Niedzielny mecz w Zielonej Górze kosztował Duńczyka mnóstwo nerwów. Po dwóch wyścigach miał na swoim koncie tylko dwa punkty i nie wiedział, dlaczego brakuje mu szybkości. Okazało się, że przyczyną jego kłopotów był zapchany gaźnik. Po wymianie tego elementu (swój gaźnik użyczył Alex Zgardziński) Michael Jepsen Jensen był już nie do złapania, wygrywając swoje trzy kolejne gonitwy.
Najważniejsze zwycięstwo odniósł w 15. biegu, gdy wspólnie z Patrykiem Dudkiem zapewnił Falubazowi Zielona Góra przedłużenie szans na utrzymanie w PGE Ekstralidze. Jeśli ostatni wyścig tego spotkania padłby łupem Grupy Azoty Unii Tarnów, zielonogórzanie spadliby do Nice 1.LŻ.
- Emocje były niesamowite. Mój puls przed ostatnim wyścigiem był niewyobrażalnie wysoki. Na pierwszym łuku, gdy widziałem, że Patryk zablokował Pedersena, głęboko odetchnąłem i już wtedy byłem pewny, że będzie dobrze. Wiedziałem jednak, że musimy zachować skupienie do linii mety, bo w tym sporcie wszystko może się wydarzyć. Z drugiej strony, gdy prowadziliśmy 5:1, a potrzebowaliśmy dwóch punktów do sukcesu, tylko kataklizm mógł nam odebrać upragniony wynik. Gdy dojechaliśmy na metę z Patrykiem, wszystko z nas zeszło, poczuliśmy wielką ulgę i pomyśleliśmy "cholera, zrobiliśmy to!". To było coś świetnego - wspomina Michael Jepsen Jensen.
Duńczyk świetnie odnalazł się w Falubazie, do którego trafił przed tym sezonem. Stał się mocnym punktem drużyny, a lepszą średnią biegową od Jepsena Jensena w zielonogórskim zespole uzyskał tylko Dudek. Jego zakontraktowanie okazało się strzałem w "10" w wykonaniu szefostwa Falubazu. - Podczas rozgrywek co prawda miałem trochę kłopotów, ale generalnie ten sezon jest dla mnie bardzo przyzwoity. Liczę, że jako drużyna zakończymy go wygranym barażem - mówi Jepsen Jensen.
ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po grudziądzku