Żużel. To on zagrzewa niesamowitych kibiców Motoru do głośnego dopingu. Po każdym meczu traci głos

O nowej modzie na ryczących spikerów napisał na TT Marcin Grygier z Falubazu. Na liście umieścił Tomasza Maciuszczaka z Lublina, o którym napisać, że w trakcie meczu daje z siebie wszystko, to za mało. - Tylko pomagam kibicom - mówi on sam.

Dariusz Ostafiński
Dariusz Ostafiński
Na pierwszym planie spiker Tomasz Maciuszczak Materiały prasowe / Krzysztof Mazur/Dziennik Wschodni / Na pierwszym planie spiker Tomasz Maciuszczak.
Wraz z pojawieniem się Speed Car Motoru Lublin w PGE Ekstralidze wróciły zjawiska, o których zdążyliśmy zapomnieć. Kibice Motoru potrafią o północy ustawić się w kolejce po bilety na najbliższe spotkanie, potrafią też kupić u konika wejściówkę ze 100-procentową przebitką. Drużyna, która przed sezonem zdawała się chłopcem do bicia niesiona dopingiem z 10 tysięcy gardeł, wygrała już dwa z trzech domowych spotkań. Dopingiem i emocjami na stadionie przy Alejach Zygmuntowskich zarządza on - Tomasz Maciuszczak.

- Regułą jest, że po każdym meczu tracę głos - mówi nam Maciuszczak. - Staram się dawać kibicom całego siebie. Żużel to jest jednak taki sport, w którym są olbrzymie emocje. Na każdym spotkaniu czuję coś niesamowitego w środku, do tego dochodzi sympatia do lubelskiej drużyny, a że głos mam donośny, to ktoś zobaczył we mnie takiego ryczącego spikera. Inaczej jednak nie potrafię. Jak widzę reakcję kibiców, to napięcie związane z oczekiwaniem na kolejny bieg, to daję temu upust. Razem robimy ten doping. To znaczy, ja im pomagam. To się przyjęło.

Po meczu dwa dni dochodzi do siebie

Maciuszczak to w zasadzie w 100 procentach czysty żywioł. Trochę taki naturszczyk. Głosu nigdy nie ćwiczył. Kiedyś trochę komentował mecze w telewizji, pracował w radio. Pracował kiedyś nad dykcją, żeby poprawnie mówić. Zdarza się, że pracuje jako konferansjer, więc kontakt z mikrofonem ma. Poza wszystkim ma naturalne zdolności.

ZOBACZ WIDEO W PGE Ekstralidze poza wyścigami na torze, jest też rywalizacja działaczy

Czytaj także: Bilety w Lublinie znowu wyprzedane. Tym razem serwery nie padły

- Tylko co jakiś czas muszę zwilżyć gardło wodą, żeby tak ryczeć - przyznaje.
W trakcie meczu woda, a po jego zakończeniu? - Mam pastylki, które pomagają mojemu gardłu dojść do siebie. Dzień, dwa i znowu jestem w formie. W Lublinie nie jestem jednak jakimś wyjątkiem. Po meczach wielu moich znajomych ma zdarte gardło. Swoją drogą, na żużlu, nawet jakby człowiek nie chciał, to i tak musi ryczeć. Jest kocioł na trybunach, do tego dochodzi warkot pracujących silników i ciężko samego siebie usłyszeć, jak się mówi normalnym głosem.

Ryczący spiker/wodzirej z Lublina jest dziennikarzem. Pracuje w Dzienniku Wschodnim. Pisze o polityce, sport kocha. - Jak zacząłem współpracować z Motorem, to przekazałem działkę żużlową w redakcji komuś innemu, żeby nikt nie zarzucił mi konfliktu interesów. Żużel jest teraz dla mnie bardzo miłą odskocznią. Proszę pamiętać, że jestem z miasta zakręconego na punkcie tego sportu. Tu był zawsze szał, taka śruba na żużel. Jak nie było nas w lidze, to spragnieni speedwaya kibice przychodzili tłumnie mecze reprezentacji czy inne zawody, nawet jeśli były to tylko rozgrywki amatorów. A jak patrzę na to, co dzieje się teraz, to przypominają mi się czasy starego Motoru, początku lat 90-tych i Hansa Nielsena. To jest ten sam klimat - stwierdza Maciuszczak.

Po awansie popłakał się

Kiedy Motor, rok temu, wywalczył awans do PGE Ekstraligi, popłakał się. - Wróciliśmy po 24 latach - podkreśla. - Teraz wierzę w to, że się utrzymamy. Na jakiej podstawie? Żużel to coś irracjonalnego, coś, czego nie da się sklasyfikować. Rok temu, przed drugim meczem finałowym też wydawało się, że Motor nie ma czego szukać. Podobnie jak pozostali kibice przyszedłem na rewanż z ROW-em Rybnik na zasadzie, że będzie fajne spotkanie, ale nadziei nie miałem. A jednak się udało, a tego, co działo się po ostatnim biegu, nie zapomnę do końca życia - mówi Maciuszczak.

Motor ostatnio faktycznie poprawił notowania, ale eksperci podkreślają, że teraz zaczną się schody, bo już nie będzie można skorzystać z przepisu o zastępstwie zawodnika za Andreasa Jonssona. Ten manewr pozwolił załatać dziurę w składzie w dwóch kolejnych meczach. - Nie powinno być źle. Grigorij Łaguta wrócił w dobrym stylu, Paweł Miesiąc od początku sezonu zadziwia, Mikkela Michelsena nie trzeba przedstawiać, a jeszcze nie zobaczyliśmy, ile potrafi Robert Lambert. Wierzę, że się utrzymamy. Dla kibiców, bo byłoby szkoda, gdyby ci znowu musieli jeździć na pierwszą ligę - zauważa spiker Motoru.

Czytaj także: Rewolucja w składzie Motoru na rewanż ze Spartą

Dodajmy, że ulubionym żużlowcem Maciuszczaka jest chyba Paweł Miesiąc, czyli ten, którego przed startem ligi skazywano na pożarcie, a teraz, kiedy zadziwia, odsądza się od czci i wiary podejrzewając o jakieś nieczyste zagrania sprzętowe. - Nie mamy, poza juniorami, wychowanków w drużynie, dlatego ten Paweł, choć z Rzeszowa, jest nasz, lubelski - wyjaśnia Maciuszczak. - No i kolejnymi występami zamyka usta krytykom. Nie odpuszcza, nie boi się zaatakować w trudnej sytuacji, jeździ po torze tam, gdzie inni baliby się spojrzeć.

- I proszę napisać, że nie jestem sam, bo Motor ma dwóch spikerów. Pracuję na meczach wspólnie z Dominikiem Berwertzem. Uzupełniamy się. I to nie jest tak, że ja jestem ten głośny, a on spokojny. Dominik też potrafi huknąć - kończy Maciuszczak.





KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy podoba ci się praca spikerów na Motorze?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×