Menadżer Startu przeprasza sędziego. Przyznaje też, że źle ocenił jego decyzję

WP SportoweFakty / Tomasz Kordys / Na zdjęciu: Rafael Wojciechowski
WP SportoweFakty / Tomasz Kordys / Na zdjęciu: Rafael Wojciechowski

Raz jeszcze wracamy do feralnego 6. biegu meczu Car Gwarant Start Gniezno - Orzeł Łódź (58:31). Doszło w nim do groźnej sytuacji z udziałem Maksymiliana Bogdanowicza i Mirosława Jabłońskiego. Po spotkaniu menadżer gnieźnian mówił o błędzie sędziego.

Przypomnijmy, że na drugim łuku pierwszego okrążenia wspomnianego wyścigu upadł Maksymilian Bogdanowicz. Junior Car Gwarant Startu Gniezno błyskawicznie wstał z toru, jednak nie zdołał zbiec z motocyklem na murawę. Sędzia Michał Sasień, zauważając, że reprezentant gospodarzy zareagował i prawdopodobnie opuści owal, nie przerywał biegu. Czerwone światła uruchomił dopiero po jakimś czasie, kiedy okazało się, że Bogdanowicz ma problemy ze sprowadzeniem swojego sprzętu. W tym momencie pozostali uczestnicy wyścigu zbliżali się do wejścia w drugi łuk. Norbert Kościuch zauważył sygnalizację i zamknął gaz, a Mirosław Jabłoński zareagował dopiero wtedy, gdy zobaczył stojącego kolegę z drużyny. Kapitan Startu wpadł w jego motocykl i także upadł.

Tragedia była o krok. Gdyby Jabłoński nie skontrował swojej maszyny, mógłby z pełną prędkością uderzyć w młodzieżowca. Młodszy z braci, zapytany o tę sytuację, mówił, że arbiter zachował się właściwie. Zupełnie inne zdanie na ten temat miał menadżer gnieźnian Rafael Wojciechowski. - Mogło być naprawdę groźnie. Na szczęście zakończyło się wszystko bez większych konsekwencji dla zawodników. Ewidentny błąd sędziego, który za długo czekał z podjęciem decyzji o przerwaniu tego biegu. Takie decyzje powinno się podejmować szybciej dla bezpieczeństwa zawodników. Arbiter do końca wierzył, że Maksymilian zdąży zbiec z toru. Po takim upadku pod bandą, gdzie tej nawierzchni jest odsypanej zdecydowanie więcej, motocykl jest o wiele ciężej sprowadzić przez całą długość toru - tłumaczył nam na gorąco po zawodach.

W poniedziałek, po dokładnym przeanalizowaniu powtórek z opisywanego zdarzenia, opiekun drużyny z pierwszej stolicy Polski zweryfikował swoje zdanie na temat decyzji podjętej przez sędziego Sasienia. - Jazda w kontakcie trzech zawodników i walka o punkty, doprowadziła do niefortunnego zdarzenia, w którym Mirosław Jabłoński zahaczył o motocykl swojego klubowego kolegi. Reakcja sędziego, patrząc przez pryzmat zachowania Maksymiliana Bogdanowicza, który chciał szybko usunąć motocykl z toru, była odpowiednia. Wyścig został zatrzymany w momencie, kiedy zawodnik miał problem z zejściem z toru - powiedział Wojciechowski.

Menadżer Startu postanowił również przeprosić arbitra niedzielnego spotkania za niefortunną wypowiedź podczas konferencji prasowej, na której także stwierdził, że Sasień zbyt długo zwlekał z przerwaniem wyścigu. - Nie jestem osobą kompetentną do oceny pracy sędziego. To leży w gestii Głównej Komisji Sportu Żużlowego - zakończył Rafael Wojciechowski.

ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po leszczyńsku

Źródło artykułu: