Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Mecz w Zielonej Górze będzie najważniejszym w pana trenerskiej karierze?
[tag=11585]
Paweł Baran[/tag], trener Grupy Azoty Unii Tarnów: Na pewno będzie jednym z ważniejszych, ale czy tym najważniejszym? Nie wiem, trudno powiedzieć, bo trochę tych istotnych spotkań mam już za sobą. Kiedyś jechaliśmy o brązowy medal, a rok temu o awans do PGE Ekstraligi. Wszystko to miało ogromne znaczenie, ale z innych powodów.
A presja? Rozgrywa już pan niedzielne spotkanie w głowie?
Przez dwa dni po niedzielnym meczu tego za bardzo nie czułem, bo byliśmy na zawodach młodzieżowych. Nie myślałem wtedy o tym, co nas czeka, ale z czasem myśli w głowie zaczęły się kłębić. Staram się to od siebie jakoś odsunąć, nie nakładać zbyt dużej presji. Na to za chwilę przyjdzie pora.
A nie czuje się pan już w pewnym sensie zwycięzcą? Unia miała z hukiem zlecieć z PGE Ekstraligi, a przed ostatnią kolejką jesteście nadal w grze.
Trochę utarliśmy nosa ekspertom, ale jeśli w niedzielę przegramy, to i tak będzie wielki smutek, a mnie może nic nie uratować. Po czasie może spojrzymy na to inaczej, ale mam nadzieję, że takie analizy w ogóle nie będą mieć miejsca. Skłamałbym jednak, że nie czuję już teraz satysfakcji. Niektórzy przed startem ligi pochowali nas żywcem. Byli też tacy, którzy naśmiewali się z transferu Nickiego Pedersena. Nazywali go emerytem czy inwalidą i mówili, że powinniśmy go dokładnie prześwietlić, bo zaraz wyskoczy nam ze zwolnieniem lekarskim. Każdy się publicznie mądrował, zarzucał nam pewne rzeczy, a my naprawdę nie kupiliśmy kota w worku. Nie jesteśmy głupcami. O pewnych sprawach nie mówiliśmy, ale to nie znaczy, że nic w tym kierunku nie zostało zrobione. Myślę, że niezależnie od tego, co się wydarzy, pewne osoby powinny uderzyć się w pierś i przeprosić Nickiego, że tak go ocenili. A przy okazji chyba też nas, bo to był w stu procentach trafiony transfer. Raczej nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że Unia postawiła Duńczyka na nogi. Słyszałem w końcu, że gdyby nie my, to nie podpisałby nigdzie kontraktu.
W niedzielę wygraliście z Włókniarzem, a Falubaz stracił bonusa w Grudziądzu. Czy wtedy jeszcze bardziej zaczął pan żałować meczu w Toruniu? Mogliście mieć teraz pewne utrzymanie.
Żal to był zaraz po spotkaniu z Get Well, a teraz już o tym nie myślę. Nie jestem z tych, co rozpamiętują, bo jaki miałoby to sens? Zamknęliśmy ten rozdział, wyciągnęliśmy wnioski i myślę, że dało to całkiem niezły efekt.
Przed ostatnią kolejką trzeba było mieć 11 punktów, żeby być pewnym uniknięcia ostatniego miejsca. Unia ma ich 10. Czy jest mecz, którego w rundzie zasadniczej panu szczególnie szkoda?
Na pewno są takie mecze, ale musimy również pamiętać o drugiej stronie medalu. W spotkaniu z Fogo Unią Leszno zrobiliśmy więcej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Niektórym się wydawało, że jak ograliśmy u siebie mistrza, to tak samo będzie z kolejnymi rywalami. Już wtedy jednak mówiłem, że nic nie dzieje się w ten sposób. Ze Stalą Gorzów już tak dobrze nie było, bo piątka seniorów nie pojechała na równym poziomie.
A może po prostu poczuliście się zbyt pewnie? Pamiętam, że był taki moment w tym sezonie, kiedy wszyscy mówili, że Unia na pewno się utrzyma.
Na pewno nie. Pamiętam jak dziś, kiedy zadzwonił do mnie jeden z dziennikarzy i zaczął gratulować utrzymania. Odpowiedziałem, że droga jest daleka i chętnie przyjmę gratulacje, ale po ostatnim spotkaniu, jeśli będą ku temu podstawy. Wiedziałem, że czeka nas trudne zadanie i miałem rację. Rozprężenia jednak nie było. Przyczyn, że jedziemy teraz o życie, jest wiele. W spotkaniu ze Stalą nikt nie pojechał na swoim poziomie i przegraliśmy. Co do wyjazdów, to długo powtarzałem, że brakowało nam wsparcia dla Nickiego Pedersena. W Toruniu wyszło jednak odwrotnie. Drużyna punktowała, ale nasz lider nie przywoził trójek. Taki jest sport.
Na drugiej stronie dalsza część rozmowy z Pawłem Baranem.
[nextpage]Po meczu w Toruniu narracja zmieniła się jednak kompletnie. Wszyscy mówili, że teraz to Unia na pewno spadnie, a pan był optymistą, bo w zespole było sporo silnych punktów i zabrakło tylko trójek Pedersena. W niedzielę Nicki wskoczył na swój optymalny poziom. Co się u niego zmieniło?
Nic się nie zmieniło. To był inny dzień i inne zawody.
A może po prostu nie było dzień wcześniej Grand Prix?
W tym roku jechaliśmy już mecze po zawodach Grand Prix. Jeden z turniejów Nicki zakończył upadkiem, a dzień później w naszych barwach był trudny do zatrzymania dla rywali. Proszę mi wierzyć, że nie ma żadnej reguły. Czasami po prostu nie wychodzi, ale to nie dzieje się ze względu na to, że dzień wcześniej ktoś jechał w Grand Prix.
W meczu z Włókniarzem w pana zespole nie było słabych punktów. Czy czuje pan, że udało się zbudować optymalną formę na najważniejsze spotkanie?
Z tą naszą formą jest różnie. Mamy wzloty i upadki. Z Fogo Unią też wszyscy stanęli na wysokości zadania, a w meczu ze Stalą Gorzów nikt nie zrobił dwucyfrowego wyniku. Nie wiem, którą wersję zobaczymy w niedzielę, ale z jednego powodu jestem optymistą. Występy naszych zawodników w ligach zagranicznych pokazują, że ustabilizowali swoją jazdę na wyższym poziomie. Poza tym punktowaliśmy w Toruniu i u siebie. Wiary nam na pewno zabraknie. Falubaz jedzie u siebie, powinien mieć atut, ale my się ich nie boimy. Jedziemy wygrać.
Falubaz ostatnio poległ w Grudziądzu, a wy wygraliście z Włókniarzem. Sfera mentalna przed takim meczem, jak ten niedzielny, ma duże znaczenie?
Nie wiem, jakie są nastroje w Zielonej Górze. Mogę mówić za siebie. Mamy spokój w głowach. Po wygranym meczu na kolejne spotkanie jedzie się na pewno lepiej. Gdybyśmy przegrali z Włókniarzem i kilku zawodników by nie punktowało, to pewnie byłby problem i niepewność. Czasu na poprawę nie byłoby zbyt wiele, bo jadą ligi zagraniczne, a w sobotę jest Grand Prix. Z drugiej jednak strony nie ma mowy o tym, że wygrana z częstochowianami nas uśpiła.
A pan jak się przygotowuje? Pójdzie pan na żywioł ze zmianami czy wszystkie scenariusze są już dokładnie rozpisane?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że pójdę na żywioł. Już na etapie ustawiania składu analizowałem, jak będą układać się biegi. Nie zawsze wszystko da się zaplanować. Wiele zależy od tego, co wydarzy się na miejscu w Zielonej Górze. Z tymi rezerwami to w ogóle jest różnie. Czasami mówi się, że my trenerzy popełniliśmy błąd, że nie trafiliśmy ze zmianą, bo zawodnik stracił pozycje na dystansie. Jaki jednak my mamy na to wpływ? Żaden.
Zmierza pan do tego, że rola trenerów i menedżerów jest przeceniana?
Nie o to mi chodzi i nie zamierzam umywać rąk czy mówić, że nie mamy na nic wpływu. Brakiem odpowiednich ruchów taktycznych można przegrać mecz i to nie ulega żadnej wątpliwości. Uważam jednak, że oceny powinny być wyważone. Tymczasem czasami ocenia się tylko efekt, a nie zamysł. Trener nie ma wpływu na to, że po wygranych wyścigach zawodnik jadący w ramach rezerwy taktycznej kompletnie się pogubił. A często słyszy się wtedy, że zmiana była nietrafiona. Sam przerabiałem to w Tarnowie. Zawodnik, którego wstawiłem z taktycznej, bo dobrze się wcześniej spisywał, przegrał start i nie był w stanie nic zrobić. Czy dziś zachowałbym się inaczej i nie zrobił tej zmiany? Nie. Nie uważam, że to był błąd, bo liczył się zamysł. Niestety, najwięcej i tak na końcu zależy od tych, którzy wyjeżdżają na tor.
ZOBACZ WIDEO #EkspertPGEE zawodnicy Fogo Unii Leszno