Hucpa ze Stalą Rzeszów i brak chętnych do skorzystania z tzw. "dzikiej karty" na jazdę w Nice 1. Lidze Żużlowej na pewno przyprawiły wszystkim kłopotów. Nikt nie chce niepełnego składu ligowego i słuchania narzekań na jego kadłubowy kształt. Tym bardziej szkoda, że wydarzyło się tak w tym roku, bo ze sportowego punktu widzenia zmagania na froncie pierwszoligowym zapowiadały się na chyba najlepsze w historii. Osiem wyrównanych drużyn było zapowiedzią porywających batalii i o awans i o utrzymanie.
Siedmiu uczestników to nigdy nie jest komfortowa sytuacja, a tak to wygląda w Nice 1.LŻ i 2. Lidze Żużlowej (nadmienię, że z drugą co do liczebności z oczywistych powodów trudno dyskutować). Jak wiemy, przed tygodniem GKSŻ opublikowała terminarze. Władze postanowiły jeszcze bardziej pozbawić kluby i kibiców komfortu. Nie dość, że obie ligi mają ruszyć już pod koniec marca (30-31 - przyp. red.), to dla niektórych zakończą się w weekend 3-4 sierpnia lub być może nawet tydzień wcześniej - 27-28 lipca.
Najciekawsze jest to, że istnieje zagrożenie, że dwa kluby - z uwagi na pauzę w ostatniej kolejce rundy zasadniczej - ostatni domowy mecz w tym roku mogą odjechać... 6 lipca. Zagrożenie o tyle małe, że dotyczy to ROW-u Rybnik i Wilków Krosno, które są mocnymi kandydatami do awansu do play-offów w swoich ligach. Gdyby jednak np. na Podkarpaciu nie udało się tego osiągnąć, we wspomnianą pierwszą niedzielę drugiego półrocza, w trzecim tygodniu lata, w Krośnie zapadną w... zimowy sen. Brzmi to absurdalnie, ale przecież wcale nie jest to nierealne.
ZOBACZ WIDEO Zmarzlik: Liga w piątki? Nie będzie klimatu
Kuriozalna jest już sama decyzja o inauguracji - zaplanowanej jeszcze zanim w kalendarzu przerzucimy kartkę na kwiecień. Ostatnie lata pokazały, że częściej o tej porze pogoda spłata figla, niż pozwala na poważną rywalizację o punkty, lub w ogóle na pierwsze wyjazdy na tor. W lutym straszy zima, więc powroty na motocykle mają zwykle miejsce dopiero w drugiej połowie, czy nawet niekiedy pod koniec marca. Tymczasem GKSŻ serwuje wtedy klubom pierwsze mecze, a ostatnie w fazie zasadniczej na koniec lipca. Ewidentnie coś poszło nie tak.
W efekcie w sierpniu gdzieniegdzie będzie już głucho i cicho, a kibice cieszący się słońcem, wysokimi temperaturami i wolnym od pracy, czy szkoły, zamiast w co drugi weekend wybrać się na stadion, będą mogli co najwyżej jechać na gofry, a zmagania innych śledzić w telewizji i Internecie. We wrześniu podobnie. Chęć startu przed PGE Ekstraligą (bo m.in. o to tutaj chodzi), zbudowanie napięcia, planowanie transmisji, by biły rekordy oglądalności, nie mogą być ważniejsze od komfortu jazdy zawodników.
Władze albo nie mają wyobraźni, albo przestały lubić żużel. Rywalizację skrócono przecież w Polsce już kilka lat temu, tłumacząc, że po rundzie zasadniczej jazda o dalsze miejsca nie ma większego sensu i generuje niepotrzebne koszty. Słabsi jadą więc po 12-14 meczów w sezonie i kończą zabawę. Postawiono na opcję z play-off, która zawsze dostarcza sporych wrażeń, a jego idea z góry jest atrakcyjna.
Publika kocha emocje do samego końca, dlatego od lat foruje się rozwiązanie z takim właśnie systemem i klasycznymi dwumeczami w finałach. Dobrze się to sprzedaje, dobrze się o tym mówi, pracuje nad całą otoczką. Mamy jednak coś kosztem czegoś. Większość ośrodków dawno wtedy śpi, a kibiców pozbawia się rozrywki. Ciekawe w takim razie, w jakim celu modernizuje się stadiony, które potem i tak nie są użytkowane i co gorsza - ma to miejsce w samym środku lata. Całkowitą rację miał w tej kwestii Grzegorz Walasek.
Wracając do meritum. Twierdzę, że w tym roku w Nice 1.LŻ, wbrew wymaganiom marketingowym, rozwiązaniem godnym rozważenia byłoby zastąpienie play-offów rundą finałową znaną sprzed lat, z tabelą i kolejnymi sześcioma meczami. Dałoby to w sumie osiemnaście spotkań, czyli tyle ile przy systemie z play-off odjeżdżali finaliści. Przede wszystkim dla drużyn z miejsc 5-7 powinna być takowa, oznaczająca w tym przypadku kolejne cztery mecze (razem szesnaście) i niekoniecznie "o pietruszkę". W końcu z Nice 1.LŻ nikt nie spada, ale jak wiemy, ostatniego czeka baraż. Tyle tylko, że będą musiały minąć aż dwa miesiące, zanim siódmy zespół przystąpi do walki o utrzymanie.
W tym roku sytuacja jest nadzwyczajna, a i tak nikt raczej nie pomyślał, by zrobić coś, co udobrucha kibiców (ten na stadionie to większa korzyść dla klubu niż ten przed telewizorem) i przedłuży sportowe emocje. Lub chociaż sprawi, że liga nie będzie startowała tak szybko. Absurdem jest, by kluby walczyły z czasem wczesną wiosną, a tętniły życiem zaledwie do lipca, podczas gdy sierpień i wrzesień serwują pogodę wręcz idealną do żużla. W zamian niektórzy będą mogli zaopatrzyć się w koce i ciepłą herbatę, bo "zima" przy dwudziestu paru stopniach (na plusie) nadejdzie bardzo szybko.
Tomasz Janiszewski