Miedziński trafił z ustawieniami w decydującej chwili. "Mieliśmy nóż na gardle"

WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Na zdjęciu: Adrian Miedziński przed Antonio Lindbaeckiem
WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Na zdjęciu: Adrian Miedziński przed Antonio Lindbaeckiem

To był jeden z najtrudniejszych meczów dla Adriana Miedzińskiego. Nieudany dla niego początek starcia forBET Włókniarza z MRGARDEN GKM-em (45:45) wprowadził niepokój. W decydującym momencie wszystko jednak zagrało po myśli zawodnika Lwów.

Adrian Miedziński zaczął konfrontację z grudziądzanami od dwóch zer. W pierwszym starcie dość mocno przeszkadzał mu Przemysław Pawlicki, choć sam zawodnik Włókniarza winy doszukuje się u siebie. Później pomylił się z ustawieniami sprzętu. - W pierwszym starcie mój błąd, bo mnie pociągnęło. W drugim poszliśmy w złą stronę z ustawieniami - przyznał w rozmowie z naszym serwisem. Wstrzelił się kapitalnie na ostatni bieg, niezmiernie istotny dla losów Włókniarza w tej konfrontacji i sytuacji w tabeli. Miedziński dwoił się i troił, wyginał na motocyklu. Gołym okiem było widać, że dał z siebie wszystko.

Poskutkowało. Dojechał do mety drugi za plecami Fredrika Lindgrena i Włókniarz wyszedł na prowadzenie. - Przyznam szczerze, że trenerowi Markowi przed ostatnim starem mówiłem, że czuję, iż nie jest dobrze. Robiliśmy zmiany, które uważałem, że będą rozsądne. Na szczęście to wystarczyło, ale na pewno przed tym wyścigiem nie byłem pewien - powiedział nam niedługo po meczu Adrian Miedziński. - Mieliśmy już nóż na gardle. Było ciężko, cieszę się niezmiernie, że się udało. Kamień z serca spadł, można nawet rzec, że głaz. Cieszę się też, że w końcu mamy ten mecz za sobą. Jak to się mówi, do trzech razy sztuka - kontynuował zawodnik Włókniarza.

Mówił on o tym, że jest szczęśliwy z obrotu spraw i awansu Lwów do fazy play-off, ale w trakcie rozmowy nie było po nim tego widać. Przyznał, że cały czas kłębią się w nim emocje. Dodatkowo zdawał sobie sprawę, że jeśli Włókniarz przegra to jego kosztem do najlepszej czwórki awansuje Get Well Toruń, klub, którego Miedziński jest wychowankiem. - Nie będę ukrywać, że dużo mnie kosztowały te zawody, bo wszystko się rozgrywało między drużynami z Częstochowy a Torunia. GKM Grudziądz podszedł do tego meczu na luzie, bez żadnego ciśnienia i cokolwiek by się wydarzyło to nie zmieniłoby ich sytuacji. My natomiast mieliśmy nóż na gardle, tym bardziej po moich nieudanych dwóch pierwszych biegach. W pewnym momencie nie wiedziałem, co zrobić. Czy zostać na pierwszym motocyklu, a może przesiąść się na drugi. Milion myśli przelatywało przez moją głowę. Bogu dzięki, że dobrze się to dla nas skończyło - relacjonował nam reprezentant klubu z Częstochowy.

Najbardziej udany w jego wykonaniu był ostatni wyścig, ale już wcześniej prowadził z Antonio Lindbaeckiem. Miedziński wyjaśnił, dlaczego nie utrzymał pierwszej pozycji w 12. wyścigu: - Myślałem, że po dużej znajdę prędkość jak zazwyczaj w Częstochowie. Tor jednak był inny po opadach deszczu, do tego mamy niższą temperaturę i nawierzchnia inaczej się zachowywała. Popełniłem błąd, ponadto czułem, że moje ustawienia nie są idealne. Chyba dopiero na ten ostatni wyścig wszystko się odpowiednio zgrało.

Awans Włókniarza do fazy play-off przypieczętował w ostatniej odsłonie Leon Madsen . Duńczyk wręcz wyszarpał drugie miejsce, które w finalnym rozrachunku premiowało częstochowian. - Nie oglądałem tego biegu - szczerze podsumował Adrian Miedziński. - Usiadłem w boksie, ale, mimo że zatkałem sobie uszy, słyszałem reakcję trybun - uzupełnił i w tym momencie nerwy chyba trochę go opuściły, bo szeroko się uśmiechnął.

ZOBACZ WIDEO Tomasz Dryła, nSport+: Widziałem w piątce Sajfutdinowa, zamiast Woffindena

Źródło artykułu: