[b]ZA
[/b]
Nowy menedżer Koziołków? Jacek Ziółkowski - kandydat idealny!
Zdecydowanie popieram inicjatywę powierzenia drużyny Speed Car Motoru Lublin Jackowi Ziółkowskiemu. Jeśli gdzieś pojawiłaby się ankieta, a klub pozostawiłby wybór następcy Dariusza Śledzia kibicom, pan Jacek dostałby mój głos. Dlaczego? Byłaby to swego rodzaju kontynuacja cyklu odbudowy Motoru i stawiania go po wielu latach na solidnych fundamentach. Śledzia już nie ma, wybrał ofertę Betard Sparty Wrocław, ale zostałaby jego prawa ręka, człowiek, którego namawiał do współpracy i bez którego nie potrafił wyobrazić sobie powrotu Motoru na żużlową mapę Polski.
Ziółkowski ma kilka niepodważalnych atutów, predestynujących go do objęcia schedy po "Rybce". Przede wszystkim to jeden z symboli tej dyscypliny sportu w Lublinie. Facet, który zjadł zęby na żużlu. Praktycznie całe życie mieszkał nieopodal stadionu, oddychał lubelskim środowiskiem, a gdy otworzył okno w domu, czuł unoszący się w powietrzu zapach spalonego metanolu. Nie będzie mu więc obojętny los tego zespołu. Nie machnie ot tak ręką na porażkę, tylko będzie zachodził w głowę, co poprawić i pozmieniać, aby było lepiej.
Wiele lat był sędzią, a później kierownikiem drużyny. Podobną funkcję piastował też w niedalekim Rzeszowie. Ostatnio, od jednego menedżera usłyszałem, że dziennikarze częściej na piedestał właśnie ich, a prawda zgoła odmienna. To kierownik drużyny ma dużo większe uprawnienia.
Co jeszcze przemawia za Ziółkowskim? Nie znam go osobiście, ale sprawia wrażenie bardzo sympatycznej i elokwentnej persony, posiadającej znakomity kontakt ze wszystkimi wokół. Kilka lat na wieżyczce i kilkadziesiąt poprowadzonych imprez z tej perspektywy świadczy o tym, że przygotowanie nawierzchni też nie powinno być mu obce.
Wszędzie był szanowany i chwalony za zapał z jakim wykonuje, to co do niego należy. Słuchając wypowiedzi pana Jacka odnoszę wrażenie, że dla niego to nie jest zwykła praca, ale też pasja. Oddał całe życie żużlowi i może o nim opowiadać godzinami. Takich ludzi nie powinno się wypuszczać, a obsadzać na eksponowanych stanowiskach.
Jestem przeciwny zatrudnianiu ludzi z zewnątrz, zwłaszcza gdy ma się pod nosem takie osoby do wykorzystania. Ktoś, dajmy na to z drugiego końca Polski nigdy nie będzie utożsamiał się z klubem w takim samym stopniu, jak pan Ziółkowski z Lublinem, pan Jacek Frątczak z Falubazem, pan Marian Wardzała z Tarnowem, czy pan Marek Cieślak z Częstochową. Na miejscu dyrektora Jakuba Kępy długo wierciłbym Ziółkowskiemu dziurę w brzuchu, aby ten dał się przekonać do wizji prowadzenia zespołu. Zdaje sobie jednak sprawę, że może być to misja niewykonalna.
Gdzieś dało się już usłyszeć, że pan Jacek nie jest zainteresowany nadstawianiem karku za wyczyny ekipy Motoru w PGE Ekstralidze. Z jednej strony szkoda, a z drugiej trochę to rozumiem. Gdyby jednak utrzymał jakimś cudem lublinian w najlepszej lidze świata, zasłużyłby na pomnik za życia. W przypadku spadku nic by się przecież nie stało. Nieco z przekąsem można bowiem już stwierdzić, że Motor został przez większość zdegradowany do Nice 1.LŻ, zanim ruszyły rozgrywki.
ZOBACZ WIDEO Janusz Kołodziej był na granicy wyczerpania. Krok od anoreksji
PRZECIW
Ślączka pasuje do Wilków jak kwiatek do kożucha.
Zdaje sobie sprawę, że tą tezą mogę wywołać burzę nie tylko wśród kolegów redakcyjnych. Postanowiłem, że jednak zmierzę się z ich zdziwionym wzrokiem. Wilki Krosno to nowy projekt, ze świeżym spojrzeniem i stosunkowo młodymi osobami u sterów. Wiceprezes Grzegorz Leśniak ma głowę pełną fajnych i nowoczesnych pomysłów. Jak na krótki okres funkcjonowania tego klubu, marketingowo Wilki już biją na głowę wiele konkurencyjnych ośrodków, nawet z wyższej klasy rozgrywkowej. Dlatego nie potrafię sobie wyobrazić pana Janusza w Krośnie. Nie w nowym tworze. W KSM-ie tak, ale nie w Wilkach.
Szefowie klubu podkreślają, że chcą być wiarygodni, powalczą o fazę play-off w 2. Lidze Żużlowej, ale ciśnienia na awans jeszcze w przyszłym roku nie będzie. Może warto więc wziąć do rządzenia zespołem jakąś młodą i pełną energii osobę. Taką na dorobku, która będzie się uczyć fachu trenera na żywym organizmie. Kogoś, kto był związany wcześniej z żużlem, ale np. zawiesił niedawno żużlowe buty na kołku, a teraz stara się odnaleźć w tym sporcie, ale już w nowej roli. Świetnym kandydatem był Stanisław Burza, ale opieszałość Wilków wykorzystała Wanda Kraków. Nie mnie oceniać, czy "Stanley" dobrze zrobił. Na lokalnym rynku i ościennych miastach z pewnością znalazłyby się kolejne nowe twarze z dużym zapałem do pracy, znające przy tym realia obowiązujące w obecnym żużlu.
Mam wrażenie, że Janusz Ślączka zatrzymał się swoim modelem pracy na jakiejś epoce archaicznej. Jego metody, które zdawały egzamin jeszcze kilka lat temu, nie przystają do aktualnych trendów panujących w speedwayu. Świat niestety poszedł do przodu. To tak, jakby Ślączka miał w domu jeszcze telewizor z dużym kineskopem i poszedł w gości do kumpla po fachu, u którego wisi na ścianie najnowszy model z funkcją Super HD i 4K. Pan Janusz robi wielkie oczy, dolna szczęka obija mu się o podłogę, a na koniec pyta: To jest coś takiego!?
Wybitny trener Jose Mourinho zdobywał Ligę Mistrzów z FC Porto i Interem odpowiednio w sezonach 2003/2004 i 2009/2010. Szmat czasu. Teraz z roku na rok zalicza powolny zjazd, coraz mocniej jest krytykowany za styl gry swoich zespołów i odcina kupony za dawne sukcesy. "Jedzie na nazwisku". Casus 47-latka jest podobny. "Jedzie" na renomie. W Polsce do jego odpowiednika mógłby aspirować Franciszek Smuda. Niegdyś szkoleniowiec ze wspaniałymi wynikami i gablotami pełnymi trofeów. Teraz już trochę obiekt szydery.
Bo magia nazwiska Ślączki nadal działa. Przed kolejnym sezonem mocno zapragnął go mieć w Rybniku prezes Krzysztof Mrozek. Sondowała Stal Rzeszów. Ale on i tak wciąż pozostaje bez pracodawcy. Może kłócenie się o swoje i przybierania postawy bulteriera to jeszcze nie wszystko?
Prezes Witold Skrzydlewski swego czasu jak mantrę powtarzał, że trzymając u siebie Ślączkę ma najlepszego trenera w Polsce. Po sezonie 2018 ten pogląd chyba się zmienił. Nijak nie trafiają do mnie argumenty, że zawodnicy Orła mieli problemy z okiełznaniem nowego obiektu w Łodzi. Treningów było aż nadto żeby dostosować się do nawierzchni. Zespół w takim składzie osobowym miał po prostu obowiązek awansować do fazy play-off, nie wypominając walki o awans do PGE Ekstraligi. Słowo kompromitacja nie będzie więc chyba nadużyciem.
Tu nie chodzi tylko o świeże sprawy. Już w poprzednich sezonach, jeszcze na starym torze, dało się już usłyszeć od samych zawodników, że ci mają ruletkę z ustawieniami motocykli. Co innego serwowano im na treningach, a co innego na zawodach. Zresztą i na treningach dzień po dniu bywało różnie. Nie umiał po prostu zapanować na odpowiednim przygotowaniem nawierzchni. Pod koniec chyba nie potrafił też dotrzeć do swoich podopiecznych. Wydaje się, że nie takiego trenera potrzebują Wilki.
Choć jeśli w gabinetach przy Legionów zapadły już wiążące decyzje i kwestią dni, a może godzin, jest ogłoszenie Ślączki na stanowisku menedżera krośnian, to nie mam nic przeciwko, aby zadał kłam mojej teorii.
ZOBACZ WIDEO Janusz Kołodziej był na granicy wyczerpania. Krok od anoreksji
Ten, który naobiecywał przed sezonem, że specjalny sprzęt ściągnie do Krosna żeby przygotować nawierzchnie? ten, który co kolejkę praktycznie jako jede Czytaj całość