Dziś z tamtych pamiętnych seriali olśniewających zwycięstw górniczej sekcji żużlowej pośród nas pozostali już tylko, trzymający się wciąż dzielnie Joachim Maj i właśnie szacowny jubilat pan Konrad Kuśka.
Od dziecka mały Konrad wzrastał wśród motorów. Wujek przed wojną był polskim oficerem, który odwiedzał rodzinę na swoim motocyklu. Mały Konrad miał od kogo łapać motorowego bakcyla. Po szkole poszedł terminować do najsławniejszego serwisu motocyklowego w mieście Rybniku, a mianowicie do Józefa Dragi, pioniera polskich motocyklistów i żużlowców.
Józef Draga urodził się w 1900 roku, więc już po pierwszej wojnie jako dorosły mężczyzna dosiadał warczące jednoślady. Ścigał się na szosach i bezdrożach, ale także na owalnych torach o nawierzchni żużlowej, jak choćby tuż po plebiscytach na starym rybnickim targowisku zwanym Październią. Czasem wygrywał, miał w domu okazałą kolekcję trofeów (wspominała o tym zmarła nie tak dawno jego córka), skonfiskowanych niestety w całości podczas ostrej zimy 1944/1945 roku przez "wyzwoleńczą Armię Czerwoną". Najstarszy Draga brał także udział w zawodach motocyklowych na tafli lodowej zamarzniętego stawu Ruda, tuż obok budowanego przed wojną stadionu. Kroniki mówią o zwycięstwach Rudolfa Breslauera w tych zawodach, zarówno tych zimowych, jak i letnich - na targowisku. Ciekawie o tym wszystkim opowiadał śp. Ludwik Draga, motocyklista i żużlowiec pierwszych lat po wojnie, braciszek Józefa (a także innego motocyklisty Henryka). Ludwik, jako czternaste dziecko Dragów, był młodszy o całe 20 lat od Józefa, ale przecież w roku 1930 miał już 10 lat, więc temat znał z autopsji, nie tylko z opowiadań. Okazuje się, że w warsztacie Józefa Dragi przy dzisiejszej ul. Staszica pracowały także inne znane w środowisku żużlowym postaci, jak bardzo dobry żużlowiec Ludwik Fajkis i przez lata mechanik nr 1 w Rybniku Albin Liszka.
Konrad Kuśka po uzyskaniu papierów mechanika poszedł pracować do Rybnickiej Fabryki, jak potocznie nazywano duży zakład budowy maszyn górniczych RYFAMA, leżący w centrum miasta, blisko głównego dworca kolejowego, w okrojonej formie i pod innym szyldem istniejący zresztą do dziś. Młody Kuśka miał szczęście, że zarząd fabryki mocno angażował się w pomoc rybnickiej sekcji żużlowej, oddelegowywał pracowników na stadion, a cenionym prezesem sekcji na początku dekady lat pięćdziesiątych był Ludwik Peist, dyrektor fabryki. Kiedy więc młody Konrad wrócił z trzyletniej służby wojskowej, to wyznaczono go do pomocy mechanikowi Albinowi Liszce przy motocyklach żużlowych. Nasz bohater wspomina, że na początku krucho było ze sprzętem, siedząc po nocach składali maszyny, żeby tylko na meczu było na czym jeździć. Że robili to skutecznie, dowodzą wyniki klubu Budowlanych, przemianowanego potem na Górnika, a następnie na KS ROW.
W Rybniku było tylu chętnych do uprawiania wyścigów na żużlu, że nawet po utworzeniu tak zwanej ligi zrzeszeniowej, co zakończyło erę maszyn przystosowanych, wciąż jeszcze, jak wspomina pan Konrad, co najmniej aż do roku 1954 składano z różnych części motocykle, żeby młodzi śmiałkowie mieli na czym trenować, no i ścigać się w nieformalnych regionalnych rozgrywkach ligowych. Pamięta marki ówczesnych motocykli przerabianych dla celów żużlowych: Norton, NSU, DKW i ten najlepszy, zdaniem fachowca, Ariel 500 cc. Gdy Warszawa wreszcie masowo zakupiła i obdzieliła poszczególne kluby większą ilością motocykli stricte żużlowych brytyjskiej firmy JAP, to romantyczne czasy maszyn przystosowanych powoli odchodziły w mrok zapomnienia.
Mechanicy stawali się bardziej jednostronni w swej specjalności, a wynik sportowy mniej już zależał od połączonych mocy silnika (talentów mechanika) i klasy zawodnika, a więcej od "kasy: - zapasów posiadanych w magazynie oryginalnych części zamiennych. Geniusz starego fachury Albina Liszki, który potrafił, za przeproszeniem, "skręcić z gówna bicz" już mniej się liczył od fachowego oka speca konkretnego modelu silnika JAP, wypieranego później przez Jawę ESO. Dlatego od 1955 roku zatrudniono w klubie Zygmunta Krzyżaka, który motocykle żużlowe JAP i wzorowane na nich polskie FIS-y czuł w sposób wyjątkowy. Konrad Kuśka ze swoją fachowością, opartą jeszcze na solidnym czystym rzemiośle Józefa Dragi, był pomiędzy młotem (Liszka), a kowadłem (Krzyżak). Pamięta wspólne całodniowe klubowe wyjazdy na mecze i turnieje, towarzysząc drużynie, Marianowi Philippowi, Staszkowi Siemkowi, Zygusiowi Kuchcie, Paulowi Dziurze, Chimkowi Majowi, Staszkowi Tkoczowi i młodszym. A miał okazję pracować jako mechanik także na chwałę początków karier Antka Skupnia, Bronka Klimowicza, Mietka Kmieciaka - tych pamięta i wymienia dziś jednym tchem.
Konrad Kuśka pracował także dla kadry narodowej. Było to w latach 1966-1970, a więc w okresie świetnej polskiej żużlowej prosperity, co oznaczało liczne wyjazdy zagraniczne. Znał dobrze niemiecki, więc nie było problemu. Gdy w 1966 roku pierwszy Polak Antoni Woryna stawał na podium IMŚ w szwedzkim Goeteborgu, to jego motocyklem opiekował się właśnie pan Konrad. Również uważa, iż pierwszy medal IMŚ dla Polaka wciąż nie jest należycie w Rybniku doceniony, a dowodem jest opór urzędowej materii przed nazwaniem stadionu imieniem "Antka", za czym tak gremialnie opowiedzieli się rybniczanie. Notabene, gdyby żył, Woryna senior 14 lutego obchodziłby swoje 77 urodziny.
Nasz Jubilat dobrze się czuje i tylko boleje, że lekarze zabraniają mu jazdy na rowerze. Spacery owszem zalecają, więc chodzi na żużel, ale stałym bywalcem stadionu przy Gliwickiej już nie jest. Z przyjemnością obserwuje rozwój kariery Kacpra Woryny, dostrzega w nim następcę Antka i liczy również na innych wychowanków z Rybnika. Twierdzi, że przeobrażenia, jakim uległ żużel przez te cztery dziesięciolecia od jego odejścia nie są budujące. Jest kolorowo i bogato, ale dużo mniej radośnie - więcej konkurencji, gonitwy za pieniędzmi, a mniej przyjaźni.
Stefan Smołka
ZOBACZ WIDEO W żużlu nie obyło się bez skandali. Był doping i korupcja
Pana wiedza i doskonałość artykułów aż prosi się o rozmowę.
Pozdrawiam.