Zaczęła od współpracy z Hansem Andersenem. Teraz sama ściga się na motocyklach

WP SportoweFakty / Łukasz Kuczera / Katarzyna Łapczyńska
WP SportoweFakty / Łukasz Kuczera / Katarzyna Łapczyńska

Żużlowcy co tydzień przyciągają uwagę tysięcy kibiców. Gdy walczą o punkty, ona stoi po drugiej stronie barykady. Dzięki Katarzynie Łapczyńskiej możemy podziwiać zdjęcia ich pojedynków. Choć szerzej nieznana, ma w sobie pasję nie tylko do żużla.

W tym artykule dowiesz się o:

Gdy na początku XXI wieku zaczęły powstawać portale informacyjne, stało się to szansą dla wielu młodych ludzi, którzy świetnie odnajdowali się w świecie internetu. Tak było w przypadku Katarzyny Łapczyńskiej, która już jako 15-latka zaczęła pisać teksty na stronę klubową Betard Sparty Wrocław. Na tym się jednak nie skończyło, bo po pewnym czasie zaczęły też powstawać zdjęcia.

- Czy się bałam? Nie, raczej nie. Wygrała miłość do tego sportu i ciekawość. Początkowo na pewno czułam się mocno zagubiona, brakowało pewności siebie, ale każdy nastolatek miałby ten problem. Na pewno dzięki żużlowi szybko nauczyłam się żyć w świecie dorosłych. Wszyscy dookoła byli dużo starsi i trochę musiałam się dostosować. Ale nie rzucałam się w oczy, więc chyba nie szło mi źle - wspomina po latach.

Duńska szkoła życia

Gdy Łapczyńska trafiła do Sparty, w klubie akurat nie brakowało zawodników z Danii. Złapała szczególną więź z Hansem Andersenem, Nicolaiem Klindtem oraz Kennethem Bjerre. Temu pierwszemu zaczęła nawet prowadzić stronę internetową oraz zajmować się dystrybucją jego gadżetów. Był to najlepszy okres w karierze Duńczyka, więc roboty nie brakowało.

- Dzięki temu w całkiem niezłym stopniu opanowałam duński, przynajmniej pisany, nauczyłam się angielskiego. Poza tym zrozumiałam, że narodowość nie ma wielkiego znaczenia, najważniejszy jest człowiek. Nauczyłam się pracy w ludźmi i zrozumiałam, że gadanie do nich wychodzi mi całkiem nieźle. Dlatego wybrałam się później na studia psychologicznie. W głowach miałam pracę jako psycholog sportowy, bo tak naprawdę w dużej mierze na tym polegał mój kontakt z zawodnikami, choć oficjalnie nie taka była moja rola - dodaje 26-latka.

Decyzja o tym, by rzucić pisanie tekstów, a postawić na zdjęcia, przyszła jej nad wyraz łatwo.  - Od zawsze lubiłam pisać, ale tworzenie relacji z meczów czy wrzucanie wyników szybko się nudzi. Wywiady też są zazwyczaj dosyć szablonowe. Pewnego dnia okazało się, że Sparta poszukuje klubowego fotografa, a ja miałam własny sprzęt i niezłe oko. Postanowiłam się zgłosić i spróbować. Poszłam na jeden mecz i przekonałam do siebie władze klubu. Później poszło już z górki. Fotografia na pewno zdecydowanie bardziej mnie jara niż pisanie. Pół żartem, pół serio, ale mam chyba w sobie coś z artysty. Dzięki żużlowi zaczęłam robić zdjęcia bardziej zawodowo i na pewno sporo mi to pomogło - tłumaczy swoją decyzję.

ZOBACZ WIDEO Ryszard Kowalski: Zwycięzca PGE IMME otrzyma 25 tys. zł

Życie na limicie 

Obecnie Łapczyńską można zobaczyć z aparatem w ręku nie tylko podczas imprez żużlowych. Zdarza się jej bywać również na wyścigach MotoGP czy też zawodach enduro spod znaku Red Bull 111 Megawatt. I porównując warunki w innych dyscyplinach sportu, widzi jak żużel zaczyna traktować po macoszemu fotografów. Pojawia się coraz więcej zakazów, z powodu których trudno o dobre i oryginalne kadry.

- Nieraz żużlowy motocykl leciał w moim kierunku. Widziałam też z kilku metrów śmiertelny wypadek Lee Richardsona. Cóż, żużel to sport motorowy. Ja prywatnie jeżdżę na motocyklach i nie boję się niebezpiecznych sytuacji. Trochę nie kupuję ciągłych zmian regulaminowych w trosce o bezpieczeństwo. Bo każdy fotograf wie na co się pisze. Przez lata było więcej luzu i nie było tragicznych wypadków. Każdy z nas wiedział, że musi uważać. Te zmiany mocno nas, fotografów, ograniczają. Żałuję, bo teraz zdjęcia na żużlu nie dają już tyle funu - twierdzi.

Niewiele brakowało, a w pewnym momencie Łapczyńska sama spróbowałaby swoich sił na żużlowym torze. Pomoc w tej kwestii zaoferował nawet Maciej Janowski. - Kusiło mnie to. Pozbierałam nawet cały motocyklowy strój od znajomych zawodników. Kevlar od Maćka, buty i kask od Nicolaia Klindta, rękawice Patryka Dolnego. Wiele osób miało swój mały wkład. Ale do jazdy na żużlu potrzebne są badania lekarskie, a ja nie mam płuca i jakoś mnie to powstrzymywało. Uznałam, że i tak pewnie ich nie przejdę. W międzyczasie mocno rozwinęłam się na asfalcie, zaczęłam testować motocykle sportowe i zupełnie przepadłam w te stronę. Być może jeszcze kiedyś spróbuję sił na żużlu, ale myślę, że w moim sercu na pierwszym miejscu pozostaną "ścigacze" - wyjawia Łapczyńska.

Łapczyńska jest w stałym kontakcie z niektórymi żużlowcami, którzy chociażby za pośrednictwem Instagrama śledzą jej poczynania na motocyklu drogowym i kolejny wizyty na torach. Sama jest przekonana, że żużlowcy bardzo szybko podłapaliby jazdę na ścigaczu. - Wystarczy popatrzeć na Maćka. Ma ma talent do jazdy na wszystkim, więc myślę, że szybko załapałby jazdę na kolanie czy łokciu. Jak będzie chciał spróbować, to na pewno się dogadamy, jesteśmy prawie sąsiadami. Może za to on nauczy mnie latać w terenie crossówką, bo to muszę jeszcze poprawić - zdradza.

Doskonale rozumie żużlowców jeżdżących z kontuzją

Wielu żużlowców nie garnie się jednak do sięgania po prawo jazdy kat. A i jazdę motocyklem po ulicy. To dość zastanawiające, biorąc pod uwagę, że na torze nie mają strachu, by rywalizować na maszynach bez hamulców. - Nie wiem co jest bardziej niebezpieczne. Ciężko to obiektywnie zmierzyć. Na pewno szybka jazda po ulicy jest niesamowicie groźna, ale w żużlu też zdarzają się przecież śmiertelne wypadki. Dużo zależy od okoliczności. Dla żużlowców sport to praca. Nic dziwnego, że kontrakty ograniczają im jazdę po ulicy. Pracodawca chce mieć pracownika - analizuje Łapczyńska.

Łapczyńska nie tylko robi zdjęcia i ściga się na motocyklu, ale posiada szeroką wiedzę z zakresu motoryzacji. Jeśli tylko trzeba wymienić którąś z części w motocyklu, podejmuje się tego we własnym warsztacie. Nie boi się utraty paznokci i ubrudzenia smarem. - Motocykle żużlowe są dużo prostsze w budowie niż sportowe, więc nie byłoby to dla mnie duże wyzwanie. W maszynach ulicznych mamy dużo bardziej zaawansowane zawieszenie, są hamulce, których nie ma w żużlówkach, jest skrzynia biegów, a przede wszystkim elektronika. I to bardzo rozwinięta. Daje to spore możliwości, ale też komplikuje serwis. Lubię grzebać i to mnie odpręża, choć robiąc coś nieraz zaklnę pod nosem, to później mi tego brakuje. Czasu w garażu w gronie przyjaciół w szczególności - zdradza.

Fotograf z Wrocławia doskonale też rozumie żużlowców, którzy wracają do ścigania z niewyleczonymi kontuzjami. Sama w marcu 2017 roku poważnie złamała stopę, a już po kilkunastu tygodniach pojawiła się na torze. Bo chociaż nie potrafiła jeszcze zbyt dobrze na niej stanąć, to na motocyklu nie było to przeszkodą. Dlatego też nie dziwiła się, gdy w ubiegłym roku Jason Doyle wychodził do prezentacji o kulach ze złamaną stopą, a następnie wskakiwał na motocykl i ostatecznie zdobył tytuł mistrza świata.

- Doskonale rozumiem żużlowców. Od mojego wypadku minął ponad rok i sama do tej pory jeżdżę bez ruchomości w pewnym zakresie. Do bólu już się przyzwyczaiłam. Każdego człowieka zakochanego po uszy w motocyklach ciągnie na maszynę mimo wszystko, a dla Jasona to jeszcze kwestia ambicji sportowych i pieniędzy. Większym problemem niż ból jest to, że nie da się jeździć. Bardzo ciężko wytłumaczyć to komuś, kto nie jeździ i nie kocha jednośladów. Jesteśmy w pewnym stopniu wariatami, ale swój swego zrozumie - podsumowuje Łapczyńska.

Źródło artykułu: