Duński żużlowiec nigdy nie miał w środowisku wielu przyjaciół. Łatwiej wymienić tych, którzy nie poczuli na własnej skórze skutków jego bezpardonowej jazdy. Nicki Pedersen zalazł za skórę wielu. Nie oznacza to jednak, że teraz można go bezkarnie obrażać. Duńczyk nadal jeździ twardo, ale w porównaniu z wcześniejszymi sezonami, nie fauluje tak często jak kiedyś. - Myślę, że gdybyśmy odcięli grubą kreską jego akcje z przeszłości, nikt by teraz nie zauważył, że jest to zawodnik ostro jeżdżący - uważa nasz ekspert, Krzysztof Cegielski.
W 2015 roku w Elitserien wściekły Greg Hancock skoczył na Pedersena, zrzucając go z motocykla. Wcześniej Amerykanin przewrócił się po ataku duńskiego żużlowca. Komu jak komu, ale jeśli oazie spokoju Gregowi Hancockowi puściły nerwy w stosunku do Pedersena, to musiało być coś na rzeczy. I żeby był jasność. Również w tym przypadku nie był to jakoś szczególnie podły atak Pedersena na Hancocka. Po prostu Amerykanin wybuchł, bo w jego oczach Duńczykowi należało się wymierzyć własnoręcznie sprawiedliwość za całokształt ostrej jazdy Pedersena. - Myślę, że wszystko bierze się stąd, że Nicki regularnie nie do końca szanował swoich rywali. Sam o tym wie, jak jeździł, ile razy powodował wypadki na torze - dodaje Cegielski.
Podczas ostatniej Grand Prix w Gorzowie nie wytrzymał Maciej Janowski. Jego również trudno było podejrzewać o to, że będzie pokazywał w stronę kogokolwiek środkowy palec, czy zajeżdżał drogę w tunelu pod parkiem maszyn. A jednak chłopak z chłodną głową tym razem nie wytrzymał. Nerwową reakcję tłumaczył później również tym, że Nickiemu Pedersenowi nazbierało się przez lata. - Na taką opinię Duńczyk sobie zapracował. Nie zmienimy tego w jego faktach z kariery. Myślę, że to jest taka jego gra i czasami celowe zagrania. Każdy z tych wielkich mistrzów trochę sobie pogrywał z innymi - uważa Cegielski.
ZOBACZ WIDEO Piotr Świderski, nSport+: Cudu w Częstochowie nie będzie. GKM nie załatwi Get Well awansu do czwórki
Duńczyk wszem i wobec oburzony jest postępowaniem kolegów z parku maszyn, którzy czasami eksplodują i posuwają się do rękoczynów czy niewybrendych gestów. Ba, domaga się nawet dla nich surowszych kar. Nicki najwyraźniej grubą kreską chce odciąć swoje dawne zachowanie i często bardzo brutalne ataki na rywali. Jak widać, w przypadku Pedersena obowiązuje moralność Kalego...
Wystarczy przypomnieć akcję sprzed czterech lat z Malilli, gdzie po półfinale Grand Prix doszło do ostrej szamotaniny pomiędzy wspomnianym wcześniej Pedersenem, a Matejem Zagarem. Słoweniec również nie słynie ze szczególnie pokornego charakteru. Ot, trafiła kosa na kamień. Zagar uderzył Pedersena w kask. Ten mu odpłacił kopniakiem, a na koniec w parku maszyn zwyzywali się od najgorszych.
Dlatego teraz dziwnie brzmią słowa Nickiego Pedersena, który domaga się ostrzejszej kary dla teamu Macieja Janowskiego za scysję z Gorzowa, tłumacząc to m.in. że takie zachowanie nie jest dobrą promocją dla żużla. Jego pyskówka z Zagarem z Malilli z 2014 roku, gdzie padały bardzo obraźliwe słowa w jedną i drugą stronę, była przecież jeszcze większym skandalem.
Nicki nie zawsze był winowajcą wszystkiego, co złe w speedwayu. W Melbourne w 2015 roku to Sam Masters był tak wściekły po ataku Nickiego Pedersena, że uderzył mechanika Duńczyka, Marka Hućkę. Wtedy również doszło do zupełnie niepotrzebnej szamotaniny. Jadący z dziką kartą Masters sukcesami Duńczykowi nie dorasta do pięt, a już na pewno zachowanie Australijczyka w stosunku do trzykrotnego mistrza świata było nie na miejscu.
Ostatnimi czasy zrobiła się w ogóle moda by napiętnować Duńczyka. W tym sezonie w Malilli upust swoim emocjom dał także Tai Woffinden. Brytyjczyk raczej też nie należy do żużlowców, którzy byliby skorzy do bijatyki na torze czy w parku maszyn, a jednak miał co nie co do powiedzenia Pedersenowi. Bezpardonowe przyblokowanie na wyjściu z ostatniego wirażu półfinału Grand Prix Skandynawii bynajmniej nie upoważniało lidera cyklu SGP do takiego zachowania.
Z drugiej strony często zdarzają się sytuacje, że wystarczy lekki kontakt rywala z Pedersenem, a ten od razu przewraca się niczym rażony piorunem. - Nicki umie to zrobić. To fakt, ale nie wyróżniałbym go jakoś specjalnie, bo jest wielu zawodników, którzy potrafią to wykorzystywać - kończy Krzysztof Cegielski.
Cykl Grand Prix bez Nickiego Pedersena z pewnością byłby nudniejszy. Duńczyk dodaje kolorytu tej rywalizacji, choć nie liczy się już od dawna w walce o najwyższe laury. Potrafi jednak cieszyć się z sukcesów jak dziecko co zaprezentował w Malilli. Zdecydowanie lepiej oglądać szczęśliwego Nickiego Pedersena po kolejnych wygranych niż faulującego czy przepychającego się z rywalami w parku maszyn. Problemem Pedersena jest to, że czasu nie cofnie i łatki brutala tak łatwo nie zerwie. Innych żużlowców przeszłość Duńczyka nie upoważnia jednak do tego, by nie trzymać nerwów na wodzy.