Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Awansował pan i wyjechał z Polski.
Adam Krużyński, przewodniczący rady nadzorczej Get Well Toruń, sponsor Nice 1.LŻ: Byłem dyrektorem Nice Polska, zostałem szefem sprzedaży w całej grupie, czyli Chief Sales Oficerem. Jeśli nie podróżuję po świecie, a mamy 20 firm córek i 130 krajów, w których oferujemy swoje usługi, to siedzę we włoskiej centrali. W Polsce jestem weekendowo.
To jak pan znajduje czas na żużel?
Staram się go mieć, bo to moja pasja, którą trudno wyeliminować z życia. Powiem więcej, żużel musi być dla złapania balansu. Bez niego moje życie byłoby trudne. Ciężko skupiać się na pracy zawodowej, potrzeba odpoczynku, a żużel jest odpoczynkiem.
Co na to żona?
Ma mnie dwa dni, ale rozumie, że musimy znaleźć też balans w naszym wspólnym życiu. Staram się, żeby to był bezpieczny balans. To jest trudne, ale raczej nie ze względu na żużel, lecz pracę w Nice i wiele związanych z tym podróży. Nie potrafiłbym jednak z tego zrezygnować. To jest dla mnie ważne, chcę dalej to robić.
Czyli życie na krawędzi. Jak długo pan to wytrzyma?
Chęć kontynuowania kariery i bycie w pierwszej linii grupy zarządzającej niesie za sobą konsekwencje, które z pokorą próbuję respektować. Jak będzie dobry balans dla rodziny, firmy i żużla, to może to trwać długo. Jak zauważę, że rodzina jest u kresu wytrzymałości, to zdejmę jakiś problem z głowy. O tym zdecydujemy wspólnie z żoną.
Jeśli jednak idzie o żużlowe podwórko, to menedżer Get Well Jacek Frątczak jest ważniejszy niż żona. Wielokrotnie podkreślał, że potrzebuje pańskiego wsparcia w trakcie spotkań i pan z nim jest.
I dalej będę. Chciałbym jednak doprecyzować, że zarywam czas prywatny dla Get Well, a nie dla Jacka. Jestem przewodniczącym rady nadzorczej, to wymusza moją obecność. Moja obecność w parku maszyn pomaga łagodzić obyczaje. Mam dobre relacje z zawodnikami, potrafię zachować zimną krew.
Jacek Frątczak powiedział kiedyś, że uwiarygadnia go pan w oczach zawodników. Mówił, że jak pana nie ma, to żużlowcom wydaje się, że mogą więcej, bo on nie ma legitymacji do rządzenia.
To trochę za dużo powiedziane, bo jednak Jacek ma poparcie zarządu i jest ważną, czy wręcz znaczącą postacią w klubie. Ma też jednak specyficzny charakter. On jest jak ogień, a ja jestem strażakiem, który chodzi z wodą i gasi trudne sytuacje. Zresztą nazywajcie mnie, jak chcecie. Mogę być też dobrym duchem.
Rok temu był pan wielkim budowniczym drużyny, która miała zawojować ligę. Teraz transferów zrobiliście niewiele. Rynek był trudny, czy nie chcieliście?
Rynek był faktycznie wąski i nie było specjalnie co wybrać. Zresztą niewielu dokonało spektakularnych zmian. Może jednak dobrze się stało, że zostaliśmy w tym samym gronie? Przecież w drugiej części sezonu zespół się poukładał i osiągnął niezły wynik. Do play-off zabrakło niewiele. I szkoda, bo mieliśmy szansę odegrać dużą rolę. Tym bardziej wierzę, że ta nasza stabilizacja będzie miała na Get Well zbawienny wpływ. Tylko juniorzy spędzają mi sen z powiek. Mocno się koncentrowaliśmy na tej pozycji, bo jest dziura, a młodzież, z którą pracuje Karol Ząbik dopiero za dwa, trzy lata będzie gotowa na ligę.
ZOBACZ WIDEO Tai Woffinden: Na PGE Narodowym najlepsza atmosfera i pełne trybuny
Wspomniał pan o koncentracji, ale Jakuba Miśkowiaka nie udało się pozyskać, a to był cel numer 1.
Czasami tak jest, że drogi klubu i zawodnika za nic nie chcą się połączyć. Nie chcę zrzucać na finanse, ale...
Nie może pan zrzucać na finanse, bo nikt nie uwierzy, że Get Well nie był w stanie konkurować z Włókniarzem.
Bo był, ale czasami wybory są podyktowane emocjami, czy jak było w tym przypadku, wiarą zawodnika, że jego kariera rozwinie się lepiej w danym miejscu. Jakub uznał, że w Częstochowie, pod okiem trenera Marka Cieślaka będzie mu lepiej. Mamy jednak Maksymiliana Bogdanowicza. To ciekawy zawodnik, który trenuje pod okiem Jacka i może być zaskoczeniem tej ligi. Umiejętności ma, cechy wolicjonalne też, a my zrobimy wszystko, żeby mu pomóc.
Wygląda jednak na to, że mogliście wziąć trenera Cieślaka i na tym fundamencie zbudować lepszy zespół.
Marek na pewno jest magnesem, bo to wybitny trener w polskim sporcie, ikona żużla. Poszliśmy jednak inną drogą. Jacek Frątczak był z nami w najtrudniejszych dla klubu chwilach. Chodzi mi o erę właścicielską Przemysława Termińskiego. Wraz z Jackiem zrobiliśmy wiele, by drużyna została w Ekstralidze. Teraz czas zbierać owoce. Wiem, że nie stawiają na nas, że nie widzą nas w play-off, ale zaskoczymy i chodzi nie tylko o sam awans do play-off.
Tak pan myśli? Holta po kontuzji, juniora, którego chcieliście brak, a jeszcze dodam, że rok temu Get Well zaczął dobrze jeździć po wypadku Holty, kiedy zniknął element rywalizacji o miejsce w składzie.
To był zbieg okoliczności. Sukcesy przyszły nie dlatego, że Holta wypadł i zmniejszyła się presja, lecz dlatego, że zawodnicy odzyskali równowagę po niezaleczonych kontuzjach. Mieliśmy też problemy sprzętowe. Pierwsza część sezonu była udręką, bo szukaliśmy silników, a tylko tuner Ryszard Kowalski był pewniakiem.
Chce pan powiedzieć, że choć Ryszard Kowalski mieszka pod Toruniem, to nie robi wam silników?
Robi, jest dobra współpraca. Jednak nie jest tunerem klubowym i nie dostarcza sprzętu wszystkim. Nasi juniorzy mogli jednak liczyć na jego wsparcie. Jack Holder także. Było widać, że mają dobry sprzęt. Będziemy to kontynuować.
Wie pan, że Get Well znalazł się na cenzurowanym, bo pierwszy raz od lat mamy taką oto sytuację, że nie ma żadnego seniora-wychowanka w kadrze.
Dwóch naszych wychowanków poszło do Marka Cieślaka. Jednak zarówno Adrian Miedziński, jak i Paweł Przedpełski byli w specyficznym momencie kariery. Szuka się negatywów, a trzeba dostrzec interes zawodnika. Dla nich obu zmiana klubu była szansą na zmianę na lepsze. Nic nie stoi na przeszkodzie, by kiedyś wrócili do Torunia, ale teraz potrzebowali czegoś innego. Zobaczymy, jak na nich podziała jazda z dala od domu. To może być dla nich dobra szkoła, taki test, który da im odpowiedź na pytanie, na ile są faktycznie wartościowymi żużlowcami.
Przejdźmy na pierwszoligowe podwórko, bo Nice właśnie przedłużył kontrakt sponsorski na pierwszą ligę. Tylko jaka ona będzie? Ile drużyn w niej pojedzie?
Powiem, że jeśli Stal nie wyjdzie z długów, to na pewno jej nie będzie, bo czas akceptowania startów tego typu drużyn już się skończył. Jest oczywiście licencja nadzorowana, gdzie mamy zaplanowany, zatwierdzony i przestrzegany plan spłaty. Tylko taką elastyczność jestem w stanie sobie wyobrazić. Na pewno chcę ośmiu zespołów, bo pięć lat to budowaliśmy, mamy ciekawy produkt, mocny sportowo i powinniśmy zrobić wszystko, by nie było kadłubowej wersji ligi. Siedem drużyn, to będzie kompromis dość zgniły.
Wspomniał pan o licencji nadzorowanej. To furtka dla Stali, która wcześniej taką miała i przy długach mogłaby ją na powrót otrzymać.
Nie mówię, że musi być Stal w pierwszej lidze. To PZM musi podjąć decyzję. Jest proces licencyjny, który jest bardzo ważny. Trzeba też sobie odpowiedzieć na pytanie czy Stal ma szansę funkcjonować dalej. A może lepiej to teraz szybko zamknąć, przed świętami, i rozmawiać z klubami, które chciałyby wziąć udział w rozgrywkach i mogłyby je wartościowo wzbogacić.