[b]
Kamil Hynek, WP Sportowe Fakty: W ostatnim magazynie Bez hamulców na antenie WP Marcin Majewski podał listę ekspertów stacji nsport+ na nowy sezon PGE Ekstraligi. Podobno znalazł się pan w tym gronie, a to oznacza, że drugi rok z rzędu usłyszymy pana głos przy transmisjach z najlepszej ligi świata?[/b]
Piotr Świderski, były zawodnik, obecnie ekspert nc+: Zobaczymy (śmiech). Do sezonu zostało jeszcze trochę czasu, ale nie wykluczam takiej ewentualności.
Poprzedni sezon pokazał, że świetnie się pan w tej roli odnalazł, zostając przy dyscyplinie, którą uprawiał tyle lat. Da się odczuć, iż opowiadanie o żużlu od tej drugiej strony bardzo panu przypadło do gustu i po prostu pana cieszy?
Fajnie i niezmiernie mi miło, że dostałem możliwość podzielania się wiedzą nabytą przez tyle sezonów spędzonych na torze w charakterze czynnego zawodnika. Dzięki współpracy z Marcinem Majewskim i jego ekipą nie straciłem kontaktu z dyscypliną, a przede wszystkim kolegami z toru. Relacje nazwijmy je "poza stadionowymi" zawsze były dla mnie niezwykle ważne. Cieszę się, że przynajmniej w taki sposób przypominam się też kibicom. Pokazuję się, a to oznacza, że Piotr Świderski nie zniknął, lecz ma się dobrze (śmiech).
ZOBACZ WIDEO Ofiara: Motor może rywalizować z GKM-em o utrzymanie
Powinienem w ogóle zacząć od pytania o samopoczucie i zdrowie. Bo zdaje się, że definitywnie skończył pan karierę?
Tak, w formie zwodniczej już nie zobaczymy się na torze. Amatorskiej z resztą także. Niestety nie pozwala mi na to stan zdrowia. Zostałem więc zmuszony zawiesić kewlar na kołku i trzeba się z tym pogodzić.
Nie zmienia to faktu, że ciągnie chyba wilka do lasu. Jak nie telewizja, widywaliśmy pana stosunkowo często w parku maszyn ostatniego klubu, z którym był pan związany kontraktem - Orła Łódź. U boku Janusza Ślączki przygotowywał się pan do roli trenera, a teraz będzie jakaś kontynuacja z Lechem Kędziorą?
Mam stały kontakt z łódzkim klubem, panami - prezesem Witoldem Skrzydlewskim i nowym-starym trenerem Kędziorą. Znajduję się blisko Orła i jeśli zajdzie taka potrzeba, będzie chęć skorzystania z moich rad, oczywiście jestem do dyspozycji. Chcę jednocześnie zaznaczyć, że nie posiadam w Łodzi żadnej funkcji, a tym bardziej etatu. Staram się jednak utożsamiać z tym zespołem i gdy tylko nie kolidowały wizyty w telewizji, towarzyszyłem łódzkiej drużynie praktycznie za każdym razem. Bez względu na to, czy był to mecz u siebie, czy na wyjeździe. Oprócz regularnej obecności w parku maszyn, rok temu pojechałem z chłopakami na obóz. Bardziej towarzysko więc powiedzmy, że robiłem za człowieka od atmosfery (śmiech).
Baron tłumaczy absencję Pawlickiego na kadrze. Zawodnik nie kręci i nie kombinuje
Jest zatem obopólna chęć, by zrobić coś wspólnie w tym łódzkim żużlu?
Widzimy co się dzieje za oknem. Zmagamy się z martwym okresem. Stricte żużlowej pracy jest mało. Większe pole do popisu mają teraz ludzie od papierkowej roboty. Pewnie do góry brzuchem leżał nie będę. Nawet nie zamierzam. Myślę, że znajdzie się dla mnie jakaś działka do zagospodarowania. A gdzie, co, jak i z kim? Dopiero wyjdzie w praniu. Sam nie zamierzam składać żadnych deklaracji. Nie wiadomo co życie przyniesie. "Na boku" robię kurs instruktora sportu żużlowego. Ponadto staram się nie zaniedbywać najbliższej rodziny, co z resztą słychać (w telefonie odbija się głośne gaworzenie dziecka).
To musimy jednak zaliczyć raczej do przyjemnych obowiązków?
Zdecydowanie nie narzekam. Jest trochę zajęć, ale sprawia mi to wielką radość i satysfakcją. Ze starszym dzieckiem kursuję między szkołą, basenem, lekcjami akrobatyki i tego typu zagadnieniami. Przy drugim, młodszym również jest trochę gonienia mimo, że jeszcze nie uczęszcza do przedszkola. Żona rozwija swoją karierę więc często wcielam się w opiekuna i robię co w mojej mocy, by ją odciążyć. A że dysponuje obecnie większą ilością czasu, to ten podział ról wygląda tak, że może nie menedżer, a bardziej niania do mnie pasuje (śmiech).
Okres zimowy pana, sezon żużlowy żony. Pół roku pan, pół roku żona. To chyba sprawiedliwy układ?
Rzeczywiście coś w tym jest (śmiech) Aczkolwiek nie do końca. Gdy jeździłem, w domu byłem bardzo rzadkim gościem, z naciskiem na bardzo. Praktycznie w ogóle się nie widywaliśmy, a jak jeszcze dochodziła Szwecja i Anglia mieliśmy istny rodzinny dramat pomieszany z masakrą. Niemniej w zimie również nie było kolorowo. Nie podróżowaliśmy co prawda na mecze jednakże dochodziła praca nad sprzętem. Przygotowywanie motocykli w warsztacie zabierało mnóstwo godzin. Siedzieliśmy nad nimi nieraz od rana do wieczora. Później zaczynały się treningi, spotkania ze sponsorami, obozy, sesje fotograficzne itp. Kluby obserwują rynek, idą z duchem czasu, płacą coraz większe pieniądze, a za tym podążają wymagania. Zawodnicy są "wykorzystywani" marketingowo do maksimum, a jeżeli ktoś jest spoza miasta, które reprezentuje, musi dojechać nierzadko kilkaset kilometrów. Nie ma żużlowiec łatwo co, nawet zimową porą? (śmiech).
Czy obozy żużlowej reprezentacji Polski mają jeszcze sens?
Mnie pan nie musi przekonywać. Nie ma co do tego wątpliwości...
Opowiem taką świeżą, a jednocześnie ciekawą historyjkę. Zaliczyliśmy niedawno familijny wypad na narty. Wychodziliśmy z hotelu wcześnie rano i spędzaliśmy cały dzień na powietrzu. Bite kilkanaście godzin szwendania. To stoki, to spacer, to restauracja. Do ośrodka przychodziliśmy tak umęczeni, że nie mieliśmy już siły dosłownie na nic. Spojrzałem tylko na żonę: no widzisz, teraz wiesz co czułem ruszając w zagraniczną, ligową podróż, a raczej eskapadę. Człowiek wsiadał na prom, o ile udało się zająć kajutę, odrobinę się zdrzemnął. Jak nie, z zapałkami w oczach wysiadał ze statku o siódmej rano. Następnie do wieczora zostawał nogach, bo w międzyczasie nie miał co z sobą zrobić. Proszę mi uwierzyć, nie ma nic gorszego i nic tak nie wykańcza jak spacerowanie bez celu, dla zabicia czasu. Z Anglią jest podobnie. Ktoś powie: co to jest? Leci się półtorej godzinki w komfortowych warunkach i zaraz ląduje ma miejscu. A, że uprzednio trzeba dotrzeć na lotnisko, być przed odlotem i odprawą odpowiednio wcześniej, to nikt nie bierze pod uwagę. Dodatkowo, nie daj Boże taszczysz bagaż nadawany. I tak się te godzinki odkładają. Na końcu je sumujesz i wychodzi na to, że jest ich wszystkich do kupy osiem. Ale każdy pamięta, że w powietrzu spędziłeś te półtorej. Nie muszę chyba wtrącać, że po zejściu z pokładu, człowiek świeżutki nie jest. No, ale nikt nie wspominał, że żużlowiec ma życie usłane różami.
Wróćmy jeszcze na koniec do żużla. Powiedział pan, że ubiega się o papiery instruktora. To oznacza, że kręci pana jednak trochę ta menedżerka?
Tak naprawdę trudno powiedzieć. Nie wykluczam takiego kroku jak prowadzenie drużyny, chociaż mimo wszystko na tę chwilę wróżymy z fusów. Obserwuję to środowisko. Jeśli coś rzuci mi się w oczy, nie gryzę się w język i mówię o tym. Tak było przy okazji meczów Orła. Podchodziłem indywidualnie do zawodników, trenera, przedstawiałem swój punkt widzenia. To samo tyczyło się toru. Wyciągałem na bieżąco wnioski, potem natychmiast biegłem tymi wskazówkami się dzielić. Należy jednak dodać, że to są trudne i delikatne tematy, ponieważ zawodnik na torze może mieć zgoła inne odczucia. Podobnie wygląda sprawa z występami w telewizji. Wychwycę interesujący szczegół, który mógł widzowi umknąć, od razu "rzucam" spostrzeżenie na antenie. Ale musimy wziąć pod uwagę, że jestem tylko człowiekiem, nie żadną wyrocznią. Potrafię się pomylić.