Z KSM-u pod skrzydła Janusza Kołodzieja. Przedwczesne odejście z Krosna wyszło mu na dobre (wywiad)

WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu: Stanisław Kępowicz
WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu: Stanisław Kępowicz

Stanisław Kępowicz od kilku miesięcy stara się odciążać Janusza Kołodzieja w prowadzeniu jego akademii. Według obserwatorów ma znakomite podejście do dzieci, a co najważniejsze, z jego pracy zadowolony jest sam założyciel.

W tym artykule dowiesz się o:

Kamil Hynek, WP Sportowe Fakty: Stosunkowo od niedawna współpracuje pan z Akademią Janusza Kołodzieja. Trenuje pan młodych adeptów z jego szkółki. Jak wasze drogi się zeszły?

Stanisław Kępowicz: Janusz zadzwonił do mnie i zapytał, czy byłbym chętny pomóc mu w szkoleniu młodego narybku. Zwrócił się do mnie z ta propozycją, ponieważ sam ma coraz mniej czasu. Natłok obowiązków nie pozwala mu przebywać z nami w takim wymiarze jakim z pewnością by oczekiwał. Zamierzał jednak, kontynuować pracę, którą zaczął kilka lat temu. Potrzebował osoby, która w pewnym sensie by go odciążyła. Zwrócił się do mnie, a ja nie zastanawiając się długo, postanowiłem podjąć rękawicę. Na początku zastrzegłem jedynie, że muszą zaakceptować mnie dzieci, młodzież, ludzie tam pracującym, rodzice. Wtedy nie będę widział przeciwwskazań, aby podzielić się wiedzą i uczyć młodych ludzi żużlowego rzemiosła. Kształcić nie tylko jazdę, ale pokazać również jak funkcjonować w tym sporcie. Tak to się zaczęło i kręci do teraz.

[b]

Niedawno rozmawiałem z Januszem Kołodziejem i bardzo pana chwalił. Mówił, że ma pan świetne podejście do dzieci.[/b]

Nie mnie to oceniać, ale jeżeli tak jest, to bardzo miło mi to słyszeć.

Jaki jest zakres pana obowiązków w szkółce Janusza Kołodzieja. Za co pan odpowiada i czym się zajmuje?

Prowadzę treningi na minitorach. Celowo użyłem liczby mnogiej, ponieważ Janusz dysponuje dwoma takimi obiektami. Jednym mniejszym, drugim większym. W zajęciach bierze udział młodzież w przedziale wiekowym 10-13 lat. Jeśli mam możliwość, wyjeżdżam też ze "starszyzną" na duże tory żużlowe. Jest to grono, które przygotowujemy do podjęcia egzaminu na licencję. W Akademii mamy obecnie kilku nieźle rokujących chłopaków. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości uzyskają żużlowe prawo jazdy i dołączą do "speedwayowey" rodziny.

ZOBACZ WIDEO Turniej "Gramy dla Tomka"

Wcześniej, w latach 90 pracował pan w charakterze trenera, nie tylko w rodzinnym Tarnowie. Doświadczenie wyniesione z tamtych czasów z pewnością przydaje się obecnie. Dostrzega pan jakieś różnice między aktualnym okresem, a np. dwadzieścia lat wstecz. Trudniej okiełznać młodzież, czy dorosłych?

Praktycznie w każdym klubie miałem do czynienia z młodymi żużlowcami. Myślę, że radziłem sobie z nimi z niezłym skutkiem. Najważniejsze jest zainteresowanie i chęci. Jeśli widzę, że dzieciak angażuje się w te dwa aspekty, robota od razu staje się łatwiejsza i przyjemniejsza. A czy ciężej dotrzeć do seniora, czy nieopierzonego małolata? Wydaje mi się, że nie ma to wielkiego znaczenia. Z każdym trzeba umieć rozmawiać i mieć inne podejście. Przede wszystkim trzeba zachować spokój i nabyć jakąś elementarną wiedzę żeby móc ją przekazać w odpowiedni sposób.

Nim rozpoczął pan przygodę z Akademią Janusza Kołodzieja, po wielu latach przerwy wrócił pan w sezonie 2018 do prowadzenia zespołu ligowego. Związał się pan z drugoligowym KSM-em Krosno. Przedwcześnie zamknął pan ten rozdział, odchodząc pod koniec rozgrywek. Dlaczego?

Siedzi pan w tym środowisku więc pewnie pan wie, jak to wygląda od środka w takich klubach. Praca w niektórych to ciężki kawałek chleba. Ja jestem obecny w tym sporcie od początku lat 80. Wówczas nabyłem papiery trenerskie. Dużo w swoim życiu widziałem. I jeżeli człowiek nie dogaduje się z ludźmi kierującymi danym klubem, to po co się męczyć? Z początku nie powiem, wszystko układało się bardzo fajnie. Skład mieliśmy ciekawy, wygrywaliśmy mecze, zawodnicy byli zadowoleni. A skoro wyniki notowaliśmy niezłe, to za nimi w parze szła także coraz lepsza atmosfera. Ruszył się temat szkółki. W końcu zaczęło się coś w tym względzie dziać, paru chłopaków siadło na motocykl i spróbowało pojeździć. Później, nasze relacje z prezesem i ludźmi kręcącymi się wokół klubu stopniowo psuły się. Wypominano mi, że popełniłem błąd, że powołałem na zawody nie tego zawodnika, co powinienem. Skoro tak uważali, wolałem odsunąć się w cień.

Czyli mam rozumieć, że krośnieńscy działacze ingerowali panu w skład?

Ingerencja to złe słowo. Podam przykład z jednego przegranego meczu. Przed nim istniała jeszcze szansa, że załapiemy się do fazy play off. Mobilizacja była więc spora. Zarzucono mi, że nie ściągnąłem Damiana Dróżdża. A ja z nim wcześniej rozmawiałem i wiedziałem, że jest po wypadku w Rybniku. Nie chciałem ryzykować i postanowiłem, że postawię na inną wizję składu. Gdy porażka stała się faktem zaczęto szukać winnych, pojawiły się pretensje. Machnąłem na to ręką. Już nie takie rzeczy przeżywałem w tym zawodzie.

Po tym sezonie zraził się pan trochę do "trenerki", czy nomen omen wilka dalej ciągnie do lasu?

Czuję się jeszcze na siłach poprowadzić jakiś zespół. Osobiście uważam, że to nic strasznego. Ale dałem słowo Januszowi, że nie zamierzam nigdzie uciekać i chcę kontynuować z nim współpracę w Akademii. Na teraz w ogóle nawet nie wchodzi w rachubę rozbrat ze szkółką i odejście do jakiegoś ośrodka.

Źródło artykułu: