Późną jesienią wydawać się mogło, że kariera Nickiego Pedersena jest zakończona. Koszmarna kontuzja Duńczyka, w połączeniu z coraz gorszymi wynikami, wydawały się być decydujące. Były mistrz świata co kilka tygodni podejmował próbę powrotu na tor, ale komunikaty były jasne: jeszcze nie jest dobrze, czekamy na kolejne informacje od lekarzy.
Niektórzy byli zdania, że to zagrywka ze względu na sponsorów i polisę ubezpieczeniową. Pedersenowi nie opłacało się też wracać na końcówkę sezonu. Startować po wielu tygodniach przerwy, będąc bez formy. Osłabiałoby to jego pozycję w negocjacjach z polskimi klubami, w przypadku gdyby jednak planował kontynuowanie kariery.
Femme fatale Nickiego Pedersena
Jesienią doszło też do wydarzeń, których nikt się nie spodziewał. Pedersen nie ogłosił zakończenia kariery. Poinformował za to o rozstaniu z Helene Huttmann. To był burzliwy związek. Para już wcześniej się rozstawała, ale wróciła do siebie po kilku tygodniach. Wtedy pojawiały się obawy, że tym razem będzie podobnie.
Pedersen był jednak konsekwentny. Dał nawet znać swoim znajomym, że muszą wybrać - albo on, albo Huttmann. Bo nie wyobraża sobie dalszego utrzymywanie tej relacji. On osiedlił się w ojczyźnie, ona wybrała dalsze życie w Dubaju.
Tak jak pisaliśmy pod koniec października, duńska sportsmenka była femme fatale Nickiego Pedersena. Ze względu na swoje miejsce zamieszkania, trzykrotny mistrz świata był zmuszony latać między Monako a Danią. Spędzał kolejne wieczory na romantycznych kolacjach i imprezach, co kibice często mogli podglądać za sprawą Instagrama, gdzie 41-latek jest bardzo aktywny.
W Pedersenie, prowadzącym taki tryb życia, nie było miejsca i czasu na żużel. Dlatego pojawiały się teksty o braku motywacji i wypaleniu. Biorąc pod uwagę jego wiek, było to dość zrozumiałe. Związek, choć momentami toksyczny, w pewnym momencie wydawał się ważniejszy niż żużel.
Nowy sezon, nowe życie
Pedersen wjechał w sezon nie tylko z niespotykaną od dawna dawką motywacji, ale też z życiem poukładanym na nowo. U jego boku pojawiła się Anna Natascha Ohlin Hoe. Wydaje się to nie bez znaczenia, jeśli chodzi o doskonałą formę 41-letniego żużlowca.
Skończyło się podróżowanie do Monako. Zawodnik Grupa Azoty Unii Tarnów osiadł też na stałe w ojczyźnie. Skończył budowę domu i obecnie w mediach społecznościowych częściej zobaczymy nagrania z jego dziećmi, niż z wieczornych randek. Na twarz Pedersena wrócił też szczery uśmiech. Starty ponownie sprawiają mu radość.
Sport wyczynowy poszedł w takim kierunku, że każdy detal ma znaczenie. Jeśli coś nie układa się w życiu prywatnym, przekłada się to na postawę na torze. Jakiekolwiek rozkojarzenie powoduje, że zawodnik jest wolniejszy o setne sekundy pod taśmą, że na dystansie nie wjedzie w szczelinę, w którą w normalnych warunkach pakowałby się z zamkniętymi oczami. Wie o tym każdy, kto choć przez moment zetknął się z profesjonalnym sportem. Stąd obecnie bierze się coraz większa popularność trenerów mentalnych, a współpraca z psychologami stała się normą.
Żużel potrzebuje Pedersena
Powrót byłego mistrza świata do formy to świetna informacja dla speedwaya, który potrzebuje tak charakternych postaci. Kibice doskonale mają w pamięci w jaki sposób Pedersen sięgał po tytuły mistrzowskie. Nawet jeśli brakowało mu odrobiny talentu, to nadrabiał niezwykłą zadziornością i agresywnością na torze. Dlatego do dziś nie pozostaje obojętny. Pedersena się albo kocha, albo nienawidzi.
Coś o tym wiedzą w Tarnowie. Gdy był tam ściągany zimą, część kibiców nie była zadowolona. Trudno bowiem wierzyć w to, że 41-latek, wracający do wyścigów po kilku miesiącach przerwy, będzie w stanie uratować dla Grupa Azoty Unii Tarnów miejsce w PGE Ekstralidze. Tymczasem dwa pierwsze mecze nowego sezonu pokazały, że jest to możliwe. Obecnie jego średnia biegowa wynosi 2,727.
Kciuki za Pedersena trzymać muszą też w ojczyźnie. Kryzys duńskiego speedwaya sprawił, że w tym roku będzie on jedynym reprezentantem kraju Hamleta w Speedway Grand Prix. Zimą nie brakowało opinii, że nie zasłużył on na kolejną szansę w SGP, że stałą "dziką kartę" otrzymał za zasługi z dawnych lat, że lepiej było postawić na Nielsa Kristiana Iversena albo Leona Madsena. Los dał Pedersenowi doskonałą okazję, aby udowodnić swoim krytykom jak bardzo mylili się w tych osądach.
Tak jak nikt nie stawiał na Pedersena przed sezonem 2003, gdy niespodziewanie maszerował po pierwszy w karierze tytuł Indywidualnego Mistrza Świata, tak teraz jest podobnie. Czy czeka nas powtórka z rozrywki?
ZOBACZ WIDEO Motocykl żużlowy podczas meczu