Lotem Drozda, to cykl felietonów Grzegorza Drozda, dziennikarza WP SportoweFakty.
***
Zmiana pokoleń
Henryk Żyto do Unii Leszno trafił w 1954 roku. Leszczyński dream team pierwszej połowy lat pięćdziesiątych zdobył swój ostatni tytuł i przedłużył serie do sześciu wygranych. W zespole następował przełom i zmiana warty. Na zasłużoną emeryturę szykował się powoli as nad asy pionierskich lat rodzimej ligi - Józef Olejniczak. Zastąpić go mieli młodzi: Andrzej Krzesiński, Stanisław Kowalski i... Henryk Żyto.
Obciążenie dla młodej fali okazało się jeszcze większe, ponieważ kariery zakończyli Henryk Woźniak, Stanisław Glapiak, i Marian Kuśnierek. W tej sytuacji uniści zajęli piąte - przedostanie - miejsce w tabeli. W następnym sezonie Unia doznała kolejnych osłabień. Krzesiński przeszedł do CWKS-u. Szeregi Byków opuścili Bentke i Mirowski. Odeszli praktyczne wszyscy starsi i bardziej doświadczeni zawodnicy. Młodziutki Henryk Żyto niemal z marszu stał się liderem zespołu. Miało to swoje zalety. Nie musiał walczyć o miejsce w składzie i grzać ławki rezerwowych. Młodziak uśmiechowi losu odwdzięczał się pracą i zaangażowaniem. W szybkim tempie nabywał umiejętności i rozwijał swój nieprzeciętny talent. Po czterech latach uprawiania żużla należał już do czołowych zawodników naszej ekstraklasy. Po spadku Unii do drugiej ligi w 1957 roku poprowadził drużynę do awansu, by w następnym sezonie niespodziewanie wjechać na podium. Rok później był już trzecim zawodnikiem ekstraklasy pod względem średniobiegopuntowej!
Smoczyk razy sześć!
"Nie lada sensację przeżyła 30-tysięczna widownia w Lesznie podczas zawodów o memoriał Alfreda Smoczyka. W dwunastym wyścigu zawodnik tamtejszej Unii Żyto, jeszcze raz potwierdził swą klasę zajmując pierwsze miejsce" - donosił tygodnik "Motor" w relacji memoriału Alfreda Smoczyka w 1957 roku. Oto bowiem młodziutki reprezentant gospodarzy rozprawił się z faworyzowanymi rybniczanami, Joachimem Majem i Stanisławem Tkoczem. Był to bezsprzecznie największy sukces w dotychczasowej krótkiej karierze Żyty. Na najwyższym stopniu podium stawał również w dwóch następnych sezonach i piękny kryształowy puchar ufundowany przez redakcje "Expressu Poznańskiego" na stałe trafił w jego ręce.
Wyczynu trzech zwycięstw pod rząd dokonał ponownie w latach 62-64; i znów główna nagroda powędrowała na domową półkę. Wygrywając sześciokrotnie stał się absolutnym rekordzistą, jeśli chodzi o memoriałowe zwycięstwa i ciągle pozostaje na czele klasyfikacji medalowej tego prestiżowego turnieju, który liczy sobie już 57 lat. - Memoriały Smoczyka miały ogromne znacznie, na których zbierała się cała krajowa śmietanka. Jeździłem na własnym torze, ale domowa publiczność wywoływała dodatkowy stres - mówił Żyto.
Z białym orłem w tle
Dobre wyniki w lidze oraz w turniejach indywidualnych zaowocowały powołaniem do kadry na eliminacje indywidualnych mistrzostw świata w 1958 roku. Biało-czerwoni dopiero trzeci raz przystępowali do walki o indywidualnego mistrza świata (jedynej wtedy konkurencji na żużlu). Żyto w debiucie spisał się bardzo dobrze awansując aż do Finału Kontynentalnego, gdzie z sześcioma punktami zajął 11. pozycję. Zabrakło wytrzymałych nerwów i doświadczenia. W jednym z biegów upadł na trudnym i wymagającym niemieckim torze.
ZOBACZ WIDEO Kim Jason Doyle będzie za 20 lat? Prawdopodobnie najgrubszym facetem jakiego widzieliście
"Tor w Oberhasuen był fatalny, bo sypki i dziurawy. Organizatorzy imprez żużlowych zagranicą, nie przykładają takiej wielkiej wagi jak my do przygotowania toru dla obcych zawodników. Uważają, że to jest walka, w której wszystko trzeba zrobić, aby swoi dobrze wypadli" - pisał "Motor". Zanim Żyto wystąpił w Niemczech, wygrał eliminacje w Slanym. Wspólnie z Marianem Kaiserem zebrali najwięcej, po 12 punktów. Następnie we Wiedniu powtórzył wynik, co starczyło do trzeciego miejsca, które dzielił ponownie z Kaiserem i Sucheckim. W eliminacjach w 1959 roku jeździł bez powodzenia. W Slanym, gdzie już wygrywał, tym razem musiał przełknąć gorycz porażki i odpadł już w półfinale kontynentalnym.
Angielska mgła
W 1960 roku trafił do legendarnego angielskiego klubu Coventry Bees. W ramach współpracy polsko-angielskiej rodzima federacja zgodziła się na eksport dwóch czołowych jeźdźców. Obok Żyto na Wsypy udał się także aktualny mistrz Polski - Stefan Kwoczała. Obydwaj chcieli kontynuować przygodę z Anglią i rozwijać umiejętności, ale na przeszkodzie stanęły pozasportowe aspekty. Polscy zawodnicy, którzy startowali na Wyspach spisywali się dobrze, a co za tym idzie nieźle zarabiali. W drodze powrotnej do kraju mieli przybyć... własnymi samochodami, co nie spodobało się "górze".
- Po samochody posyłać ich nie będziemy - zadecydowali prominenci związku i zerwali kontakty z Brytyjczykami. - W tamtych czasach można było mieć własny motocykl. Nie jest prawdą, że ojciec przyjechał zachodnim samochodem. Zarobione pieniądze inwestował w sprzęt, a dokładnie w drugą żużlówkę. Nabyte tam umiejętności, a także posiadany sprzęt pozwolił mu na wygrywanie w kolejnych latach. Angole bardzo chcieli zatrzymać tatę u siebie. Był popularny. Sympatyczne usposobienie, zaciętość i skuteczność na torze zrzeszała mu wielu fanów - mówi syn Piotr Żyto.
Sen żużlowca - Wembley
Przed Finałem Europejskim w 1960 roku Henryk Żyto znajdował się w dobrej formie. Polska publiczność spodziewała się kolejnych awansów po zeszłorocznym wyczynie Mietka Poułkarda, tymczasem w polskim obozie piętrzyły się kłopoty techniczne. Zaczynało brakować FIS-ów, federacja nie miała dewiz, aby sprowadzać JAP-y, a nie wiadomo czy Czesi zgodzą się odsprzedać nowe silniki ESO, bo wcześniej odmówili dostawy opon Barum. Mimo tych niewesołych informacji tygodnik "Motor" w swojej przedturniejowej symulacji założył, że najlepszymi zawodnikami turnieju będą Ove Fundin i... Henryk Żyto. Nie zawiódł. Z 10 punktami zajął 5. miejsce, które jako ostatnie premiowało do występu na słynnym Wembley w finale światowym. To był wielki dzień dla polskiego żużla. Wygrał Marian Kaiser, a na najniższym stopniu podium stanął Stefan Kwoczała.
W debiucie polskiego zawodnika na słynnym Empire Stadium rok wcześniej Mieczysław Poułkard wywalczył 12. miejsce. Jeszcze nie mówiło się wtedy o polskim kompleksie Wembley. Toteż zawodnicy pojechali z bojowym nastawieniem. Żyto na otwarcie stoczył pasjonującą walkę przez cztery okrążenia toru z Australijczykiem Peterem Moorem. Niestety górą okazał się Moore, a Polak przywiózł jeden punkt. W 6. biegu wspólne z Kwoczałą zaspali na starcie, ale na dystansie udaje się pokonać Niemca Hofmaistera i ponownie dowozi jedno "oczko". W biegu kończącym trzecią serię Żyto mimo mozolnych wysiłków nie daje rady trójce rywali. Z trybun dostaje brawa za brawurową jazdę. W czwartej kolejce toczy bój o drugą lokatę. Ku uciesze licznej grupy z Coventry, Polak wychodzi zwycięsko. Kończy bez punktu. W sumie zdobył 4 "oczka" i został sklasyfikowany na 13. miejscu.
Pod koniec sezonu niejako zrewanżował się Anglikom i wspólnie z kolegami po raz pierwszy pokonali Wyspiarzy w oficjalnym test-meczu na wrocławskim torze.
Dalsza część artykułu na drugiej stronie.
[nextpage]Płonące gazety
W 1961 roku nie mógł już startować na brytyjskich torach. Wyniesione doświadczenia i nabyte umiejętności wykorzystywał na polskich i kontynentalnych torach. - Henryk Żyto, to nasz obecnie jeden z najlepszych żużlowców. Posiada szybki sprzęt i wysokie umiejętności. Cechą rozpoznawczą tego zawodnika jest zadziory styl jazdy. Kibice rozpoznają go po charakterystycznej niskiej sylwetce - pisał "Motor". Polska dostała organizacje finału drużynowych mistrzostw świata. Niemal od początku faworytem na wrocławski finał był Heniu Żyto. Obok niego do prezentacji wyszli: Florian Kapała. Mietek Poułkard, Marian Kaiser i Stanisław Tkocz.
Wielkie emocje i nerwy zaczęły się już długo przed pierwszym biegiem, bowiem spóźniał się przylot Szwedów i Brytyjczyków. W końcu dotarli mocno spóźnieni i przystąpili do zawodów z marszu, bez próbnych jazd i regulowań motocykli. Przeciwności losu w pierwszej fazie zawodów wykorzystali Polacy, uciekając na kilka punktów. Żyto spisywać się odwrotnie i zaczął od porażek. W pierwszym starcie pokonał tylko Bjoerna Knutssona, a później przyjechał czwarty. Po 9. wyścigu Szwedzi zrównali się z Polską. Brytyjczycy tracili do prowadzących zaledwie jedno "oczko". Kibice zagryzali zęby, bo w następnym biegu miał wyjechać Żyto, który dotychczas zdobył zaledwie jedne punkt. W tym kryzowym momencie jeszcze raz nie zawiódł oczekiwań i wygrał!
W 13. biegu dnia poszedł za ciosem i dowiózł kolejną trójkę, co oznaczało zwiększenie przewagi nad Szwedami. W końcówce Polacy wytrzymali presję i dowieźli jednopunktowe zwycięstwo nad zespołem Ove Fundina. Ostatnie biegi rozgrywano przy zapadniętym zmroku. - Aby móc dokończyć zawody w pasie bezpieczeństwa, tuż za bandą, ustawiono taksówki, które reflektorami oświecały tor. Na trybunach rozbłysło setki palących się gazet. Na podium już w cywilnych ubraniach wyszli kapitanowie drużyn. Nas reprezentował Florian Kapała. Byliśmy wszyscy bardzo szczęśliwi - opowiadał Henryk Żyto o swoim największym sukcesie w karierze.
Złoto w jaskini lwa
"Tytuł żużlowego mistrza Polski dostał się w godne ręce. Wywalczył go w imponującym stylu nasz obecnie najlepszy zawodnik - Henryk Żyto. Reprezentant Unii Leszno nie doznał na rybnickim torze ani jednej porażki demonstrując formę nieosiągalną dla krajowych rywali. Żyto jeździł niezwykle bojowo, a przy tym pewnie. Trzy wyścigi wygrał bezapelacyjnie, a tylko w dwóch został zmuszony do wykazania pełni umiejętności" - pisał katowicki "Sport" z relacji najważniejszej imprezy w kraju w 1963 roku. "Tytuł mistrza Polski zdobył Henryk Żyto z Unii Leszno. Nie przegrał on żadnego wyścigu i zademonstrował swój piękny brawurowy styl. Po okresie niepowodzeń, przypomniał, że jest najbardziej rasowym polskim żużlowcem" - dodawał "Motor".
Na podium oprócz tradycyjnego wieńca i pucharu została mu wręczona tzw. Czapka Kadyrowa. Reprezentanci Polski wracający z zawodów w Związku Radzieckim otrzymali od czołowego światowego zawodnika na lodzie Gabdrahmana Kadyrowa, upominek - czapkę. W drodze powrotnej postanowili, że przekażą ją mistrzowi Polski. W ten sposób zainicjowała się piękna tradycja trwająca do dziś. Każdy z mistrzów ma przywilej haftu swojego nazwiska na wspomnianej czapce. Henryk Żyto był pierwszy.
Mistrz Polski w zawieszeniu
W 1963 roku Unia otarła się o podium. O trzecim miejscu dla Sparty Wrocław zadecydował lepszy bilans małych punktów, jednak nikt w Lesznie nie popadał w smutek, bo szykowała się niezła paka. Kibice leszczyńscy zacierali ręce na przyszłe sukcesy. Pod wodzą mistrza Polski rosła silna drużyna i zdolna młodzież ze Zdzisławem Dobruckim i Zbigniewem Jąderem na czele. Tymczasem na zakończenie sezonu doszło do nieprzyjemnych zdarzeń. Kierownictwo za odmowę startu w zaległym meczu zdyskwalifikowało dwóch liderów Zdzisława Walińskiego i Henryka Żyto. Oficjalny komunikat głosił, że zawodnicy zostali ukarani za: "nadmierne żądania finansowe".
- Unia po prostu zaległa tacie pieniądze za poprzednie mecze i ojciec chciał je odzyskać, ale jak to bywało w tamtych czasach uznano go za jedynego winowajcę całego zamieszania - mówi Piotr Żyto. Pan Henryk musiał pauzować cały następny rok. Postanowił oczyścić klimat wokół siebie i poczynił przeprowadzkę nad morze do Wybrzeża Gdańsk. Przerwa i nerwowe zdarzenia mocno odbiły się na formie. Żyto już nigdy nie wrócił do tak wysokiej dyspozycji, jaką prezentował w barwach Unii Leszno. Natomiast Byki po odejściu lidera dopadł długoletni kryzys. Na kolejne sukcesy kibice musieli czekać ponad 10 lat.
Nadmorska odwilż
W Gdańsku trafił na dobrą paczkę. Absolutnym liderem był Zbigniew Podlecki. Aktualny nieoficjalny mistrz Europy. Obok niego dobry znajomy z występów w kadrze Marian Kaiser, a także Bogdan Berliński i młodziutki Jan Tkocz. Wraz z przyjściem Żyto, klub z Gdańska odniósł największy sukces zdobywając brązowy medal. W latach 67-68 Wybrzeże pojechało po dwa srebrne medale, ale powoli wykruszała się stara gwardia i zaczęły się kłopoty. Lekarstwem jak zwykle był Żyto, który mimo upływających lat nie schodził poniżej pewnego - wysokiego - poziomu, a także zaczął trenować następców. - Ojciec trenerką pałał się już w Unii Leszno. Tacy zawodnicy jak Zdzisław Dobrucki czy Zbigniew Jąder wyszli spod jego ręki - mówi Piotr Żyto.
- Heniu był znakomitym kolegą. Gdy przyszedłem do Wybrzeża w 1977 roku, nadal prezentował się bardzo dobrze na torze, mimo że na głowie było widać już siwe włosy. Najmilej wspominam z Heniem nasz wyjazd do Australii zimą 1975 roku. Po moim wcześniejszym wypadzie z Edkiem Jancarzem tym razem zaproszono całą reprezentację - wspomina Zenon Plech.
Barw Wybrzeża Henryk Żyto bronił do 1981 roku. Z toru zjechał mając 45 lat! Za czasów startów w gdańskim klubie warto odnotować udział w Lidze Światowej w 1973 roku. Gazety pisały, że przechodzi drugą młodość.
Kibicom przypomniał się jeszcze podczas corocznego turnieju old bojów przed finałem światowym we Wrocławiu w 1992 roku, organizowanym przez Barry'ego Briggsa. Sierpniowe skwarne południe nie zapisze do udanych. Upadł nieszczęśliwie i doznał obrażeń kręgosłupa. Na szczęście i tamtym razem pan Henryk wyszedł obronna ręką.
- Ojciec w żużlu osiągnął wszystko. Był pierwszym mistrzem Polski, który założył Czapkę Kadrowa. Pierwszym Polakiem, który wygrał indywidualny turniej na Wyspach, a także bohaterem pierwszego złotego medalu dla Polski w drużynówce - wylicza zasługi niedawno zmarłego ojca Piotr Żyto. - Dla mnie to najlepszy żużlowiec w historii Polski...
Urodzony: 1936 rok
Kluby:
Unia Leszno 1954-1964,
Coventry Bees 1960,
Wybrzeże Gdańsk 1965-1981
Indywidualne mistrzostwa świata:
1960 Wembley - 14,
1962 Wembley - rezerwowy
Drużynowe mistrzostwa świata:
1961 Wrocław - 1
1963 Wiedeń - 4
Indywidualne Mistrzostwa Polski:
1956 seria turniejów - 10
1957 Rybnik - 15
1959 Rybnik - 9
1961 Rzeszów - 3
1962 Rzeszów - 2
1963 Rybnik - 1
1965 Rybnik - 16
1970 Gorzów - 12
1971 Rybnik - 9
Drużynowe Mistrzostwa Polski: 2 srebrne medale (67,78), 3 brązowe (58,62,65)
Mistrzostwa Polski par klubowych: 1976 Gdańsk - 4
Złoty Kask:
1961 - 2
1962 - 5
1963 - 3
1965 - 10
1970 - 13
1971 - 11
1973 - 11
1977 - 18
Inne:
1960 Coventry, Midland Riders Championship
1978 Drużynowy Puchar Polski - 2 miejsce
1973 Uczestnik Ligi światowej
Sześciokrotny zwycięzcą Memoriału Alfreda Smoczyka (57,58,59,62,63,64)
Grzegorz Drozd
Dużo ciekawych rzeczy można się z niego dowiedzieć.
Brawo Panie Grzegorzu.