Temat zaległości w polskim żużlu wraca corocznie o tej porze jak bumerang. W gabinetach prezesów trwa teraz dramatyczna walka z czasem. Jak znaleźć na szybko środki, aby pospłacać wszystkich wierzycieli i wywiązać się z umów zawartych przed sezonem.
Co ciekawe na wzór do naśladowania wyrasta zespół, który jako jedyny ma swoją siedzibę poza granicami naszego kraju i od wielu lat z powodzeniem ściga się w Nice 1.LŻ bez prawa awansu do PGE Ekstraligi - Lokomotiv Daugavpils.
Łotysze mogliby uczyć naszych działaczy gospodarności i tego jak poruszać się w ramach określonego budżetu, a nie wydawać wirtualne pieniądze i egzystować według zasady "jakoś to będzie". - Wszyscy zawodnicy są spłaceni. Służby porządkowe też. Nie mamy żadnych zaległości, a klub nie jest zadłużony - tłumaczy trener Lokomotivu Nikołaj Kokin.
Żeby było śmieszniej to sami przedstawiciele łotewskiego klubu musieli dopominać się od swoich żużlowców żeby ci w końcu zainteresowali się zarobionymi pieniędzmi. - Proszę zapytać naszych zawodników jak jeszcze niedawno wyglądała sytuacja. Każdy z nich, bez wyjątku potwierdzi moje słowa. Kilka tygodni temu sami prosiliśmy zawodników, aby wysłali swoje faktury, bo nie mamy jak formalnie uregulować należności - dodaje Kokin.
ZOBACZ WIDEO Polskim żużlowcom brakuje kropki nad "i", ale wciąż są potęgą
O Łotyszach z pewnością pójdzie teraz w świat fama jako solidnym i rzetelnym płatniku. Może i nie latają tam w powietrzy bajońskie sumy, ale przynajmniej nie czeka się na zarobione pieniądze pół roku.
To ułatwia rozmowy z zawodnikami, które według szkoleniowca Lokomotivu lada dzień powinny zakończyć się w większości przedłużeniem umów. Z ubiegłorocznego zestawienia ubędzie tylko Peter Ljung.
Wielu (nie piszę każdy) chce mieć dobry/lepszy skład i dobre miejsce w rabeli mimo krótkiej "kołdry".