Nie trzeba być wybitnym żużlowcem, żeby zostać później dobrym trenerem. Mariuszowi Staszewskiemu nie brakowało sukcesów w karierze sportowej. Największym było wicemistrzostwo Europy w 2001 roku, kiedy to był u szczytu swojego sportowego dorobku. Później kończył z żużlem, ale licencję odnowił na torze w Ostrowie i właśnie od tego momentu zdecydowaną większość swojej kariery sportowej, a później trenerskiej związał z tym miastem. - Nie będę krył, że to na stadionie w Ostrowie czuję się jak w domu. Pochodzę z Gorzowa, ale Ostrów stał się moim drugim domem. Czuję się tutaj bardzo dobrze. O przeprowadzce z Gorzowa na stałe na razie nie myślę - zastrzega jednak Staszewski.
To w Ostrowie gorzowianin obchodził jubileusz 20-lecia startów na żużlu. Karierę ostatecznie zakończył w Rawiczu po odniesieniu ciężkiej kontuzji kręgosłupa. - 40 lat to nie czas na łamanie kręgosłupów. Postanowiłem definitywnie zakończyć karierę sportową i zająć się trenerką - mówił wtedy Staszewski. W 2016 roku, kiedy nie było ligowego żużla, Staszewskiego do Ostrowa namówił prezes Radosław Strzelczyk, który szukał trenera do odradzającej się wtedy szkółki żużlowej przy nowym klubie.
Wybór ten okazał się strzałem w dziesiątkę. Staszewski od podstaw stworzył szkółkę, której nie powstydziłoby się pewnie kilka klubów ekstraligowych. Z pasją zabrał się do ciężkiej pracy. - Daje to naprawdę ogromną satysfakcję, kiedy widzisz postępy chłopców, którzy przychodzili do szkółki, nie potrafiąc nawet jechać na motocyklu, a po kilku miesiącach pokonywali płynnie wiraże ostrowskiego toru - podkreśla młody stażem szkoleniowiec.
Na początku Staszewski sam zawsze wskakiwał na motor, a adeptów sadzał na ramie. Od razu widać było, że ma podejście do pracy z młodzieżą. Z pasją przekazywał wskazówki i doświadczenie, które zebrał przez lata na polskich i europejskich torach. Młodzi chłopcy wsłuchiwali się w trenera z dużym zaciekawieniem. Widać, że cieszy się u nich sporym autorytetem. Czasami musi podejmować trudne decyzje. Jedni do szkółki przychodzą, drudzy odchodzą. - Żużlowca można na siłę zrobić z każdego, ale czy o to chodzi? - mówił w jednym z wywiadów. Ważniejsza jest selekcja i wybranie tych perełek, które mogą później coś w tym sporcie osiągnąć.
Doczekał się już pierwszych wychowanków zarówno na motocyklach o pojemności 250 cm3, jak i popularnych "pięćsetkach". - Kiedy zdawali egzamin, była adrenalina. Przecież to moi pierwsi wychowankowie, których od podstaw uczyłem jeździć. Podobnie było, gdy Sebastian Szostak debiutował w prawdziwych zawodach. Nerwy się pojawiły - nie kryje Staszewski. Właśnie wspomniany Szostak uchodzi za spory talent. Na dzień dobry wygrał swój pierwszy prawdziwy wyścig w zawodach. - Ten chłopak ma to coś. Kolejni też zdolni czekają w szkółce na egzamin. Muszą osiągnąć odpowiedni wiek - dodaje Staszewski.
Bardzo przeżył, kiedy przeczytał w mediach, że w Częstochowie odkryto talent Franciszka Karczewskiego. Nie mógł zrozumieć, jak ktoś przypisuje sobie jego pracę. - Ten chłopak tak jeździ, bo prawie trzy lata trenował pod moim okiem w Ostrowie. Uczyłem go wszystkiego od podstaw. Owszem, widać było, że Franek smykałkę do żużla ma. Łapał wszystko szybciej niż inni - mówił, kiedy w mediach pojawił się temat jego wychowanka, który zdecydował się na dalsze treningi we Włókniarzu.
Gorzowianin jeszcze jako zawodnik szybko stał się ulubieńcem ostrowskich kibiców. Zjednał ich nie tylko skuteczną postawą na torze, ale także podejściem do fanów. Zawsze znajdzie czas na pogawędkę, przywita się, uśmiechnie. Słowem, swój chłop. Jednym z najbardziej wzruszających momentów w karierze Staszewskiego była owacja, jaką ostrowscy fani zgotowali swojemu kapitanowi podczas przedsezonowej prezentacji. Na scenie pojawili się już wszyscy zawodnicy drużyny, a kiedy spiker wyczytał nazwisko Mariusza Staszewskiego, komplet publiczności wstał i na stojąco zaczął skandować: kapitan, kapitan, kapitan. - Łezka w oku się zakręciła - nie krył wtedy wyraźnie wzruszony Staszewski.
Już w pierwszym sezonie prowadzenia ligowej drużyny otarł się o awans do finału 2 LŻ. Dwóch punktów brakło w półfinale, by pokonać faworyta z Lublina. Fortuna nie sprzyjała jego zespołowi, bo kontuzji nabawił się Zbigniew Suchecki, a Sam Masters nie miał wolnych terminów. W sezonie 2018 zaatakował Nice 1. LŻ z pozycji czarnego konia. W starciu ze Stalą Rzeszów nikt praktycznie nie dawał szans MDM Komputery TZ Ostrovia. Finał przegrał tylko dwoma punktami. W barażu natomiast dwukrotnie poprowadził swój zespół do zwycięstw nad Polonią Piła i mógł świętować awans. - To pierwszy sukces w tej krótkiej karierze trenerskiej. Mam nadzieję, że nie ostatni - śmiał się, trzęsąc z zimna po tym, jak został oblany zwycięskim szampanem.
Staszewski oprócz umiejętności, trenerskiego nosa, wiedzy i doświadczenia ma jeszcze jedną ważną cechę - znajomości w środowisku. Przykłady? Pierwszy z brzegu to zakontraktowanie na baraż Mateusza Cierniaka. Nie byłoby tego rewelacyjnego debiutu w barwach TŻ Ostrovia, gdyby nie wieloletnia znajomość z tatą Mateusza, Mirosławem Cierniakiem. Pewnie do Ostrowa znacznie dalej miałby także Grzegorz Walasek, gdyby nie trener Staszewski. - Zarówno z Grzegorzem Walaskiem jak i Tomaszem Gapińskim znamy się od lat. Pewnie ta znajomość nie przeszkodziła w tym, by trafili do mojego zespołu - mówił skromnie nasz bohater.
Staszewskiego chwalą żużlowcy, z którymi współpracuje. Podkreślają, że czuje żużel, bo przecież jeszcze niedawno sam siedział na motocyklu. Zawodników do drużyny dobierał nie tylko pod kątem sportowych umiejętności, ale również charakterów. – Atmosfera w parku maszyn musi być. Chodzi o to, by jeden drugiemu pomagał, a nie patrzył wilkiem - podkreśla Staszewski, który nie kryje, że przy budowie składu TŻ Ostrovia na sezon 2019 sporo się napracował. - Cieszę się, że jest to już za mną. Kosztowało mnie to dużo zdrowia. Nie były to łatwe rozmowy. Najważniejsze, że zespół mamy solidny i wstydu nie powinniśmy przynieść - dodaje.
Co ciekawe, Staszewski budował drużynę, nie mając jeszcze ważnego kontraktu na przyszły sezon. Obie strony były jednak przekonane, że do dalszej współpracy dojdzie. - Rozmawiamy o trzyletniej umowie. Prezes z natury jest optymistą, ale myślę, że powinno być w porządku - mówi o toczących się negocjacjach Staszewski. - Jesteśmy już po słowie. Z Mariuszem Staszewskim szczegóły nowej umowy omówiliśmy. Myślę, że w grudniu usiądziemy i podpiszemy kontrakt na trzy lata. Cieszymy się, że Mariusz zostaje z nami. On czuje się częścią tego klubu. Planujemy razem budować przyszłość. Misja Mariusza Staszewskiego w szkółce jest długofalowa, stąd też chcemy, by kontynuował rozpoczęte dzieło - kończy prezes Strzelczyk, który miał nosa powierzając Staszewskiemu najpierw szkółkę, a później prowadzenie pierwszego zespołu.
ZOBACZ WIDEO Kacper Woryna: Nie wyobrażam sobie klubu bez prezesa Mrozka. On zna się na żużlu, a takich ludzi brakuje