Bożego Narodzenia bez Kevina McCallistera. Owszem były. Tak się składa, że akurat ja pierwszy raz Kevina obejrzałem na...Wielkanoc. Po prostu poszedłem do wypożyczalni i sięgnąłem po mega-hit za całe dwa złote. Tak jest i z żużlem. Przez te dziesiątki lat powstawały i padały ośrodki żużlowe. Podobnie było z ligowymi rozgrywkami.

ZOBACZ WIDEO Prof. Marek Harat: Obrażenia Tomasza Golloba były bardzo poważne

- W Związku Radzieckim liga powstała, gdy się urodziłem. Bez publicznych środków padła w jednej chwili - zaznacza Trofimow. - Nie było już hangarów pełnych Jaw, stypendiów i wyjazdów koleją tysięcy kilometrów na jeden mecz ligowy. Ja cale życie uprawiałem żużel, miałem już rodzinę i chciałem ją utrzymać dalej jeżdżąc na motorze. Paradoksalnie realizację marzenia umożliwiła mi właśnie rodzina. Moja babka była z Polski i miałem możliwość otrzymania paszportu i wyjazdu na Zachód. Na tej podstawie udało mi się wyjechać do Niemiec, gdzie w latach 90. regularnie jeździłem na torach trawiastych i zarabiałem dobre pieniądze - opowiada Tromfimow.

W ten magiczny czas Świąt Bożego Narodzenia przypominam, że wszystko kręci się wokół pieniędzy. Żużel też. Wszystko musi się opłacać i zarabiać na siebie. Młodzi ludzie, żeby uprawiać żużel muszą na nim zarabiać, a miejsc gdzie można uprawiać żużel za pieniądze nie ma wiele. Nigdy nie było. W czasach wielkiego powojennego prosperity żużla w Anglii był on w skali światowej wewnętrzną sprawą Anglików i Australijczyków. Tylko w Anglii jeździli zawodowcy, była profesjonalna liga i tylko tam odbywały się finalny światowe. Większość państw - w tym i Polska - nawet nie brało udziału w indywidualnych mistrzostwach świata, a innych konkurencji nie było - w tym drużynówki. Wkrótce żużel wróci do tamtego stanu. Nie będzie drużynówki. Nikomu nie będzie się chciało organizować imprez w ramach mistrzostw świata w drużynie, gdy ciągle wygrywają Polacy. Żużel do 1960 roku istniał bez drużynowych mistrzostw świata, więc może będzie tak i teraz. Już kiedyś Holender, Jos Vassen - prezydent CCP - majstrował przy drużynówce i zrobił z niej pary. Dzięki temu zabiegowi i super Tomkowi Gollobowi po 14 latach przerwy i posuchy weszliśmy na podium mistrzostw świata. Vassen wyrzucił drużynówkę, bo jak wam ostatnio opowiadałem, były problemy z terminami z powodu utworzenia Grand Prix. Vassen chciał odchudzić terminarz imprez mistrzowskich. Dziś problem jest zgoła inny.

Dalsza część felietonu na drugiej stronie ->

Czy zgadzasz się z Grzegorzem Drozdem?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×